Выбрать главу

Ostrożnie pociągnęła nosem. Już wiedziała. To coś, co sprawiało, że była ledwie przytomna. To zapachy! Po raz pierwszy czuła je tak intensywnie. W nadmiarze. Tak nieprawdopodobnie mocno.

Jęknęła.

– Ty! Obca – odezwał się ktoś z tyłu.

Achaja poderwała się na równe nogi. Tuż za nią stała dziewczyna. Kompletnie naga, z ogonem, z kłami jak u tygrysa, ze szponami, bez oczu. Nie! Miała oczy. Ale, kurde, całe czarne. Bez białka. Jakby same źrenice, jakby dwa węgle włożone w oczodoły. Ale niesamowity widok.

– Ty – Achaja czuła, że zaraz zwymiotuje. – Czy ja też mam takie oczy?

– Mhm – obojętnie skinęła głową tamta.

– O, żesz ty. To dlatego tak mnie razi słońce?

– Jakie słońce? – Akcent tamtej był ledwie zrozumiały. – Przecież jest obsrany środek nocy!

– Jaki, kurwa, środek nocy!? Przecież widzę wszystko jak w dzień!

– No – mruknęła tamta.

Achaja o mało nie zemdlała po raz drugi. O, żesz ty. Tamta miała rację. Przecież gwiazdy. Rozejrzała się wokół. Widziała wszystko, drzewa, krzaki, nawet najmniejsze gałązki. Wszystko szare i jakby spłaszczone, ale… no tak. Jest noc. Co więc będzie za dnia?

– Coście ze mną zrobiły?

– Ty, obca! – Dziewczyna też zdradzała oznaki zdenerwowania. – Ty mnie, gówniaro, zabiłaś!

– Co? – Zarobiła w twarz pięścią. Aż ją zamroczyło.

– Mówię ci wyraźnie, gówniaro. Zabiłaś mnie tamtej nocy. Przebiłaś mi brzuch, a chwilę potem mi, suko, złamałaś kręgosłup!

Nowy cios. Achaja zachwiała się na nogach.

– Wiesz, jak to boli, smarkata?! – kontynuowała obca. – Mam ci złamać, żebyś zobaczyła?

– Lepiej nie – odpowiedziała Achaja dość trzeźwo. – Jeśli mogę prosić.

– Zabiłaś dużo moich koleżanek, gówniaro pieprzona! – ryknęła tamta. – I do tego pięć na zawsze!

Achaja odkaszlnęła.

– Przepraszam – wycharczała, niczego nie rozumiejąc. – Nie chciałam.

– Ja ci dam „przepraszam”, suko! Ja ci dam „przepraszam”.

– Nie chciałam.

Zarobiła nowy cios, w samo czoło. Aż usiadła na ziemi. Tamta podeszła bliżej.

– A to… – Kopnęła ją z całej siły w twarz. Achaja upadła na plecy, czując, jak z jej nosa wylewa się fontanna krwi. – A to za tę, której obcięłaś rękę!

– Wy też żeście mnie nie oszczędzały – szepnęła, a potem skuliła się, bo tamta zaczęła ją bić i kopać. Kopała jak muł. Biła jak kafar wodny. Nie mogła wytrzymać.

Odskoczyła lekko.

– Daj mi, małpo, miecz, to ci pokażę! – krzyknęła.

– Gówno dostaniesz, a nie miecz, smarkata. Ile ty masz, suko, lat?

– O… osiemnaście? Dziewiętnaście, chyba.

Tamta złagodniała nagle. Na jej twarzy pojawił się wyraz niebotycznego zdziwienia.

– Jesteś aż tak młoda?

– No… Chyba tak.

– Ty, obca. Nie piernicz, co?

– No, naprawdę mam najwyżej dziewiętnaście. A ty? Ile masz?

Dziewczyna potrząsnęła głową.

– Czterdzieści osiem.

– Nie chrzań. Ludzie tak długo nie żyją.

Achaja zarobiła w twarz. Pięścią. Ale tym razem tamta sama się zraniła. Walnęła w kieł, rozorała sobie skórę na dłoni i teraz wylizywała ranę. Po chwili jednak znowu zebrała się w sobie.

– Ty gówniaro jedna. – Chwyciła Achaję za włosy i pociągnęła za sobą. – Ty smarku! Zaraz się, suko, dowiesz, co to jest umierać dziewięć razy!

– Przestań! Boli!

– Cię, suko, zaraz dopiero zacznie boleć! Ale najpierw się dowiemy, jak to zrobiłaś.

– O, mamo! Co zrobiłam?

– Jak z tą drugą suką żeście zabiły tyle naszych koleżanek.

Achaja niewiele rozumiała. Szła zgięta za ciągnącą ją za włosy dziewczyną… tfu! kobietą, skoro tamta miała tyle lat, ile mówiła.

– Mówiłaś, że co…

– Że dziewięć masz śmierci przed sobą, smarkulo. A właściwie osiem, bo raz już umarłaś. Jesteś teraz kotem. Człowiekiem-kotem gówniaro. I teraz się dopiero dowiesz, jak wiele bólu można ci zadać, kocurku. Miau? Osiem prawdziwych śmierci. Miau?

Achaja była zbyt dobrze wyszkolona na takie numery. Nie tylko Hekke. Krótki też miał wiele do powiedzenia na temat walki wręcz w obozie niewolników. Wywinęła się jednym skrętem ciała. Podłożyła tamtej nogę, skoczyła na plecy, szarpnęła za włosy i chwyciła jej szyję, gotowa w każdej chwili do skręcenia karku lub uduszenia.

– Miau? – szepnęła kpiąco. – Miau?

Roześmiała się. To był jej świat. To byli żywi ludzie, choć jakoś tam magicznie zmienieni. Żywi. A w odbieraniu życia była trochę lepsza.

– Ty, obca. Puszczaj.

– Miau?

– Ty gówniaro. Jakieś pięćdziesiąt łuczniczek w ciebie mierzy. Puszczaj.

Achaja rozejrzała się. Nie przywykła jeszcze do tej dziwnej nocnej szarości, ale rzeczywiście, ze dwie łuczniczki zdołała zauważyć.

– One odbiorą mi jedno życie, ja tobie też jedno. Która z nas prędzej skończy?

– Nie wygłupiaj się. Nikt cię nie zabije od razu. – Dziewczyna stęknęła lekko. – Najpierw musimy się dowiedzieć, jak z tą drugą pindą zabiłyście aż tyle naszych koleżanek.

– Miau.

– Przestań. Zabiją cię, zanim ze mną skończysz.

– Nie łudź się, kocurku! Zabiję cię wcześniej.

– No, dobra. – Dziewczyna szarpnęła się w stalowym chwycie. Naprawdę była odporna na ból. – Puszczaj.

Achaja potrząsnęła głową.

– Nasikałabym ci na łeb, gdybym chciała. I to zanim by tamte zdążyły strzelić.

Rozluźniła chwyt i wstała spięta, ale tamta nie rzuciła się na nią. Wstała również i przymknęła oczy. Uspokajała się dłuższą chwilę.

– No, chodź – szepnęła wreszcie.

Dała znak łuczniczkom. Te dwie, które widziała Achaja, leciutko zwolniły cięciwy.

Ruszyła za tamtą, ciągle nie mogąc przywyknąć, że widzi wszystko w nocy. To było coś niesamowitego. Widziała gwiazdy jarzące się ostrym blaskiem, widziała każdy listek, gałęzie, pnie, choć jakoś dziwnie szare i spłaszczone, ale widziała. Noc była dla niej jak dzień. Czuła zapach idącej przed nią kobiety i, to było najdziwniejsze, wiedziała, że tamta jest wściekła i zdenerwowana, a jednocześnie ciekawa; wiedziała, że tamta się nie boi, że coś pociąga ją w obcej, że jej nienawidzi, ale i lubi trochę. To wszystko zrozumiała, czując tylko jej zapach. Czuła, dosłownie czuła, że ścieżką, którą szły, przed chwilą przeszły jeszcze dwie osoby, jedną z nich był mężczyzna, że zjadł dość obfity posiłek, że był zupełnie obojętny, że kobieta, która mu towarzyszyła, była w ciąży, niedługo rozwiązanie, że się kochali. O, szlag! Śniło jej się, czy rzeczywiście mogła takie rzeczy po prostu wywąchać?

– Na kolana, smarkulo. – Ta, która ją prowadziła, chwyciła Achaję za włosy i zmusiła do uklęknięcia. – Na twarz padaj, gówniaro! – Przycisnęła jej głowę aż do ziemi.

Achaja usłyszała szelest. Kroki. Dwóch mężczyzn, trzy kobiety. O, kurde. Sama nie wiedziała, czy to usłyszała, czy wywąchała. Była jednak pewna, że się nie myli. Mamo! Co oni z nią zrobili? Jedna z kobiet musiała być bardzo stara, mężczyźni przyglądali jej się z uwagą, inna kobieta była skaleczona w palec, przyłożyła sobie jakieś zioła, szałwię chyba i coś jeszcze. Skąd ona to wszystko wiedziała? No, nie… Po chwili zastanowienia wiedziała, że jedna z kobiet za trzy dni będzie miała swoją przypadłość! Co oni z nią zrobili? Co oni z nią zrobili?

– Ty, obca – odezwała się jedna z kobiet. – Jak zabiłaś tyle naszych sióstr?

– Mieczem… Auuuuu!!! – ryknęła przygięta do ziemi Achaja.

Ta, która ją trzymała za włosy, chwyciła jej ogon i ścisnęła mocno. Zabolało gdzieś w nerkach. Okropnie. Co za idiotyczna sytuacja. Ma teraz ogon, którego tamci mogą używać po to, żeby ją dręczyć. Co za idiotyzm.