– Teraz nie, ale jakby cesarstwo musiało wojskiem stąd wziętym północnych granic bronić?
– Was i czterdzieści tysięcy powstrzyma. Drugie czterdzieści na Północ ruszy, bo tam tyle wystarczy.
– Zaraz, przed chwilą mówiliście, że sześćdziesiąt tutaj, to góra. A teraz osiemdziesiąt, wedle mojej pierwszej miary, się zrobiło? Zdecyduj się, panie.
Kpina Biafry sprawiła, że tamten zagryzł wargi.
– Przejęzyczyłem się – warknął. – Ale co innego wam walczyć w lesie. Co innego na naszych równinach. Tam i sto naszej piechoty pięćset waszych bab rozproszy!
– Istotnie, panie sekretarzu posła – zgodził się Biafra z lekkim uśmiechem. – Sam dowiodłeś, że my nie mamy armii agresywnej. Tylko do obrony służącą. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Póki co. Póki co.
– Toż nawet gdybyście te wasze baby w piki uzbroili… i tak nie strzymają naszej jeździe.
Zatrzymali się nagle przed namiotem Królowej, żeby zawrócić, i spojrzenie Biafry przypadkiem zahaczyło o Achaję. Odruchowo odwrócił wzrok. Potem jednak te zimne oczy powróciły znowu! Na maleńką chwilkę, na moment dosłownie, by od razu powrócić do poprzedniej pozycji. Pod dziewczyną ugięły się nogi. Rozpoznał! Skąd ją znał? Z opowieści Zaana? A może tylko zainteresował go tatuaż? Nie, nie ma się co łudzić. Owszem, tatuaż był znakiem rozpoznawczym, ale nie o niego chodziło. Jak długo potrwa, zanim on dowie się wszystkiego? He. Dwie modlitwy, zakładając, że będzie musiał dojść pieszo do swojego źródła informacji. Podała w kancelarii swoje prawdziwe imię, jest wytatuowana, Zaan na pewno wspomniał o wspólnych przygodach, przecież musieli się skumać we dwóch, Zaan nie był człowiekiem, który odbywa taką podróż nadaremno. No tak, wystarczy skojarzyć i powiązać inne informacje, tylko głupiec by nie podołał. A Biafra z całą pewnością nie wyglądał na głupca. Wszystko można mu było wyrzucać, że jest paniczykiem, maminsynkiem, skurwysynem, ale głupiec? Akurat to nie pasowało zupełnie. O, mamo! Co ją w związku z tym czekało?
– Tak – Twarz Biafry nie wyrażała niczego, jakiejkolwiek reakcji na argumenty rozmówcy, ani faktu, że rozpoznał dziewczynę. – Istotnie, same piki niewiele dadzą. Brak pancerzy, nagolennic choćby, brak tradycji walki na równinach. Nie, tego się nie da obronić. Ale zajęcie lub blokadę Negger Bank mógłbym sobie wyobrazić. Na jeden sezon. Troy wali was na wschodzie, Królestwa Północy na… hm… północy właśnie i… Oczywiście. Na drugi rok odbilibyście cały utracony teren wyłącznie własnymi siłami. Tylko czy mielibyście siły, żeby przez rok opłacać własnych najemników?
– Toż to niepodobieństwo, panie.
Z namiotu sztabu wybiegła jedna z księżniczek towarzyszących Królowej. Widok sam w sobie zupełnie nieprawdopodobny. Podbiegła do Biafry, mówiąc, że Jej Wysokość go wzywa natychmiast. Bogowie! Księżniczka na posyłki! To się Achai nie mieściło w głowie. Biafra skłonił głowę przed sekretarzem posła.
– Panie, wybaczcie!
– Ależ oczywiście! – Sekretarz natychmiast oddał ukłon. Przez chwilę patrzył za oddalającą się parą nie mniej zdziwiony niż przedtem Achaja. Księżniczka biega z wiadomością jak zwykły sługa? Nieprawdopodobne. Co za psi kraj.
Potem odwrócił się i podszedł do dwóch nieszczęsnych wartowników.
– No, no. Żołnierz Arkach z kurewskim tatuażem na pysku? Tak mnie to zdziwiło – zakpił. – Wiem, wiem, wartownik nie może z nikim rozmawiać, u nas zresztą też, więc nie denerwuj się, mała – używał sobie w najlepsze. – Ale ladacznica? Aż tak źle z wami? A nawiasem mówiąc, tu też dupy dajesz? Odpłatnie?
Achaja stała nieruchomo, wytrzeszczając regulaminowo oczy. Usiłowała nie zaciskać szczęk, bo mógłby zobaczyć poruszenie mięśni na twarzy i mieć satysfakcję.
– No, kochanie, chyba cię nie uraziłem. Tak nawiasem mówiąc, jak już będziesz po służbie, kotku, zajrzyj do mojego namiotu, mam parę brązowych, które mógłbym ci zapłacić. Jeśli oczywiście okażesz się zręczna w swoim fachu.
– A co? Nie staje ci? – walnęła Shha obok, ani na jotę nie zmieniając pozycji. Sekretarz posła, wściekły, odwrócił się błyskawicznie, ale druga wartowniczka trwała jak posąg. Trudno będzie mu udowodnić, że to ona. W zasięgu (cichego) głosu nie było nikogo, a na Achaję, jako swojego świadka, raczej nie mógł liczyć. Obrzucił je obie stekiem wulgarnych wyzwisk, ale znowu miał pecha, bo zrobił to zbyt głośno, prowokując panią kapitan z gwardii odległej zaledwie o trzydzieści kroków do przebycia tego dystansu. Sekretarz zamilkł więc, potem zaklął i oddalił się pospiesznie.
– Coście mu powiedziały, małpy, że się tak wściekł? – roześmiała się pani kapitan. – A zresztą – zrezygnowała po chwili milczenia. – Cokolwiek by to było, pewnie miałyście rację.
Gwardia zdecydowanie nie była złym wojskiem. Jej kadra na pewno była wyćwiczona w bojach. Kiedy oficer oddaliła się niespiesznie, Achaja szepnęła:
– Dzięki!
– No, nie ma sprawy. – Shha szeptała równie cicho. – Se kutas nie będzie mordy tobą wycierał.
Urwała nagle, widząc, jak unosi się płachta głównego namiotu i wychodzi z niego Królowa. Obie zamarły (jeszcze bardziej) widząc, jak Jej Wysokość kieruje się w ich stronę, ale ONA nie zwracała uwagi na nikogo wokół. Jej oczy ciskały gromy, była blada, wściekła do granic możliwości, wyraz jej twarzy wskazywał, że ludzkie głowy zaraz będą się toczyć po trawie i to w dużej ilości! I Shha, i Achaja przestały oddychać, ale najwyraźniej nie chodziło tu o nie, ani o głupiego sekretarza. Królowa, ignorując wszystkich, wbiegła do swojego namiotu, a za nią Biafra, obojętny jak zwykle.
– I co możemy zrobić?! – usłyszały z wnętrza namiotu jej zduszony wściekłością głos.
– Zrobić? – To był Biafra. – Mnie pytasz, pani?
– A kogo? Nie widzę tu żadnego karalucha, do którego mogłabym mówić!
– Niepotrzebna ironia – Biafra musiał być ulubieńcem władczyni, skoro pozwalał sobie na coś takiego. – Teraz to możemy jedynie pogodzić się ze stratami.
– I ty to mówisz?
– Nie widzę tu żadnego karalucha, który przemawiałby w moim imieniu, pani.
– Każę cię wbić na pal, Biafra!
– Mnie?
– Dobrze. Ją też! Ją też! Niech już ostrzą drzewo!
– Nie, nie, pani. Ona zginie łatwą śmiercią. Wykpi się, śmiem twierdzić, jak zwykle.
– Jeszcze jedno takie słowo i… każę cię naprawdę zabić, Biafra!
– Ja rozumiem złość, rozczarowanie… Ja rozumiem nawet wściekłość. – Był naprawdę odważnym człowiekiem, albo znał Królową i wiedział, na co może sobie pozwolić. – Ale wyżywać się na mnie, skoro nie możemy się wyżyć na niej? To takie sobie rozwiązanie.
Głębokie westchnienia, jakieś ciche, stłumione przekleństwa.
– Mów! Co możemy zrobić.
Biafra, oficjalnie:
– Pogodzić się ze stratami.
Znowu westchnięcie.
– Zabiję się sama! Skoro tak ma to wyglądać!
– To nie jest dobry pomysł.
Odgłos zrzucania jakichś przedmiotów ze stołu. Brzęk tłuczonego szkła.
– Pani?
– Czego?! Co ty mi radzisz, kretynie?
– Pani?
– No, czego chcesz, idioto?!
– Jedźmy stąd.
Jęknięcie. Zupełnie wyraźne.
– Tylko to chcesz mi powiedzieć? Jak ja im w oczy spojrzę? Co mam im niby powiedzieć?
– Dlatego mówię: jedźmy stąd, pani.
– Ty, Biafra, nie bądź za sprytny! Albo mi coś poradzisz, albo naprawdę wbiję na pal.
Roześmiał się. Roześmiał się przy Królowej. Albo naprawdę był jej ulubieńcem, albo był jej absolutnie niezbędny, albo aż tak pewny swego. Możliwości, że był idiotą, albo samobójcą, można było w jego przypadku nie rozpatrywać.