Zaprzeczyła. Nie da się zrobić. Ale Biafra potrafił wiele.
– Słuchaj. Jak zjesz tę ostatnią, dam ci spokój. Jak nie… to przyniosę jeszcze dwa wiadra kaszki i mojego speca od przesłuchań. Zapewniam cię, że do wieczora zjesz te dwa wiadra i przyznasz się, potwierdzając podpisem, że niczego tak nie lubisz jak kleiku.
Nie ma głupich! Nie da się wziąć na taki numer. Nie otworzy ust. Biafra stracił cierpliwość.
– Dobra! Chcesz, żebym poszedł?
– Ta…
Błąd. Znowu przegrała.
– Słuchaj. Są tu te twoje dziewczyny.
Nie otworzy więcej ust choćby się paliło.
– Jakie? – nie wytrzymała jednak, ale tym razem nie wetknął jej łyżki.
– No, te z twojego plutonu. I tak, jako księżniczce, należy ci się pluton przyboczny, więc sprowadziłem tamte. I tak byś je później wyciągała z dywizji, więc zrobiłem to sam.
– Ale które z nich?
Wzruszył ramionami.
– A skąd mam wiedzieć, z którymi byłaś bliżej? Przeniosłem cały pluton do służb zaopatrzenia i rozpoznania. Są tu wszystkie, łącznie z tymi małymi, co wam je przydzielili w ostatniej chwili. A nawiasem mówiąc, ta taka postawna, Shha, czy jak jej tam, zdążyła już dać w zęby jednej ze służby, bo ta nie chciała jej wpuścić. I teraz nie cierpią się jak psy. Nie wiem, czy się dobrze wyraziłem? Jak suki? – Nie chwyciła niezbyt wyrafinowanego dowcipu, więc ciągnął dalej: – Ogólnie jednak pluton raczej chwali sobie przeniesienie.
– Gdzie ja jestem?
– W swoim pałacu… o! – Machnął ręką. – Nie wyobrażaj sobie od razu pałacu jak w Troy. Na wasze warunki to raczej rodzaj dworku. Domku ogrodowego, czy jak tam.
Wyjął z kieszeni nowe naszywki i rzucił na stół.
– Zostałaś też majorem. A major to dopiero ma fajne buty i śliczną kurteczkę. Będzie ci do twarzy – zakpił lekko. – Jeszcze coś chciałabyś wiedzieć?
– Co z dywizją?
– Nikogo więcej nie zabito. – Był świnią, ale też, trzeba mu przyznać, nie zabiegał o poklask. Nie powiedział, że on to sprawił, co zrobiliby w tym miejscu wszyscy inni ludzie. Biafra nie należał do ludzi paplających byle co tylko, po to, żeby paplać.
– Co z Virionem? – spytała.
Biafra uśmiechnął się szeroko.
– Żyje i ma się dobrze. Znacznie lepiej niż ty. – Popatrzył uważnie na swoje paznokcie. – Jak mogłaś uwierzyć, że on ma dziecko? – spytał. – Do tego dwuletnie. On przecież całe życie tylko po knajpach i burdelach. Wóda i dziwki. Nigdy nie miał żony ani żadnej dziewczyny! Ot, kupił tę czapeczkę i szaliczek na jakimś targu. I załatwił cię jak chciał. W momencie, kiedy już miałaś miecz wyciągnięty nad jego szyją… – Biafra pokręcił głową. – Dać się zrobić na „szaliczek”! I to ty. Z Troy. Toż wiesz dobrze, że w Luan i w lecie i w zimie gorąco jak w piecu! Nawet gdyby miał dziecko jakimś cudem, to na co jemu szaliczek, że nie wspomnę już o wełnianej czapeczce?
Uśmiechnęła się słabo.
– Pokazał mi, jak się zwycięża – szepnęła. – Nawet nie mogąc za bardzo ruszyć nogą lub ręką. Krótki miał rację. Nie wystarczy zabić. Trzeba wygrać i tyle. Ale… dopiero Virion pokazał mi, że to się da zrobić, nawet jak nie ma żadnych szans. Bogowie! Nie ma przeznaczenia! Nie ma przeznaczenia. Teraz w to uwierzyłam.
Biafra klepnął ją w ramię.
– No, pani major. Kurujcie się. – Wstał, lekko krzywiąc swoją przystojną twarz o zimnych, martwych oczach. – Pogadamy poważnie, jak będziesz choć tak silna jak wróbel.
– Mogę jeszcze o coś spytać?
– No?
– Jak to jest, że mówisz takie rzeczy… przy Królowej? Nie boisz się?
Ziewnął rozbawiony.
– Niespecjalnie. To moja matka.
– Co?
– Nie zdradzam żadnej tajemnicy, bo to jest tajemnica raczej publiczna. Jestem jej pierworodnym synem. I kłopot się zrobił, bo chłopak siłą rzeczy nie może zostać ani Królową ani księżniczką, więc zgodnie z tradycją, żeby zwolnić miejsce dla następnych dzieci, musiała mnie zabrać inna wysoko urodzona baba. Wybrano taką, która była akurat w zaawansowanej ciąży. Miało to wyglądać, jakby urodziła bliźniaki. Ale z mojej „siostry” taki mój bliźniak, jak – nie przymierzając – ty. Nie jesteśmy podobni. No i wiesz. Moja „przyszywana”, nowa mama nie cierpiała mnie jak psa, ale obowiązek… Jak wyrosłem, przyczyniłem się do jej śmierci. Nie własnymi rękami oczywiście, a to, że dała się wplątać w idiotyczną intrygę, to naprawdę jej własna wina. Za dużo ambicji, za mało inteligencji! – Uśmiechnął się promiennie. – Królowa ma rację, że ze mnie straszny gnój. Ale gnój potrzebny zawsze. W każdym królestwie, choćby tylko do rozrzucania po polach.
Ruszył do drzwi.
– No zdrowiej, zdrowiej szybko.
Achaja przymknęła oczy. Szkoda, że nie mogła poruszyć ręką ani nogą. Była naprawdę tak strasznie słaba. Ale żyje… Przegrała z Virionem, ale żyje. A to samo w sobie było wielkie zwycięstwo.
Miejsce Biafry zajęła w pokoju pierwsza służąca.
– Strasznie się cieszę, że panienka już przytomna – uśmiechnęła się ciepło. W jej zachowaniu nie było nawet cienia tej uniżoności tak charakterystycznej dla wszystkich sług Troy. Ona była po prostu miła. – Teraz nakarmimy kaszką, a potem umyjemy panienkę.
– Ja już jadłam!
– Nie. Śniło się panience. – Służąca usiadła na brzegu łóżka, trzymając w rękach ogromny talerz mazistego gówna.
– Ja naprawdę jadłam. – Achaja zrobiłaby wszystko, żeby tylko nie mieć więcej w ustach tego świństwa. – Biafra mnie nakarmił!
– Już ja znam pana Biafrę. Pewnie za okno wylał, on nie od karmienia panienki. – Służąca nabrała wielką łyżkę pachnącej mlekiem trucizny.
– Nie! Proszę, nie… Błagam!
– No, niech panienka otworzy usta.
– Nie! – krzyknęła Achaja i to był jej pierwszy błąd.
Otworzyła oczy w kompletnych ciemnościach, słysząc ciche skrzypnięcie. Jej instynkt niewolnicy wracał widać powoli. Obserwowała uważnie. I tak nie mogła się ruszyć, więc raczej z ciekawości.
– Widzę te twoje wielkie oczy – rozległ się cichy szept.
To była Shha. Sprawnie podczołgała się do łóżka i w mundurze wpełzła pod kołdrę.
– Cześć, malutka. – Pocałowała ją w policzek. – No jak z tobą, siostrzyczko?
– Ledwie się mogę poruszyć. Dzięki, że przyszłaś.
– No. Raz już takiej jednej w zęby dałam, bo wpuścić nie chciała. Czekaj, przyniosłam ci coś do zjedzenia, bo wiesz… W mojej wioseczce tych medyków to nie ma. Ale jedno wiem, chcesz iść na tamten świat, wołaj medyka. – Wyraźnie Shha zgadzała się w tej mierze z Biafrą. – Ja cię sama wyleczę, siostrzyczko.
Włożyła Achai do ust kawałek czegoś, co dawało się łatwo pogryźć i naprawdę było mięsem! Dziewczyna przełknęła z ulgą.
– Kurde, ty wiesz, siostro, czym oni mnie tu karmią?
Shha wetknęła jej do ust następną porcję.
– Pewnie kaszką – mruknęła. – Eż, to swołocz te medyki wszystkie. Zabiją chorego, a potem gadają, że Bogowie wzięli. – Podała trzecią porcję. – Takiego kijem pędzić to mało.
– O kurcze, dzięki! – szepnęła Achaja. – Co to jest?
– Mięso.
– A czemu się tak łatwo gryzie?
– Bo ci wstępnie przeżułam. Przecież chora i słaba jesteś.
Achaja o mało nie zwymiotowała, ale Shha chwyciła ją za usta i przytrzymała. W wojsku poznała już przecież wiele miastowych dziewczyn i wiedziała, że wszystkie są dziwnie obrzydliwe.
– No już, już, popij teraz.
Przytknęła jej bukłak do ust.
– To wódka – dodała, widząc, że tamta się wzdraga. – Rozmieszałam ci z wodą i miodem, żebyś się nie zakrztusiła.
Achaja przełknęła kilka łyków, czując, że naprawdę robi jej się lepiej.
– Shha…
– Co?
– Dzięki, siostrzyczko.
– No, mała, co ty? Po to jestem. Potośmy się chyba skumały, nie? Żeby jedna drugiej pomagała. U was w Troy nie ma takiego zwyczaju, że wojskowe siostry to więcej niż rodzone?
– Nie. U nas głównie mężczyźni w armii.
– U… to rzeczywiście do dupy tam macie.
– No.
– Ale teraz ty u nas. Nasza księżniczka! A wiesz. Ten Biafra to o ciebie dba. Pewnie się zakochał.
– Akurat, zakochał! Pewnie se coś wydumał i jestem mu potrzebna.
– Wyjdziesz za niego?
– No, co ty? On nie z tych, co się zakochują. Dam se rękę uciąć, że… Tfu! – przypomniała sobie. – Żeby to szlag! Nie w porę powiedziane, co?
– Popluj przez lewe ramię! Daj, ja ci głowę przytrzymam, boś za słaba.
Kotłowały się przez chwilę w łóżku. Potem Shha spytała znowu:.
– Spałaś już z nim? No, opowiadaj. Jak było?
– No, co ty?! Ledwie z boku na bok się mogę przewrócić.
– E… A przynajmniej mówił ci jakieś świństwa do ucha? Co ci zrobi, jak wyzdrowiejesz? Pamiętaj, jakby co nie wahaj się długo. Daj mu tyłka i wychodźcie za siebie.
– Shha, przestań.
– Ja nic, nic. Ale fajny kawaler. Ładny, bogaty. Jakby co, to się nie wahaj! Siostra ci to mówi.
– Shha! Zabiję cię, małpo jedna!
– Akurat – Ugryzła ją w ucho. – Ruszyć się nie możesz, to i nie zabijesz. Bo jak?
Achaja westchnęła ciężko.
– Powiedz – szepnęła – jak wam tu jest?
– Fajnie! Wiesz, teraz jesteśmy w zwiadzie! Żołd dwa razy wyższy, dali nam nowe mundury. Ale śliczne! Przy kurtce są takie długie frędzle, na rękawach i z tyłu. I mam mundur letni i zimowy, ze spodniami na szelkach, wiesz? Podbity prawdziwym barankiem. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. I jeszcze osobno mundur taki, no, na wyjście do miasta i osobno taki do bitki! Kurde! Przeglądałam się w lustrze pół dnia, bo tu są takie wielkie lustra! Ale mi fajnie w tym mundurze. Teraz to dopiero ze mnie śliczna dupka! Chłopaki aż piszczą. A wszystko dopasowane. Leży na tobie jakby krawiec szył, bośmy trzy dni nowe mundury w magazynie wybierały. Ale to jeszcze nic! Jesteśmy ze zwiadu. Widziałaś te nowe odznaki? A jakie buty! Kurtki mają podbite ramiona. I taki kołnierz szeroki, można se go postawić, regulamin dozwala. A tu wiesz, w mieście sama piechota w tych swoich prostych tunikach z płótna. Ale nam zazdroszczą! Wiesz? Wchodzę do karczmy w tym swoim ślicznym mundurze, z błyszczącymi odznakami i wiesz, mam swój stopień na twarzy namalowany, taką żółtą farbą, bo tak jest w tej formacji, i… No i wchodzę do tej karczmy, a tu przy wszystkich stołach rozmowy cichną! Piechociarki zasrane tylko zęby zaciskają, tak zazdroszczą! I boją się, mordy głupie. Bo sierżant zwiadu, to więcej niż byle chorąży zwykłej piechoty. Ale fajnie. A to jeszcze nic. Ten mundur, gal… galo…