Выбрать главу

Otrzeźwiło ją dopiero, jak ktoś chwycił jej włosy.

– Ty! – To była pani major, jakby czymś „zmęczona”, w dowództwie widać też był alkohol na podorędziu. – Do szeregu! Zbieraj ludzi! – Popchnęła ją delikatnie. – Lanni! Wstawaj i ustaw swój pluton! Shha! Przestań rzygać, to rozkaz! Zrób coś z tymi swoimi koleżankami, bo ci się rozejdą!

– A niech się rozchodzą! – Shha tkwiła ciągle w tej samej pozycji, na czworakach. – Bogowie z nimi.

– No, wstań, siostro. – Pani major ujęła jej ramię. – No, chodź, mała. Tak trzeba.

– A srał was pies.

– Wiem, wiem, – Major, o dziwo, nie obraziła się śmiertelnie. Zresztą, jakby się obraziła, to niby jaką karę mogła teraz wymierzyć? – Ale trzeba.

– Pierdol się! – Shha zwymiotowała znowu.

Achaja podeszła i odsunęła rękę pani major. Powoli podniosła swoją najbliższą koleżankę.

– Chodź… Wiem, że to głupota. Ale i tak nic nie zrobimy. Niech gnoje wiedzą, że się nie boimy i… że mamy honor.

– Co mamy? – nie dosłyszała Shha.

– Mamy to, że się lubimy. I że jesteśmy razem.

– Jak chcesz, to dla ciebie stanę w szeregu. Tylko dla ciebie. Bo reszta mi zwisa!

Pani major skrzywiła się, ale zasłoniła je obie własnymi plecami, żeby nikt z orszaku nie widział, co tu się dzieje. Bei tymczasem modliła się głośno, Zarrakh i Mayfed, nagle pogodzone, nuciły jakąś piosenkę, te małe z tyłu płakały w większości, reszta kłóciła się, kto gdzie będzie stał, jakby teraz dopiero do nich doszło, że to nie jest normalny apel. Na prawdziwego żołnierza wyglądała jedynie Chloe, pijana w sztok, ale na baczność. Inne plutony nie wiedziały jeszcze, co się dzieje, więc ustawiono je łatwo. Lanni, klnąc i złorzecząc tak strasznie, że gdyby Bogowie byli blisko, powinni ją spalić piorunem, ustawiła jednak swoje wojsko, tak że przynajmniej z daleka przypominało to porządną linię, a potem stanęła tuż przed Achają. W ostatniej chwili.

Królowa pojawiła się dosłownie moment później. Nawet stąd wydawała się o jakieś dwadzieścia lat starsza niż poprzednio. Mówiła… A co się da powiedzieć w tej sytuacji? Mówiła, że wierzy (wiara zawsze pojawia się w podobnych momentach, co?), że wie (uuuuuu… łgała ani chybi), iż sobie poradzą. Nakreśliła, oględnie, sytuację.

Tylne szeregi nie zrozumiały (albo nie usłyszały, bo słowa były dość ciche), przednie chyba zrozumiały, ale nie mogły do końca uwierzyć. Potem pojawił się Virion z kilkudziesięcioma „synami”. Wyznaczono plac do pojedynku. Pierwsza wystąpiła księżniczka, jeszcze zajadła, wywijająca swoim mieczem wykonanym przez najlepszych rzemieślników. Naprzeciw niej sam Virion. Cha, cha, cha… Wykpiła się niczym, jak przewidział Biafra. Szermierz natchniony wyjął swój miecz i zabił ją tym samym ruchem! Nawet nie wiedziała, że ginie!

Jakaś straszliwa cisza zapadła na placu.

Trzeci pułk miał pecha. A właściwie, chyba wielkie szczęście. Stał pierwszy od prawej i od niego się zaczęło. Niby po co dziewczyny miały patrzeć najpierw na śmierć całej dywizji? Virion ustąpił z palcu (to on wszak ustalał kolejność wśród swoich ludzi… tfu! „synów”) i zastąpił go ktoś młodszy. Pani major, ta przed nimi, zaklęła nagle.

– Ach! Jestem wyższym oficerem, mogę sobie wybrać czas. – Odwróciła się na pięcie. – Cześć, dziewczyny! – mruknęła i poszła, wyciągając miecz.

– Teraz to: „dziewczyny” – warknęła Shha. – A jak mnie, kurwa, pierwszy raz na Kupiecki Szlak słała, to krzyczała: „Zapierdalaj, żołnierzu!”

– Daj jej spokój – westchnęła Mayfed. – Poszła pierwsza. Niech jej będzie.

– Pierwsza! Też bym chciała być pierwsza i nie widzieć tego wszystkiego! No, Achajka?

– Co, Shha?

– Przesuń się w lewo. Nie chcę widzieć, jak oni to z tobą będą robić. Chcę być przed tobą. Proszę!

– W życiu! Siostro, wybacz, ale nigdy w życiu! To ja nie chcę widzieć, jak oni to z tobą będą robili!

Pani major została załatwiona jak księżniczka. Jednym ruchem przeciwnika. Jednym zamachem! A to były jako tako przynajmniej wyszkolone szermierki. Jakie szanse mieli więc żołnierze?

– Ale szczęście, żeśmy w pierwszej kompanii – szepnęła Bei. – Pluton „C”, więc przed nami tylko „A” i „B”. Sześćdziesiąt sześć dziewczyn. To se za długo przynajmniej nie popatrzymy.

– Ty, widziałaś – szepnęła któraś z tyłu. – Matematyk u nas.

– Sześćdziesiąt sześć – kontynuowała Bei, niezrażona – a do mnie ile jeszcze zostało? – wychyliła się z szeregu, żeby policzyć na palcach koleżanki, które dzieliły ją od Lanni, czyli początku plutonu. – O, żesz ty. No, ale dobra, te z tyłu mają bardziej przesrane!

Pierwsza z dziewczyn z ich kompanii wyszła na plac. Wyciągnęła swój miecz. Ciach. Gwardyjki odniosły jej ciało. Następna. Ciach! Bogowie! Czy oni naprawdę potrzebują tylko jednego cięcia? Jednego zamachu? Co może zrobić zwykły żołnierz ze wsi czy z miasta w walce z mistrzem szermierki? Ciach! To już trzecia! Kurwa! Kurwa! Kurwa! Niech ktoś coś zrobi! Ciach! Bogowie. Gdzie gwardyjki będą układać ciała przy końcu? To już czwarta. Ciach! Piąta. O kurwa! Ale szybko!

Ktoś tuż za nimi zwymiotował głośno. Reszta trzymała się jednak jakoś.

– Achajka – Shha zagryzła wargi – przesuń się za mnie, proszę!

– Gówno! Nie będę patrzyć, jak cię wynoszą!

– Ale ja będę musiała.

– To zamknij oczy! Nnnnn… nie przejdę za ciebie! Nie zrobię tego!

Bei przerwała im nagle.

– Bogowie! Już po pierwszym plutonie. To tak szybko?

– Nie wzywaj Bogów, dupo! – krzyknęła któraś z tych małych, dołączona do nich na siłę. – Jakby Bogowie byli, to by na to nie pozwolili!

– Gadanie – włączyła się Mayfed. – A pozwalają na wszystkie inne świństwa? Teraz dopiero zwątpiłaś, siostrzyczko? Co? Nie było cię na Kupieckim Szlaku zeszłym razem? Nie widziałaś, co się tam wyrabiało?

– Ale cały pluton tak szybko?

– Szybko, bo nie mieli pełnego składu, a uzupełnienia do nich jeszcze nie dotarły. Na swoje zresztą szczęście.

– Ty, kurwa. Zaraz będziesz mniej gadatliwa!

– Stul pysk, cipo!

Koleżanki z plutonu „B” właśnie się żegnały ze sobą. Ciach! I pierwsza nie żyła. Któraś osłabła w szeregu, gwardyjki ją cuciły. Ciach!

– O, mamo, ja nie chcę! – Jedna z dziewczyn zwątpiła wyraźnie. – Kurde, darujcie mi, co ja wam zrobiłam?

Gwardyjki wypchnęły ją na plac. Szermierz Viriona musiał ją gonić. Ciach! Jedna z tych w gwardyjskim mundurze płakała. Zastąpiono ją inną, bynajmniej nie radosną, ale trzymającą się jeszcze. Ciach! Co za różnica, jak się idzie na śmierć? Odważnie czy tchórzliwie? Przy dwóch tysiącach ofiar raczej nie zapamiętają żadnego imienia. Można się nawet sfajdać, bez różnicy. To se cesarz Luan wymyślił! Jedna z plutonu „B” nawet nie wyciągnęła miecza. Pochyliła głowę i już. Chciała, żeby ją ścięli szybko. Był z tym pewien kłopot i opóźnienie. Kodeks honorowy wyraźnie stwierdzał, że obaj adwersarze mają mieć broń w ręku. Gwardyjki same wyciągnęły jej własny miecz, usiłowały włożyć do ręki, ale ta nie chciała trzymać. No i co dalej? Przywiązać sznurkiem? Przemówić jej do rozumu? Niby co powiedzieć? Bogowie… Jedna z gwardyjek zwymiotowała i sama uciekła w krzaki. Dosłownie chwile dzieliły czekające oddziały od rozprzężenia. Wreszcie ktoś wpadł na pomysł. Wsadzili ogłupiałej, biednej dziewczynie rękę za własny pasek, tam też wsadzili jej miecz. Ciach! Następna. Ta przynajmniej wyciągnęła broń. Nawet wzięła zamach. Ciach!

– Ile jeszcze? – spytała Bei. – Zdążę się pomodlić za tatę i mamę, i za rodzeństwo?

– Módl się za siebie, małpo – usłyszała z tyłu. – Tylko cicho!