Zapanowała dłuższa cisza.
– A… drugie wyjście? – zapytała w końcu Królowa.
– O jakim wyjściu mówisz, pani?
Biafra potrafił być okrutny nawet wobec własnej władczyni. Oprócz tego, że był maminsynkiem, paniczykiem, skurwysynem jakich mało… był jeszcze dość odważny!
– Nie irytuj mnie.
– Mówisz, pani, o przyjęciu pojedynku? Cóż. Prawo honorowe stanowi, że jeśli wyzwany poprosi o pomoc swoją rodzinę, to cała rodzina wyzywającego również musi stanąć na ubitej ziemi. Dam sobie rękę uciąć, że Virion ma wśród orszaku ze trzydziestu swoich „synów”.
– Trzydziestu???
– Pani… Założę się, że sam cesarz Luan zawczasu podpisał upoważnienie do adopcji tych rębajłów. A przeciw takiemu podpisowi nic nie zdziałamy. To w świetle prawa jego synowie, nawet, myślę, z pełnym prawem do sukcesji. Choć, znając legendę Viriona, on nic nie ma, bo wszystko przechlał lub przepuścił w burdelach. Tak więc nie straszna mu myśl, że „synowie” mu coś zrobią, żeby dziedziczyć. On, na swój sposób, jest sprytny.
– Jest sprytny, skoro zdołał obrazić naszą księżniczkę!
– A to akurat nie sztuka. Wybacz pani, że jestem brutalnie szczery.
– To znaczy, ja jestem głupia, że ją postawiłam na czele dywizji?
– A tego to już nie potwierdzę, bo pal naostrzony mi się zwidział między nogami. – Biafra albo był straceńcem, albo pomiędzy nim a Królową wisiała jakaś niesamowita tajemnica. Coś przedziwnego ich łączyło. Nikt przecież, na całym świecie, nie odezwałby się tak do swojego władcy! – Nie ja, na szczęście, stworzyłem ten kretynizm, gdzie baba w mitrze kieruje wielkim związkiem taktycznym.
– Ty się hamuj!!!
– Oczywiście, pani. Już nic nie mówię.
– Przeciwnie. Mów!
– Służę. Hm… Tak więc, jeśli Virion stanie z „synami”, nasza przemądra księżniczka będzie musiała stanąć ze swoją rodziną. A dla żołnierza jego oddział rodziną. Szkoda, że taki duży i dobry. Wytną psy całą dywizję.
– Jak z rodziną? Prawo znam. Nie możemy przyprowadzić, choćby w kajdanach, jej braci, sióstr, ojca, matki, krewnych… czy co tam jeszcze ma?
– Nie, pani. Prawo, zaraza, „starożytne”, niestety stwierdza to bardzo jasno: „Dla żołnierza jego oddział rodziną”. Nie ma ojca, nie ma matki ani sióstr i braci. Cała dywizja ma stanąć na ubitej ziemi, jeśli księżniczka jest dowódcą dywizji. A jest, niestety.
– Toż trzy tysiące osób rozsieką trzydziestu mistrzów!
– Moja pani… Nie szukaj dziury w całym, to nas nie uratuje. Wyraźnie powiedziane jest: „jeden na jednego”. Jeden nasz żołnierz przeciwko jednemu ich mistrzowi. Ten, który przeżyje, walczy z następnym, chyba że główny pozwany kolejność zechce zmienić. Nie ma tak, żeby się dwóch choćby naraz na jednego rzuciło, bo nasz honor w gruzach legnie momentalnie. Moja pani. Wysieką nam całą dywizję i to dzisiejszej nocy. Bo ta głupia kurwa powiedziała, że pojedynek „tu i teraz”.
– Trzydziestu ludzi wysiecze nam trzy tysiące żołnierzy?
– Pani. Virion nie głupi. On „łaskawie” daruje służbom tyłowym, zaopatrzeniu, woźnicom, kucharzom, kancelistom, pisarzom, koniuszym i gońcom. On nam zabije „jedynie” jakieś dwa tysiące liniowych żołnierzy. Chyba, oczywiście, że ktoś z reszty zgłosi się na ochotnika, ale wątpię, żeby się ktoś zgłosił, jak tylko zobaczy, co się stanie tej nocy.
– Czyli koniec z pierwszą elitarną dywizją górską?!
– Dlaczego koniec? Zostaną nam służby tyłowe, zaopatrzenie, woźnice, kucharze, kanceliści…
– Przestań!
– Wedle rozkazu, Wasza Wysokość.
– Przestań kpić! Jak to: trzydziestu na dwa tysiące?
– Ano, przeprowadźmy obliczenie. Trzydziestu ludzi na dwa tysiące, to by znaczyło, że każdy z nich ma zabić sześćdziesięciu sześciu naszych… Eeeee… Zbyt się zmachają. Więc Virion ma więcej „synów” niż trzydziestu. Może mieć czterdziestu. Wtedy każdy z nich będzie musiał zabić pięćdziesięciu naszych. No… To dość rozsądne, zakładając, że będą się zmieniać w trakcie, ale to przecież główny pozwany ustala kolejność. To mistrzowie, więc jeśli będą zabijać jednym uderzeniem miecza, o co w ich przypadku nietrudno. Do rana powinni skończyć. A co my zrobimy z tymi górami trupów, to już nasza sprawa.
– Przestań! Przestań! Przestań!
– Mogę przestać.
– Przecież wojsko się zbuntuje!
– Nie zbuntuje się. To, niestety, dobre wojsko. Nasze najlepsze.
– Przestań! Nie… Mów.
– Co mam mówić? Dopiekła pewnie pierwsza dywizja panu cesarzowi, więc jej nie będzie. I tyle. No, chyba że Wasza Wysokość zaryzykuje istnieniem całego Królestwa. Wasz wybór, pani.
– Bogowie! Tak nie może być. Co ja mam im powiedzieć? Co ja mam powiedzieć dwóm tysiącom żołnierzy, których wystawię na pewną śmierć? Co ja powiem ich matkom, ich ojcom, ich rodzeństwu?!
– Ano… Na szczęście to nie ja, a wy, pani, jesteście Królową. Nie mnie radzić. Tu raczej każdy wielki filozof, którego spytalibyście o radę, uciekałby zygzakiem przez krzaki.
Rozległ się trzask. Potem brzęk tłuczonego szkła. Pewnie, sądząc po cichym syknięciu z bólu, Biafra oberwał jakimś naczyniem. Ale i na tym się skończyło. Co za tajemnica łączyła tych dwoje? Kto w taki sposób śmiałby mówić do swojej królowej?
Biafra wyszedł z namiotu, trzymając rękę przy czole, które najwyraźniej bolało. Ale… Mówić takie słowa do swojej władczyni? Wykpił się w jakiś niezrozumiały sposób. Potem wyszła Królowa. Achaja mogła obserwować tylko samym kącikiem lewego oka, ale nie myliła się. Królowa płakała.
Dziewczyna spojrzała na kryjące się za drzewami słońce. Jej ostatni w życiu zachód słońca. Czterdziestu mistrzów Viriona! No, trudno. Zawsze w życiu się coś spieprzy. Nie dziś, to jutro. Niby co za różnica, kiedy?
Oficerowie doskoczyli, widząc Królową. Ta jednak powiedziała tylko:
– Zebrać całe wojsko. Zdjąć wszystkie warty i służby. Gwardia wokół mnie.
– Ależ, Wasza Wysokość! Warty? – odważyła się któraś z pań pułkowników.
– Milcz. Wykonać – odrzekła Królowa sucho.
Wszystkie rozbiegły się, by spełnić niecodzienne rozkazy. Królowa wytarła łzy i poszła w kierunku głównego namiotu, gwardzistki ruszyły za nią.
Po długim czasie jakaś chorąży zaledwie, zdjęła Shhę i Achaję z posterunku i kazała dołączyć do oddziału, który wraz z innymi formował linię na placu. Dopiero teraz Shha odważyła się spytać:
– Co to było? Zrozumiałaś coś, czy mamy o wszystkim zapomnieć?
– A co za różnica? Już po nas, siostrzyczko.
– Co? Niewiele zrozumiałam, ale to… to… – Shha miała minę, jakby miała się rozpłakać. – To coś se tam możni ustalili, nie? I to nie będzie tak, jak mówili, prawda?