– Przez trzy lata nie. Potem będzie tu szlak handlowy wśród popiołów.
Uderzyła w jakąś czułą strunę. Kobieta poruszyła się nieznacznie.
– Nie znacie wszystkich naszych możliwości.
– A wy nie znacie naszych. W przyszłym roku połowy Lasu już nie będzie. Chorzy Ludzie od swojej strony postąpią tak szybko, że…
– Oni mają same bagna i uroczyska. Nie spalą niczego.
– Oni dadzą jednego zabitego żołnierza na jeden krok terenu. Oni mają nóż na gardle. A my jesteśmy w stanie powstrzymać nawet Chorych Ludzi. Jesteśmy w stanie zagwarantować nienaruszalność Lasu. Możemy…
– Niczego nie możecie.
– A sól, pani? Dostarczymy wam sól.
Kobieta zerwała się na równe nogi.
– Skąd o tym wiesz??? Kto ci to zdradził?! – Jej oczy ciskały gromy. – Mów, bo każę obedrzeć ze skóry i zdrajcę, i ciebie jednocześnie.
Achaja uśmiechnęła się zimno.
– Jestem majorem wywiadu, proszę pani. – Usiłowała powściągnąć nerwy. – Nasza propozycja jest taka: sól, stal, nienaruszalność granic, dowolne cła z waszej strony, pokój.
Kobieta usiadła na swoim miejscu.
– I powstrzymacie Chorych Ludzi? Jak? Skoro nie możecie się z nimi porozumieć?
– Powstrzymamy ich, pani. Damy wam sól, damy stal, damy pieniądze, damy broń i wszystko co zechcecie.
– Za co?
– Za szlak handlowy do Chorych Ludzi. Na waszych warunkach. Wasze cła, wasze myta, wasze przewozowe. Nie będziemy się wtrącać. Chcemy mieć szlak. A jak go dostaniemy, nie będzie już wypaleń Lasu. Będzie pokój i przyjaźń między naszymi królestwami. Jeśli ktoś będzie chciał palić Las, armia Arkach ruszy na niego.
Arnne nachyliła się do ucha Achai:
– Ona nie wie, co to cła.
– Pani – podjęła natychmiast Achaja. – Jeśli karawana będzie przewozić dziesięć sztuk towaru, to wy weźmiecie sobie dwie sztuki. Tylko za to, że przejadą przez Las pod waszą ochroną. Albo ekwiwalent w soli lub w stali czy czymkolwiek innym. Dostarczymy wszystko, czego będziecie chcieli. Damy wam informacje o tym, co się dzieje wokół. A informacja to broń znacznie bardziej zabójcza od mieczy i łuków, pani. – Achaja popatrzyła jej prosto w oczy. – To informacja jest najważniejsza. Jestem majorem wywiadu – powtórzyła. – I wiem o soli, której potrzebujecie. Ile to jest warte? Ile jest warte, że siedząc tutaj, będąc zupełnie w waszej mocy, mam argumenty nie do zbicia? Ile jest warta informacja? Osądź sama, pani.
Starsza Starsza zagryzła wargi.
– Nie spalicie całego Lasu. Las jest nieprzebyty.
– Spalimy, pani. Wiem, że za to, co mówię, grozi nam stukrotne umieranie. Ale… Spalimy go, pani. W trzy lata.
– To są fakty, pani – dodała Arnne.
– Paliliście Las od wielu lat. Od wielu pokoleń. Odkąd pamiętamy. Las istnieje nadal, a kości tchórzliwych podpalaczy dawno już rozrzuciły zwierzęta!
– Pani – Achaja pochyliła głowę – nigdy przedtem nie mieliśmy noża na gardle. Teraz mamy. Biafra zrobi z tego cuda popielisko. W trzy lata.
– Pani – Arnne również pochyliła głowę – oni jeszcze nigdy nie wynajęli kogoś takiego jak ja. A nas jest wiele. I potrafimy to. – Wypowiedziała słowo, chwyciła je dłonią tak szybko, że z boku mogło to wyglądać, jakby strzeliła palcami. Krzak tuż obok rozgorzał nagle. Ten ze Starszych, który siedział najbliżej, odsunął się trwożliwie. Pozostali patrzyli z kamiennymi twarzami. Arnne wypowiedziała jeszcze jedno słowo, balansowała nim między palcami, rzuciła zaklęcie, dwa drzewa tuż obok rozgorzały, trzaskając płomieniami. Czarownica wyciągnęła rękę i cofnęła zaklęcie, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Płomienie zniknęły. Otoczył ich tylko swąd spalenizny, wokół opadały sczerniałe, zwinięte liście. Krzak natomiast dopalał się spokojnie, choć był przecież młody i zupełnie nie zeschnięty.
– Pani – powiedziała Arnne. – Jestem teraz na twoje usługi, ale nie powstrzymam koleżanek, którym Biafra zapłaci złotem i które przyjdą tu wzniecać ogień. Spalą nas. W trzy lata, jak powiedziała księżniczka. Wysłuchaj jej propozycji, pani.
– Pani – Achaja uniosła się lekko na kolanach – karawany nie muszą przecież chodzić, gdzie chcą. Można im wyznaczyć szlak. Jak ktoś zboczy ze ścieżki… zabijecie! Ich wina. Nikt nie będzie wam miał za złe. Mogą nocować w wyznaczonych miejscach otoczonych ostrokołami, żeby nie widzieli niczego, co się dzieje w Lesie, ale… w Lesie, pani, nie na pogorzelisku. Bierzcie, co chcecie z ich towarów, ale przepuście Chorych Ludzi do nas. Biafra się cofnie. Chorzy Ludzie się cofną. Nie będzie podpalania!
– Chorzy Ludzie się nie cofną! – powiedziała Starsza Starsza.
– Cofną się, pani. Puść mnie do nich, a zapewniam cię, że cofną się w przeciągu dziesięciu dni. Nie będzie więcej podpaleń. Nam chodzi tylko o szlak. Wasz szlak. Możecie brać, co chcecie.
– Cła, myta, sól, stal, co chcecie – dodała Arnne. – Bierzcie co chcecie, ale przepuśćcie wozy kupców! Przepuśćcie wozy!
– To będzie koniec Lasu – powiedziała Starsza Starsza.
– Nie! Nie! – skłamały Achaja i Arnne równocześnie. – To będzie początek jego świetności. To będzie jedyny ratunek przed spaleniem.
– Nikt i nigdy nie deptał Lasu swoimi stopami. Nikt nie przeszedł go żywy.
– Pani. Biafra spali was w trzy lata – powtórzyła Achaja.
Arnne uniosła się na kolanach.
– Pani. Chorzy Ludzie spalą was, zanim Biafra dojdzie do połowy. Pani…
Starsza Starsza powstrzymała je ruchem ręki.
– Chorych Ludzi nie powstrzymacie. Oni palą Las, nie bacząc na bagna. Oni mają coś, co dymi i wybucha, oni… – Wyraźnie zmieniła zdanie co do skuteczności Chorych Ludzi. Najwyraźniej nie tylko Biafra dobrał się im do skóry. Po tamtej stronie ktoś również musiał stracić już cierpliwość. – Oni mają broń, która razi niewidzialnymi strzałami.
– Powstrzymamy, pani – odważyła się przerwać Achaja. – Dostaniecie tę broń, pani.
– Tak? – Starsza Starsza zamyśliła się na chwilę. – Dobrze. Właśnie zmierza tu ich karawana. Zamierzaliśmy ich wpuścić głębiej i pozabijać, jak już będą mieć nadzieję w sercach. Nadzieję na przejście Lasu. Ale dobrze. Jeśli przekonasz ich i sprawisz, że w przeciągu trzydziestu dni Chorzy Ludzie przestaną palić las, wtedy porozmawiamy. Będziemy mówić raz jeszcze. Wtedy wysłucham, co naprawdę macie do powiedzenia.
Wstała szybko, a wraz z nią cała rada. Obie, Achaja i Arnne, pochyliły głowy. Obie czuły ich rozwiewający się zapach i to był jedyny znak, że tamci odeszli. Nie słyszały najmniejszego szelestu.
– I jak? – szepnęła czarownica.
– Świetnie. Dzięki za ten krzak – mruknęła Achaja – i za te drzewa.
Aiiiiiiiiiiii wyskoczyła zza drzewa.
– I co? – spytała podniecona. – Rozmawiałyście?
– Tak. Dzięki.
– To teraz dasz mi się pokonać przy moich koleżankach. Tak, tak! Dasz się pokonać, co?
– My zawsze dotrzymujemy słowa – wtrąciła się Arnne. – Ale teraz musimy iść do jakiejś karawany.
– Wiem, wiem. Ona – kopnęła przyjacielsko Achaję w ramię – ma nami dowodzić. Uueee… Obca smarkula będzie rządzić wojownikami. Pewnie się zbłaźni.
– Pewnie nie – mruknęła czarownica. – Nie mogę powiedzieć, że ją lubię. Ale wiem, że raczej potrafi dowodzić ludźmi.
– Zbłaźni się! I ją wyśmieją. Cha, cha, cha będzie, ot co.
– Dobra. – Achaja podniosła się lekko. – Wiesz, dokąd mamy iść?
Biegły przez całą noc. Pięćdziesięcioosobowy oddział. Od zmroku do świtu na własnych nogach, krok za krokiem, skok, skok, skok… Arnne zaczęła wysiadać. Mimo ogona, obcych czarów i zupełnie innego ciała miała dość. Oddział zaczynał syczeć przy każdym nieprzewidzianym postoju. Achaja, mimo że sto razy silniejsza, też miała dość. Nigdy nie przebiegła takiego dystansu za jednym razem. Czarownica ratowała ją jednak przed totalną kompromitacją. Wszelkie opóźnienia (i czas na zaczerpnięcie oddechu) można było tłumaczyć jej niedołęstwem.