Major piechoty przygalopowała do zwiadu i zasalutowała Achai.
– Wchodzimy z marszu, proszę pani. Jakieś sugestie?
Była wyraźnie wściekła, że musi jeździć na posyłki i pytać oficera równego sobie stopniem tylko dlatego, że tamta była w zwiadzie i była księżniczką.
– Mam jedną. – Achaja sięgnęła do juków i wyciągnęła swój bukłak. – Sugeruję, żeby pani wzięła łyka.
Tamta roześmiała się. Przyjęła naczynie i pociągnęła ostro, ściągnąwszy przedtem chustę z twarzy. Jakieś tam niewielkie lody zostały przełamane.
– Co to za wojsko?
Tamta oddała bukłak.
– Same weteranki. Tak jak było w rozkazie – westchnęła ciężko. – Ale ci w dowództwie… – Zawahała się.
– Proszę się nie krępować w używaniu dowolnych określeń dotyczących naszego dowództwa.
Znowu uśmiech.
– To naprawdę są weteranki. Ale wszystkie zostały wycofane z luańskiego frontu, jak zostały ranne, na urlopy i tak dalej. Nigdy nie walczyły razem, jako jeden oddział.
– O, Bogowie – jęknęła Harmeen. – Napisałyście testamenty, dziewczyny?
– To dobrzy żołnierze – wtrąciła major piechoty. – Jak się rozpierzchną w ucieczce, to naprawdę nie będzie ich wina.
– Świetnie. – Harmeen przejęła bukłak Achai. – Zginę z winy dowództwa. Czyli jak zwykle zresztą.
– A dużo już razy zginęłaś? – spytała Lanni.
– Słuchajcie, szlag! – Achaja odebrała im bukłak i pociągnęła sama. – Spróbujmy wynieść z tego jakoś nasze tyłki. Pani major, czy możemy podciągnąć pluton zwiadu w pobliże dowództwa operacji?
– Myślę, że spotka się to z dużą przychylnością. Wzmocnienie plutonu sztabowego jest w tej sytuacji wysoce wskazane.
– Dobra. Lanni, rusz ludzi do przodu. Shha. Każ napinać kusze. Harmeen, my dwie do sztabu.
Puściły konie w galop, mijając saperów prowadzących muły obciążone beczułkami. Każda z beczułek zawierała smołę, każda była przywiązana do zwierzęcia dość krótkim sznurem. Wystarczyło ją zrzucić z grzbietu, wybić dziurę ciosem siekiery i podpalić. Muł, podgrzewany od tyłu, zaczynał biec rozlewając płonącą smołę i podpalając las. Wredne rozwiązanie, jeśli chodzi o zwierzęta. Wrednie skuteczne rozwiązanie, jeśli chodzi o podpalanie lasu. Przynajmniej na ćwiczeniach.
– Pani pułkownik! – zasalutowała Achaja, zatrzymując konia.
– Pani major, moja księżniczko! – odpowiedziała na salut pułkownik piechoty.
– Wchodzimy z marszu?
– Płytkie rozpoznanie. Chyba że pani woli użyć swojego plutonu.
Achaja stłumiła przekleństwo.
– Podciągnęłam go w pobliże sztabu. Jakby te weteranki z piechoty zaczęły nagle pierzchać…
Błąd. Pani pułkownik zacisnęła szczęki.
– To dobre wojsko, pani major. Ale cieszymy się ze wzmocnienia kompanii waszym plutonem. Daliby Bogowie, będziemy miały czas przynajmniej się pomodlić.
Achaja przymknęła oczy. Czy w każdej armii muszą istnieć animozje pomiędzy poszczególnymi formacjami?
– Pozwoli pani – zwróciła się do Arnne. – Czy pani coś czuje?
– Owszem – odparła czarownica. – Zmęczenie.
– A – wskazała ruchem głowy na las – obecność tam jakichś czarowników?
– Nie wyczuję żadnego czarownika, jeśli ten nie użyje magii. W tej chwili jest tam pusto jak na targowisku w środku nocy.
– Dziękuję paniom – mruknęła pułkownik. – Za wyczerpujące informacje wywiadowcze, jakich dostarczył nam zwiad. Jak zwykle zresztą. Posprząta po was zwykła piechota.
Achaja usiłowała trzymać usta zamknięte na skobel. Harmeen patrzyła gdzieś w bok. Oficerowie wokół uśmiechali się lekko.
– Dobrze. – Pułkownik odezwała się głośniej. – Porucznicy do swoich plutonów! Pani kapitan, pani obejmie dowództwo szpicy. Pani major podciągnie saperów w pobliże. Wchodzimy!
Rozległy się ostre gwizdki chorążych i sierżantów. Pierwsza kompania zagłębiała się w las. Kurwa! Achaja przypomniała sobie atak luańskiej piechoty, podczas kiedy jej oddział był ukryty między drzewami. Podjechała do czarownicy.
– Czy…
– Zechce pani powstrzymać emocje – przerwała jej Arnne w pół słowa. – To mi przeszkadza.
– Chciałam spytać, czy może pani przekazać im jakieś informacje?
– Jakie?
– Że chcemy się dogadać.
– A komu?
– No, mieszkańcom Wielkiego Lasu.
– A w jaki sposób?
– O, kurwa jebana w dupę mać! – Achaja zawróciła konia, wracając do plutonu. – Dziewczyny! Trzymać tyłki ściśnięte, napiąć kusze i wykonywać rozkazy! Wszystko jasne?
Shha skinęła głową z uśmiechem.
– A czemu nie dziś? – spytała. – Czym niby ten dzień różni się od dnia naszej śmierci? A może właśnie to już, co?
– Kocham cię, Shha!
– Nie jestem co prawda chłopcem. Ale doceniam, siostrzyczko.
Uśmiechnęła się. O ile mogła ocenić na oko, pluton był średnio trzeźwy. Zwiad zawsze miał większe możliwości zdobycia wódki w porównaniu z piechotą. Większy żołd, większy spryt, większy strach budzony u pokątnych kupców. A może i dobrze? W końcu nie było prawa, że trzeba umierać będąc trzeźwym. Nawet wredni Bogowie czegoś takiego nie ustanowili. Jakaś tam łaska, choćby szczątkowa, została jednak ludziom dana.
– No, baby! Pokażemy im, że jesteśmy najlepszym plutonem dywizji górskiej! Pieprzyć zwiad! Pokażemy tym głupim gnojom z lasu, że nasza macierzysta jednostka wysłała nas tutaj, żeby im uzmysłowić wreszcie, gdzie ich miejsce! Żeby im pokazać, że lizanie naszych butów ma być odtąd ich głównym zajęciem!
– Aaaaaaaa! – zawył pluton.
– Tak! Nasza Królowa powiedziała mi wyraźnie: Achaja, masz wziąć swój pluton i pokazać tej swołoczy, jak mają lizać nasze buty. Proszę, powiedziała, żeby nie zabić ich wszystkich pierwszego dnia, bo przyjemności nie będzie. Powiedziała to dwa razy. Powiedziała: Achaja, jak ich wszystkich zapierdolicie od razu, to wam kości porachuję!
– Aaaaaaaa! – wrzasnął pluton.
– Ale ja was zwalniam z tego przyrzeczenia. Róbcie co chcecie, dziewczyny! Róbcie co chcecie. Wielki Las leży przed wami. Wasz! Cały wasz! A jakby was ktoś o łaskę prosił, to powiedzcie, że kredyt wczoraj, niestety, cofnęli. Powiedzcie im, że to, co czują w swoich ustach, to nie jest fasola. Ten dziwny smak, to są ostrza waszych mieczy! I nawet jak wyjmiecie, to i tak nic im z dalszego życia nie będzie! Po prostu pokażcie im, że ich kochacie. Że ich kochacie, tak jak śmierć kocha człowieka. Szczerze!
– Aaaaaaaa!
Achaja zawróciła konia i ruszyła ku linii drzew. Harmeen dogoniła ją jednak.
– To była jedna z ciekawszych mów, jakie słyszałam przed bitwą.
– Dzięki. Filozof Theu zawsze twierdził, że do wojska należy mówić w sposób wulgarny.
– Nie wiem jak filozof Theu. Ale te twoje baby trochę wytrzeźwiały. Nie chodzi mi o wódkę, raczej o strach.
– Czas pokaże.
Wjechały pomiędzy pierwsze drzewa. Ogarnął je lekki chłód. Zrobiło się ciszej – po prostu wiatr nie docierał między splątane gałęzie.
– Ale gęstwina. – Achaja podjechała bliżej do oficerskiej świty.
Arnne zrównała z nią konia.
– Przykro mi, ale mam już naprawdę dosyć pani wulgarnych wyzwisk! – warknęła.
– Przepraszam – powiedziała Achaja ugodowo. – Ale proszę zrozumieć, że to jest wojsko. A poza tym zadanie i nerwy…
– Ach – przerwała jej tamta. – Pani się zastanawia, czy przejąć dowodzenie?