– Achaja! – To była Shha. – Zabij skurwysyna, albo ja to zrobię!
Nie mogła się nawet roześmiać. W tym stanie udałoby się być może zabić muchę, pod warunkiem, że ktoś by ją trzymał unieruchomioną w palcach. Ale przynajmniej jakiś człowiek w nią wierzył. Ślina ciekła jej z ust, bo nie potrafiła ich zamknąć. No, ale przynajmniej się nie zsikała. Kaszlnęła jeszcze raz, coś jej podchodziło do gardła. Jęknęła cicho i odwróciła się z trudem.
Virion klął. To było dla niej jak szok. Robił to cicho, pod nosem, słyszała tylko ona:
– Kurwa! Taka pierdolona maszynka do zabijania! I ktoś se ją wyhodował gdzieś na boku, w tajemnicy, i ja, psiamać, nic o tym nie wiem. Skurwiele przebrali ją w ten pierdolony mundurek i postawili naprzeciw. – Rzucił złym spojrzeniem i dopiero teraz zrozumiała, że mówi o niej. – Normalnie, babska maszyna do mielenia mięsa! W rzeźni postawić, tam się nada!
Nagle krzyknął głośniej:
– Ty, kurwa, kto cię wyszkolił? – W jego głosie brzmiała złość.
Co on? Nie widział, że jest skończona?
– Hekke – szepnęła.
Niby po co kłamać?
– O, żesz ty, mogłem się domyślić! Była niewolnica. Mięśnie z żelaza, biegnąc, robi małe kroczki. Silna jak wół. Odporna jak pień, na którym się drzewo rąbie. – Splunął na trawę. – Mało jej ręki nie uciąłem, a ta stoi dalej na dwóch nogach i się głupio uśmiecha! Teraz cię powinien ktoś batem po plecach walnąć, jeszcze większą przyjemność ci robiąc, co?
Wziął jej grymas bólu za śmiech? A tak. Na twarzy ma krew, gówno rozpoznał.
– A dlaczego nie uciąłeś? – spytała.
I dla niej, i dla niego było jasne, że to koniec, nie było co udawać.
– Noż, kurwa twoja mać! Ból szarpie jej wnętrznościami i to taki, że dziesięciu facetów by wyło i zwijało się na trawie, a ta nie dość, że stoi, to jeszcze ze mną dyskutuje! No, co ten Hekke z ciebie zrobił? Co? Kamienną rzeźbę, w którą jakiś czarownik tchnął życie? – Splunął jeszcze raz i uspokoił się trochę. – Dobra. Zasługujesz na łaskę – mruknął. – Dehrin, weź sztylet i stań jej za plecami.
– To wbrew przepisom! – ryknął Biafra. – Ma być jeden na jednego!
– Zamknij się – warknął Virion.
– Niech on to zrobi – poprosiła Achaja.
Dehrin, jeden z najlepszych szermierzy wśród „synów”, stanął za jej plecami ze sztyletem w ręku. Wbijając ostrze w jej mięśnie, zlikwidował większość skurczów. Potem zdjął własny pas i przewiązał nim przedramię dziewczyny. To nie był opatrunek; pewnie chciał sprawić, żeby nie oderwało się od reszty przy gwałtowniejszym ruchu.
Virion spojrzał z pewną ciekawością.
– Dobra, teraz daj jej w pysk, z całej siły.
Drugi szermierz podskoczył, żeby podtrzymać Achaję. Dehrin pięścią przywalił jej w twarz, aż głowa odskoczyła, a w oczach ukazały się gwiazdy.
– Jeszcze raz.
Dostała z drugiej strony, jeszcze mocniej. Dywizja zaczęła syczeć.
– Otrzeźwiała? Nie? Przyładuj w splot i ustawcie ją na czworakach.
Achaja dostała pięścią w splot, zaczęła się dusić, szermierze sprawili, że uklękła i pomogli podeprzeć się jedyną choć trochę sprawną ręką. Zwymiotowała. Ale naprawdę otrzeźwiała trochę. Przestało jej się wydawać, że wszystko wokół to sen.
Virion stanął nad nią i pochylił się trochę.
– Odzyskałaś choć trochę świadomości? Dobra. Odpowiadam na twoje pytanie, dupo. Nie obciąłem ci ręki, bo cię musiałem poznać. Musiałem zobaczyć, jak walczysz.
– Prze… – rozkaszlała się znowu – przecież widziałeś…
– Widziały moje oczy. A ja musiałem zapoznać z tobą moje ciało. Nie rozum, nie oczy, nie mnie samego. Wiedziałem, że jesteś dobra, więc musiałem nauczyć ciebie swoje ciało. A tego się nie da zrobić, nie krzyżując mieczy. I teraz już wiem, jesteś nieobliczalna. Jesteś jak wiatr w górach: raz cię popieści, przyniesie ulgę w skwarze, a zaraz zepchnie z turni w przepaść. W tej chwili jesteś już w połowie załatwiona. Ale też… jesteś pierwszym natchnionym szermierzem z jakim się biłem. Pierwszym w moim życiu!
Usiłowała podnieść głowę, ale nie mogła. On… On… naprawdę mówił poważnie!
– Bo wiesz co? My ze sobą nie walczymy. Tych kilku ludzi na świecie nie staje naprzeciw siebie. Tylko Hekke był głupi i dał się podpuścić… za młody. Ale zdradzę ci pewną tajemnicę. Tuż przed tamtą walką przyszedł do mnie Nolaan i poprosił, żebym powściągnął tamtego kretyna, żeby on tego nie robił! Zdziwiona? Sam Nolaan prosił w swojej sprawie. Ale tam już za duże pieniądze wchodziły w grę. Nic nie mogłem zrobić. I stanęli naprzeciw siebie. I Hekkemu się teraz wydaje, że Nolaan to największy mistrz, cha, cha… To przypadek, że wygrał! Równy stanął naprzeciw równego. I jeszcze ci coś powiem, ty moja dziewczynko do mielenia mięsa. Tylko jeden malutki atucik miał Nolaan w walce. Tylko jeden! – Roześmiał się znowu. – To głupszy stanął naprzeciw mądrzejszego. I on to wykorzystał. A nie walczy się rozumem, jak wiesz. Rozum nie bierze udziału w walce na miecze. W karty, w kości, w pićki pod mostem – to są gry, gdzie być może uda się rozum wykorzystać. Tu nie. A jednak Nolaan potrafił to zrobić!
Virion wyprostował się nagle.
– Nie wiem, co Hekke ci zrobił. Nie mam pojęcia. Sprawiasz wrażenie, jakby od dziecka kazali ci łupać skały gołymi rękami. Ale tak nie było, mówisz jak ktoś wykształcony i to wybitnie. Jak więc w swoim krótkim życiu zdołałaś się wykształcić, nauczyć łupać skałę rękami i walczyć. Niewolnictwo? Nie. Byłaś za dobrze odżywiona jak na niewolnika, nie masz żadnych zniekształceń ciała. Wniosek: Hekke cię hodował, jak roślinkę. Nauczył cię, ale to nie wszystko. Nie tylko Hekke zrobił z ciebie szermierza natchnionego. Był ktoś jeszcze, jakiś mistrz nad mistrze! Jakiś Półbóg!
Potrząsnęła głową, nie mogąc go zrozumieć.
– Był ktoś, kto cię nauczył, że ból czujesz tylko w umyśle. Że ciało samo w sobie bólu nie czuje. To tylko rozum! A jest bardzo niewielu ludzi na świecie, którzy dobrze pojęli tę naukę i jeszcze żyją. Ty spójrz na siebie. Klęczysz tutaj, wykrwawiając się na śmierć, i zamiast wyć, skomleć, płakać… słuchasz mnie uważnie. Ty mi powiedz jedną rzecz, dziewczyno. Kto to był? Kto cię tego nauczył?
Zrozumiała nagle. Stęknęła głucho, i zaciskając zęby, wstała na nogi. Odetchnęła głęboko.
– Mistrz Anai.
Tamtemu zwęziły się oczy.
– Aż przez to trzeba przejść? – wyszeptał. – Aż przez to? – Potrząsnął głową. – Czasem myślę, że chciałbym, żeby on mi to zrobił.
– Nie chciałbyś, Virion. Uwierz mi, nie chciałbyś. – Oddychała z trudem. – Chyba że lubisz się budzić, krzycząc w obszczanej pościeli.
Kiwnął głową. Cofnął się poza środek kręgu.
– No, dobra. Uderzaj, kiedy będziesz gotowa. Tylko nie czekaj za długo, bo zaraz się wykrwawisz, stracisz siły, a potem umrzesz. – Uśmiechnął się lekko i wypowiedział słowa, które nią wstrząsnęły: – Żegnaj, siostro!
– Że… żegnaj… braciszku.
Wszyscy wokół słuchali jak skamieniali. To się nikomu w głowie nie mieściło. O czym oni mówili? Bogowie! Co tu się dzieje? Ktoś z armii Arkach naprawdę dorównał Chodzącej Legendzie, Virionowi? I to tak, że on sam nazwał dziewczynę siostrą? O co im chodziło, to jakieś krętactwo, byli wcześniej umówieni, skumali się gdzieś, znali wcześniej?
Owszem, znali się, choć nie widzieli się nigdy. Znali się, choć poznali przed chwilą. Wiadomo. W tym stylu to można mówić godzinami i nie powiedzieć niczego. Ale jak to lepiej wyjaśnić? Powiedzieć, że znali się jak śmierć i… śmierć? A niby co to znaczy? Zgadnijcie sami.