Achaja oniemiała.
– Skąd pani wie, że mam ten papier? Czyta pani w moich myślach?
– Owszem – uśmiechnęła się Arnne. – Ale proszę mi wierzyć, nie trzeba do tego ani trochę sztuki czarnoksięskiej.
– Chyba nie rozumiem.
– To proste. Jest pani jedynym oficerem, który jechał dłuższy czas, trzymając palec w ustach. Ja pani nie cierpię, ale muszę uczciwie przyznać, że nie wygląda pani na kogoś, kogo można przestraszyć albo zahukać. Stąd prosty wniosek, że skoro aż tak nie mogła pani opanować odruchów, to była to jakaś bardzo poważna kwestia. A reszta to już wyłącznie czysta kalkulacja. Major zwiadu, a do tego księżniczka, pod rozkazami pułkownika piechoty. Trudno sobie wyobrazić bardziej dziwną hierarchię, chociaż od strony służbowej nie można jej niczego zarzucić. Ci, którzy panią tu wysłali, a konkretnie pan Biafra, to naprawdę inteligentny człowiek. Jeśli akcja się nie uda – to wina piechoty. Jeśli się uda, zwiad przejmie dowodzenie i położy swoje ciężkie łapsko na dalszym rozwoju spraw. – Arnne uśmiechnęła się cynicznie. – Jeśli mogę coś radzić. Niech pani nie przejmuje dowodzenia do samego końca. Jeśli już zamierzacie zrobić to świństwo pani pułkownik, niech to będzie świństwo konsekwentne.
Achaja potrząsnęła głową. Również nie cierpiała czarownicy, ale musiała przyznać, że tamta jest dość trzeźwa w swoich przemyśleniach. Dłuższą chwilę jechały w milczeniu. Potem Arnne zerknęła na nią spod oka.
– Chce pani wiedzieć, co się stanie, prawda?
Achaja nie odpowiedziała. Jeszcze w Troy rozmawiała wielokrotnie z czarownikiem Meredithem o sprawach magii. Wiedziała, że przyszłości nie da się przewidywać. Wielki mag mógł czasem doznawać „błysków”, sięgać w przyszłość nawet o tysiące lat. Ale to nie była „prawdziwa przyszłość” – to były tylko możliwości. Nikt nie znał słów, żeby dokładnie to określić. Sami czarownicy nazywali to „teoretycznie możliwą przyszłością” i sami też śmiali się z tego określenia. Czasem można było porozumieć się z nienarodzonym jeszcze człowiekiem. Nie słowami oczywiście. Można było poczuć jego bliskość, jeśli było się w miejscu, gdzie tamten pojawi się za setki lat i na przykład głęboko zamyśli. Nikt nie wiedział, czy taki człowiek narodzi się rzeczywiście. Ale mógłby się narodzić, a sam fakt kontaktu mógł pokazać pewne konfiguracje, „teoretycznie możliwe”, cha, cha, cha.
Arnne odchyliła się w siodle i przymknęła oczy. Błysk? Ona naprawdę sama potrafi wywołać błysk i nim pokierować? Meredith twierdził, że to niemożliwe. Ale on był mężczyzną. Babska magia wyglądała zupełnie inaczej. Jak to określał: „prowokowała więcej możliwości – aż tyle, że można było zagubić się w ich gąszczu”. Czarownica podrapała się w policzek. Ciekawe, czy to jakiś rytuał, czy zwykły komar? Podrapała się w szyję, potem w brew i w kark. Mrówki ją oblazły? Drgnęła nagle i otworzyła oczy. A potem zrobiła minę, jakby zobaczyła coś obrzydliwego. Spojrzała na Achaję trochę nieprzytomna.
– Zobaczyła pani coś?
– Tak. – Skrzywiła się jeszcze bardziej.
Wyglądała na kompletnie rozbitą.
– Aż tak źle?
– N… nie… Nie wiem, co się stanie – zająknęła się. – Zobaczyłam siebie samą na tej drodze poza lasem. – Wskazała kciukiem kierunek za plecami. – Siebie. Kompletnie nagą!
E… To nie żaden błysk, pomyślała Achaja. Zwykłe fantazje seksualne, a raczej „niezwykłe”, bo chodziło o dziewicę. Kompletnie goła na drodze. Podniecało ją to? Zaraz. Chloe, przynajmniej jak twierdziła Shha, też była dziewicą. Trzeba ją spytać, czy kiedykolwiek wyobrażała sobie siebie samą gołą na publicznym trakcie.
– Przepraszam na moment. – Achaja zawróciła konia. Szybko podjechała do swojego plutonu.
– Shha, załóż mi tę rękawicę.
– Chodź bliżej. – Sierżant wyjęła żelastwo z juków i zaczęła montować na lewej ręce siostry.
Achaja nachyliła się i szepnęła:
– Słuchaj, czy Chloe naprawdę jest dziewicą?
Shha jak stara, doświadczona spiskowiec nachyliła głowę, żeby ukryć usta.
– No! – tchnęła wprost do ucha. – Jest. A co?
– A mogłabyś ją delikatnie wybadać, co ona sobie wyobraża, no wiesz… Czy kiedykolwiek widziała siebie gołą na drodze, co?
– Na drodze, gołą? O, żesz ty. Pani pułkownik o to pytała?
Dziewczyna potrząsnęła głową zdziwiona.
– Nie. Ja chcę wiedzieć.
– Dobra. Sama nie spytam, bo mnie, małpa, nie lubi. Ale poślę Sharkhe. One się coś skumały ostatnio.
– Tylko, kurde, żeby cały pluton o tym nie gadał.
– No. Nie ma sprawy.
– A może lepiej Mayfed wysłać? Ona jest taka rozsądna.
– Nie. Mayfed jest skumana z Zarrakh. A jak Zarrakh się dowie, to zaraz cała armia Arkach będzie o tym gadać. A nawet w Luan, po karczmach, będą o tym śpiewać minstrele. Nawet Król Troy każe to wyryć na kamiennych tablicach. Ona ma język po kolana. A ostry jak dahmeryjski miecz. Jak się Chloe wygada, to ją zabiją potem ozorami.
– Dobra.
Nie dokończyła. Oddział stanął nagle i z przodu rozległ się dźwięk trąby.
– Szlag! Później pogadamy.
Achaja szarpnęła wodzami. Galopowała do sztabu, słysząc jak herold ogłasza mieszkańcom lasu przybycie poselstwa z Arkach. Łgał jak pies. Żadnego posła nie było. Ale pułkownik miała swoje pełnomocnictwa, a Achaja (choć ukryte głęboko w torbie) swoje.
Nastrój, który panował w sztabie, nie przypominał nastroju poselstwa.
– Pani kapitan, skąd wieje wiatr?
W lesie nie można było wyczuć wiatru. Rozległy się trzy ostre, przenikliwe do granic możliwości gwizdki. Spod lasu, od pozostawionych tam oddziałów dobiegł ich inny, modulowany dźwięk gwizdka.
– Z zachodu, pani pułkownik!
– Dobrze. Pani major, muły z beczkami na lewą stronę. Niech saperzy trzymają siekiery w pogotowiu!
– Tak jest!!!
– Niech zbliżą batalion piechoty do samej granicy lasu!
– Tak jest! – Nowy modulowany gwizd.
– Pierwsza kompania, wachlarz! Druga kompania, rygiel!
– Tak jest!
– Okopujemy się?
– Tu? Czy pani śni na jawie?
– No to… – odważyła się major. – To po co nam drugi batalion przy lesie?
– Żeby wyrąbać korytarz w razie czego. Nie będę ściągać ich strzał na siebie, bo i tak przez te gałęzie niewiele przeleci. – Pułkownik odwróciła głowę. – Pani major zwiadu! – zawołała. – Moja, psiamać, księżniczko!
– Tak jest! – zameldowała się Achaja.
– Czy jest pani w stanie zrobić płytkie rozpoznanie?
Kurwa! Ta głupia cipa chce wystawić jej ludzi! Niedoczekanie, krowo!
– To niemożliwe w tych warunkach, pani pułkownik.
– Znam regulamin równie dobrze jak pani. Pytam, czy może pani wysłać kilku żołnierzy do kontroli terenu?
– Tak jest! – ryknęła Achaja. – Sierżant Shha, do mnie!
Sama jednak powodowała wierzchowcem tak, żeby oddalić się od sztabu choć o kilka kroków.
– Tak jest! – wywrzeszczała Shha. – Sierżant Shha melduje się na rozkaz!
– Przekaż Lanni, że rozkaz to lipa. Dwa kroki, nie więcej i chodu nazad – szepnęła. – Rozsypać pluton! – zawyła na użytek oficerów sztabu. – Porucznik Lanni, do mnie!
– Tak jest! – krzyknęła Lanni.
– Płytki zwiad dwójkami w trzech kierunkach. Rozpoznać teren, na sześćdziesiąt kroków!
– Tak jest!
Shha na szczęście zdążyła doskoczyć i szepnąć coś Lanni do ucha. Sześć dziewczyn ze zwiadu ruszyło w krzaki. Sześć trupów mniej. Wszystkie ukryły się jak mogły, odczekały i wróciły, meldując, że teren czysty.
– Ty małpo! – syknęła pułkownik do Achai, tak, żeby inni nie słyszeli. – Jeszcze porachuję się z tobą, dziwko!