Выбрать главу

– Wiedzą, że Mika będzie się mścił. – Zaan z najwyższym trudem opanował kolejny atak kaszlu. – Dobrze wiedzą, sukinsyny.

Przemierzali dalej puste korytarze. Wreszcie zasiedli w sali audiencyjnej. Kobieta czyszcząca szmatą jasny piaskowiec podłogi ledwie na nich zerknęła, powracając natychmiast do swojej pracy. Zyrion usiłował opatrzyć Oriona, niewprawnie posługując się oderwanymi rękawami koszuli. Zaan kaszlał zgięty wpół przy krześle przewodniczącego. Sirius i Nauzea grali w piłkę, nagle roześmiani, rzucając marmurową głową oderwaną od popiersia jakiegoś notabla, którego rzeźba zdobiła wcześniej stół prezydialny.

– Czy wszystkie przewroty wyglądają tak idiotycznie? – zapytał Orion, odsuwając na chwilę Zyriona.

– Nie wiem – wycharczał Zaan. – To pierwszy przewrót w moim życiu.

– Bogowie. Wystarczy uderzyć dwudziestoma kusznikami i… i już?

– To były lata przygotowań.

– No, ale niewiele wyszło z tych przygotowań. – Orion znowu odsunął rękę Zyriona z oderwanym rękawem koszuli. – A teraz… wystarczy raz uderzyć i wszystko się sypie? Momentalnie?

– Nie wiem, gdzie się posypie. – Zaan usiłował obetrzeć ściekającą z ust ślinę. – Wystarczy, że ktoś tu wejdzie, załatwi nas i po przewrocie. Nie mamy żadnej ochrony. Nie mamy nic.

– Paru najważniejszych teraz ludzi w królestwie – wtrącił się Zyrion. – Ale gdyby ktoś z nich miał jaja i wrócił… Wystarczy klasnąć i nas nie będzie.

– Ty świnio! – wrzasnęła Nauzea, bo Sirius kolejnym rzutem kamienną głową uderzył ją w kostkę. Ale zaraz się opamiętała. – Panie wielkoksiążęca świnio! – dodała zgodnie z wymogami etykiety, masując sobie staw.

Orion zaczął się śmiać.

– Jakie to wszystko głupie.

– Jakie niepotrzebne – dodał Zaan.

– Zmusili nas – wtrącił Zyrion.

Sprzątająca pierwsza usłyszała odgłos stóp w sandałach uderzających o posadzkę. Wstała ciężko i otworzyła drzwi sali prezydialnej.

– Tutaj! – krzyknęła do gońca. – Tu są nowi panowie.

Zaraz potem wróciła do swojej roboty. Jej było wszystko jedno, kto będzie płacił za sprzątanie. Potrzebowała tych pieniędzy, bo miała liczną rodzinę, a mąż sam nie mógł nastarczyć.

Goniec, a właściwie jeden z „kuzynów” Nauzei, wykonał dość przyzwoity ukłon.

– Blondyna melduje, że pałac zimowy zdobyty w kilka chwil. Pozwoliła ludziom rabować. Rozruchy już są.

– I kto uwierzy, że właściwie nic się dzisiaj nie stało? – wycharczał Zaan.

– Nie bój się – Orion po raz kolejny odsunął rękę Zyriona, nie chcąc poddać się jego amatorskim medycznym zabiegom. – Moi kronikarze zrobią z tego wydarzenie historyczne.

– Przecież nikt nie uwierzy.

Orion nie słuchał jednak.

– Niech Armia Zachód wkroczy do miasta, by przywrócić porządek – rozkazał.

ROZDZIAŁ 13

Obudziła się z krzykiem. Właściwie nie krzykiem, ale wyciem, jakimś zwierzęcym skowytem dochodzącym skądś z głębi trzewi. Ile ciosów zarobiła? Bok, kilka razy, plecy, kilka razy, brzuch, co najmniej dwa ciosy, przebito jej płuco, twarz, wybito oko, dostała w tyłek, zgruchotali jej prawy nadgarstek, złamali kość udową i… szlag! pewnie jeszcze parę innych cięć, których nie pamiętała.

Jeśli więc obudziła się po czymś takim… To znaczy, że nie żyje. O, mamo! Co teraz? Usiłowała się nie ruszać. Co z nią zrobią Bogowie? Kraina Wiecznego Płaczu? To głupie tak leżeć bez ruchu, mimo wszystko.

Otworzyła oczy. Ale szaro. Jednolita prawie szarzyzna, bez większych błysków światła, bez czerni, bez bieli. Szarość. Zaraz. Oczy? Naprawdę otworzyła oczy? Dotknęła dłonią powiek. Miała obydwa? Przecież jedno jej wybito. No tak. Ale teraz już nie żyje. Jasne. Poruszyła palcami lewej dłoni, tymi, które przedtem, za życia, były nieczynne. Oczywiście mogła nimi ruszać. Ruszać palcami lewej dłoni. Pewnie. Skoro już nie żyła. Czemu nie?

No, ale… Powinna płakać. Kraina Wiecznego Płaczu. Dlaczego nie płacze? Nie wiedziała. Nie było jej smutno. Zerknęła w bok. Jakieś rośliny (takie strasznie szare), trawa, małe krzaki (ale jakieś… bez koloru), coś lazło po jej nagim biodrze. O, kurde blade! Żuczek! Normalny żuczek lazł po jej gołym tyłku. Czy on też umarł? Czy w krainie zmarłych są też żuczki?

Coś ją zaswędziało. Podrapała się odruchowo w policzek.

– Auuuuuu!

Zobaczyła na ręku krew. Swoją własną. Co? Zamknęła oczy, potem otworzyła je znowu. Oż, kurwa mać! Zamiast normalnych paznokci miała wielkie szpony! Krogulcze pazury jak u dzikiego zwierza. No, ładnie. Gdzieś czytała, że według jednej z teorii, człowiek, który za życia wyrządził wiele złego, po śmierci będzie zamieniony w demona. A to ją załatwili Bogowie. Była demonem.

Gorączkowo obmacała własne stopy, ale tam paznokcie były normalne. Dotknęła zębów. Tak! Miała wielkie kły. Olbrzymie, zwierzęce kły! No, szlag! Za co? Za co? Naprawdę nie zrobiła aż tyle złego. No, co wy, Bogowie? Dobra, trochę świństw narobiła w życiu, ale żeby zaraz zamieniać w demona?

Chciała się rozpłakać, ale nie mogła. Oparła się na ręce i usiadła. Coś ją uwierało w tyłek, ale nie miała ochoty sprawdzać co. Popatrzyła na niebo. Aż ją oczy zakłuły od blasku gwiazd. W pierwszej chwili nawet nie zrozumiała, co widzi. Gwiazdy świeciły tak, że wszystko zlewało się w jedną szarą płaszczyznę. No pewnie. Jako demon będzie się teraz bała światła. O, mamo. Za co? Co ona takiego zrobiła, żeby karać aż tak okrutnie?

No, dobra. I co teraz? Ma iść straszyć ludzi w pobliskiej wiosce? Po pierwsze, gdzie jest najbliższa wioska? Po drugie, nie miała ochoty kogokolwiek straszyć. No, ale… jako demon musiała. Kurza dupa! I niby jak się straszy? Trzeba się ukryć za rogiem chałupy i wyskoczyć na kogoś krzycząc: „Uuuuuuuuuu!!!”? Nie miała pojęcia. Demon z niej był jak z koziej dupy trąba.

Wstała lekko. Coś otarło się o jej łydkę. Zerknęła do tyłu, ale niczego nie zauważyła. Za co? Za co jej to zrobili? Popatrzyła na swoje szpony, językiem wymacała kły. O, żeby was jasna zaraza, wytłukła! Teraz będzie straszyć dzieci w kołyskach. Jak długo? Kurde, może przez całą wieczność. Zdenerwowała się. Coś uderzyło ją w jedną łydkę i drugą. Odwróciła się gwałtownie. Nic. Zdenerwowała się jeszcze bardziej. Miękkie ciosy w łydki zaczęły się powtarzać coraz szybciej. No, szlag! Odwróciła się jak mogła najszybciej. Nic. Coś ją jednak przy obrocie pociągnęło za tyłek, czuła wyraźnie. No dobra. Sprężyła się. Obrót, chwyt szponiastą dłonią, szybkie spojrzenie… Jęknęła cicho. O mało nie zemdlała. Usiadła na miękkich nogach, trzymając w dłoni swój własny ogon!

Patrzyła tępo przed siebie. Demon. No pewnie. Jak demon to demon. Nie słyszała co prawda, że mają ogony, ale teraz widać, że mają. Zdenerwowała się, ogon drgnął jej w ręku. O, mamo. Puściła go. Im bardziej była wkurzona, tym bardziej drgał, tak jakby chciał uderzać to w jedną nogę, to w drugą. Zerknęła jeszcze raz. Był pokryty króciutkim futrem, jak u geparda albo lwa. Zaklęła cicho. Ogon palnął ją w bok i to wcale mocno. O, nie. Została zwierzakiem. Ale zaraz. Miała przecież normalne, ludzkie ciało (no, trochę przynajmniej normalne, jeśli nie liczyć kłów, pazurów i ogona)… Zerknęła po sobie. Nie miała żadnych blizn po ranach. Dotknęła tyłka. Uuuuuu! Blizna po wypaleniu niewolniczego piętna została na swoim miejscu. Nie mogła dostrzec, oczywiście, swoich policzków, ale kosząc oczy, zerknęła na nos. Kurewski tatuaż miała w dalszym ciągu.

Czegoś tu nie rozumiała. No, dobra. Została demonem, czy wręcz zwierzęciem, ale… skoro zniknęły wszystkie blizny, skoro odzyskała władzę w rozwalonej ręce, to dlaczego został jej tatuaż i niewolnicze piętno? Bogowie zwracali uwagę na takie szczegóły?