Stała sobie naprzeciw niego, powoli umierając. Powiedział, że ona też jest szermierzem natchnionym. Przynajmniej niech się cieszy, głupia, przed śmiercią, osłabiona, z jedną tylko, częściowo sprawną ręką.
„No i co, mała? – odezwał się w jej głowie Hekke. – Zrobił cię jak chciał? A nie mówiłem? I co teraz? Ty krwawisz jak pies w luańskiej rzeźni, on zdrowy! Ha! Nie udało się! Przegrałaś! To koniec. Już mu nie staniesz. To już koniec, mała. To koniec. Koniec z tobą! Teraz już tylko płakać możesz, krzyczeć i wyć. Ale sił nie starczy na długo, więc płacz po cichu, więcej będzie oddechu. Dno! Taki stary pacan o sflaczałych mięśniach, o refleksie, który dawno temu zastawił w zaplutej karczmie. Taki gnój. Takie nic. I załatwił cię jak chciał, bo on morderca, mężczyzna, a ty głupia baba! Nie lepiej było nabić się na własny miecz? Przynajmniej sromoty byś uniknęła. Nikt by cię nie znał. Pochowaliby cię w zbiorowym grobie, nikt by nie pamiętał twego imienia. A tak? Będą mówić: „Achaja? A tak, tak, ją Virion załatwił w słynnym pojedynku. Bo ją, wiesz, Hekke, uczył. Jedno z drugim to banda nieudańców. A pamiętasz, jak rycerzy Virion załatwiał? W burdelu, kiedy wszyscy byli przeciw niemu? Jak zabił cały legion Moy, jak zachlastał całą elitarną górską dywizję królestwa Arkach? On mistrz, prawdziwy szermierz natchniony. Nie tobie się z nim równać, córko. Jesteś nikim, jesteś zerem, jesteś nic nieważną dupą na jego drodze, jesteś niewarta splunięcia, dziewczyno!”
– Dzięki, Hekke – szepnęła. – Dziękuję ci, że pokazałeś mi, gdzie moje miejsce. A wiesz, że szczerze mówię.
Co miała do przeciwstawienia staremu mistrzowi? Że młoda, szybsza, silniejsza i bardziej zwinna? To sobie spokojnie można między bajki włożyć. Nic nie zrównoważy jego potwornego doświadczenia. Nawet niemowlę mogłoby go pewnie zabić swoją grzechotką, gdyby tylko wcześniej zabiło tak wielu ludzi jak on i wyszło z tego cało. He… Virion to była sama śmierć. Ale nie babska, głupia. To był stary mężczyzna ubrany w białą szatę z kosą. O zimnych, zaciśniętych ustach. To był nie chybiający nigdy strzelec. To była śmierć w wydaniu męskim: sprawna, perfekcyjna, zimna, wydajna jak młyn wodny, nie poddająca się emocjom, skupiona, myśląca, skoncentrowana, obojętna. Ona nie mówiła: „No chodź, kochanie!” Ona mówiła: „Raz, dwa, trzy…” i strzelała palcami! Widząc babską śmierć, Bogowie mówili: „O, patrz, śmierć idzie po kogoś”. Widząc męską śmierć, Bogowie niczego nie mówili, tylko chowali się po kątach. Niby Bogowie nieśmiertelni, ale… „A nuż, zaraza, się pomyli i weźmie Boga zamiast człowieka?” Lepiej jeden z drugim siedź cicho pod stołem! Chociaż, małpa, myliła się raczej rzadko, no ale… Wedle powiedzenia: „Nie stój przy cepie, kiedy młócą”. „Sukinsyn… Przeszedł już?” „Możecie wyjść spod stołu. Zabrał tego, po którego przyszedł.” To był nie chybiający nigdy strzelec. To był snajper z zimnym skrzywieniem warg. Mądry, stary, doświadczony, pozbawiony emocji. On to potrafił robić. On to robił dobrze. On był skuteczny. On był wydajny. Żadnych skarg, żadnych reklamacji. Wart tego, co mu płacą. Nic więcej… ale i nic mniej. Uczciwa praca za uczciwą płacę. To była Śmierć, a nie pośmiewisko w burdelu. „Ilu dzisiaj dostarczyć? Zrobi się. (ziewnięcie) Tylko powyżej dniówki mi zapisz.”
Co mogła mu przeciwstawić? Swoje młode życie, które położy na szalę? Śmieszne. Będzie je miał i tak. Co jeszcze mogła w sobie odnaleźć? Zastanawiała się… Nic? Naprawdę nic? Poczuła się nagle bardziej goła, niż gdyby stanęła bez szat przed tymi wszystkimi ludźmi. Naprawdę niczego nie miała? No… Jakaś straszna krzywda. Parę lat niewolnictwa. Wioska, wojsko. A on? On miał doświadczenie. On spotkał setki takich jak ona. Skrzywdzonych, może i gdzieś wyszkolonych. On im mówił: „Raz, dwa, trzy” i strzelał palcami.
Czy można mieć jakikolwiek argument na… „Raz, dwa, trzy i pach!”? Czy można w ogóle gdzieś w sobie znaleźć argument na „Raz, dwa, trzy”?
„Uuuu… już naprawdę po tobie, dziecko – powiedział w jej głowie Hekke. – Zabij się sama, bo nie ma sensu tego przedłużać”. „Ale jaja, widziałeś? – powiedział Krótki. – Niczego się nie nauczyła. Miałeś rację. Ją tylko do burdelu sprzedać, niech podstawia tyłek temu, kto zapłaci.” „Taaaaaa… Dno!” „Baba, wiadomo!” „Nic, zero, pustka, kupa flaków obciągnięta skórą, którą zresztą zaraz Virion potnie na kawałki.” „Co za upadek.”
Poradźcie mi coś!, chciała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle.
„A co tobie radzić? – zapytał Hekke. – Tylko nie waż się powtarzać, że to ja ciebie uczyłem, bo wstyd będzie.” „Radzić? Tobie? A po co? – powiedział Krótki. – Całą radę już ci przedtem dałem: zabij go i już.”
Rozpłakała się nagle. Nie miała w sobie niczego? Niczego ładnego? A może miała, choćby coś strasznie małego?
– Shha! – krzyknęła. – Chodź tu!
Dziewczyna podbiegła pędem z ręką na rękojeści swojego miecza, gdyby któraś z gwardyjek chciała się przeciwstawić.
– Co, dziecko? – spytała przejęta.
– Słuchaj, siostrzyczko, umieram – szepnęła Achaja.
– Nie!
– Ciiiii… Mówmy szeptem, żeby nikt nie słyszał. – Achaja z trudem przełknęła ślinę przez wyschnięte gardło. – Pomóż mi.
– Na kogo mam się rzucić?
– Po… powiedz mi… wybacz, nie jesteś wielkim filozofem, więc może w to jakoś uwierzysz… Bo chcę, żebyś wierzyła.
– Co mam powiedzieć, Achajko?
– Że… że go zabiję.
– Zabijesz go, siostrzyczko! – Shha była naprawdę jedynym człowiekiem na tym wielkim placu, która szczerze w to wierzyła. – Wyprujesz z niego flaki, mała. – Pocałowała ją lekko. – Zrobisz to! Zrobisz!
Achaja spojrzała przez łzy na Viriona.
– Będzie ci przeszkadzało, jak ona mnie popchnie? – spytała głośniej.
Uśmiechnął się lekko i podszedł do nich, bo nie chciał, żeby to, co ma do powiedzenia, słyszał kto inny.
– Co? Strach ci tyłek ścisnął? – W jego głosie nie było jednak kpiny. Tylko współczucie. Pewnie sam to przeżył za młodu i to nie raz. – Słuchaj, niech ona cię nie pcha, bo stracisz rytm. Jeśli mogę coś radzić. Niech cię kopnie w dupę. Wtedy ruszaj z zamkniętymi oczami.
Oddalił się z powrotem na swoje miejsce. Achaja spojrzała na koleżankę.
– Shha, psiamać, umieram, a jednocześnie tak strasznie się boję! Po prostu mnie ze strachu zamurowało i nie mogę się ruszyć. Ale walczy nie umysł tylko ciało. Proszę cię, kopnij mnie w tyłek z całej siły, ale tak, żebym nie wiedziała, kiedy to zrobisz, co?
– Achajko, siostrzyczko moja, będę cię kochała, jak już go zabijesz… – Shha kopnęła ją w tyłek znienacka i mocno jak stary muł.
Achaja wystrzeliła do przodu, zamykając oczy… Aaaaaaaaaa!!! Coś nią szarpnęło, coś świsnęło. Ocknęła się po trzech krokach, na kolanach, patrząc jak z jej własnego brzucha tryska krew.
– Kurwa! Zabił mnie – jęknęła.
Już nie miała miecza w dłoni. Leżał obok. Chwyciła się więc sprawną ręką za brzuch. Jakoś tak strasznie miękko zrobiło jej się w nogach. Jakoś tak strasznie ciepło. Miała skurcze we wszystkich mięśniach swojego ciała. Ale nie czuła bólu. Już unosiła się gdzieś w górę, ku śmierci, czy – jak mówią niektórzy – innemu życiu. Już nie była za bardzo przytomna. Zobojętniała, płakała cicho. Tu jestem. No, gdzie ta pierdolona śmierć, czy i ona musi się spóźniać? Tu jestem. No, chodź!
Ale cisza.
Tak miękko w nogach… Dlaczego się nie przewraca? Ach! To skurcze ją trzymają. Ale cisza. A może to już? Już umarła?
Otworzyła oczy.
Ktoś wrzasnął. A potem cała dywizja zaczęła wyć! To było coś niesamowitego. Parę tysięcy zerwanych strun głosowych, bo które mogłyby to przetrzymać?