Выбрать главу

I co jej miał powiedzieć? Że oficerowie, których dostaje, są za mało wykształceni? Za mało znają życie, za mało znają ludzi? Że to kobiety (co prawda w wywiadzie było kilka zadań, które kobiety wykonywały lepiej niż mężczyźni i to zdecydowanie)… Kobiety takie, które jednak mają jeszcze jakieś skrupuły? Że potrzebował kogoś, kto mógłby sam myśleć i jednocześnie nie dałby sobie nadmuchać w kaszę? Przecież to bzdury. Jego babskie służby działały naprawdę dobrze. Wiele dziewczyn potrafiło się poświęcić i tkwiły teraz w bardzo władnych domach… tfu! w bardzo władnych łóżkach, szepcząc mu do ucha ważne informacje. No, ale brakowało mu ludzi takich jak on. Noszących w sobie jakąś zapiekłą urazę i przez to patrzących na świat trzeźwiej niż inni. Wrednie trzeźwo. Oceniających ludzi po tym, co robili, a nie po tym, co mówili. Według Biafry każdy, kto oceniał ludzi po ich uczynkach, nie mógł mieć złudzeń i widział w tym oceanie jedynie płynące fekalia. Owszem, były też piękne rzeczy. Nawet bardzo piękne. Tylko czemu wszystko Bogowie tak strasznie upaćkali na brązowo?

Sam dorastał na dworze księżniczki, która go nienawidziła, choć usiłowała za wszelką cenę nie dać tego poznać. Czuł to jednak – zaczął więc być skryty, małomówny, zaczął się jąkać. Inne dzieci na dworze nie cierpiały go serdecznie, dokuczały (na ile mogły oczywiście – to nie wiejskie podwórko, nikt nie śmiał go pobić). Nie nazywano go inaczej niż B…b…b…b…biafra, nie mógł zjeść żadnego posiłku, by nie narazić się na kąśliwe uwagi, że źle trzyma widelec, że za głośno siorbie… A on zacinał się jeszcze bardziej. Miał wszystko, przecież nie był dzieckiem chłopki. Młode lata upływały mu więc wśród bogactwa, spełniania większości zachcianek, najlepszych nauczycieli, wspaniałych książek, które pochłaniał i… skrywanej nienawiści, jawnej niechęci, małych świństw, które mu robiono. Powoli przyzwyczajał się do myśli, że budzi niechęć u każdego napotkanego człowieka. Kiedy dorósł na tyle, żeby zrozumieć, że jednak nie wszyscy mogą mu zrobić coś złego, stał się wrednym dzieckiem. Zaczął pokazywać służbie, gdzie jej miejsce, a kiedy doszło do niego, że jako „dziecko księżniczki” jest jednak dość wysoko postawiony w hierarchii dworu, zaczął pokazywać innym dzieciom, kto tu naprawdę rządzi. Przybrana matka powściągała go twardo, ale był już na tyle sprytny, by znaleźć luki w pajęczynie osób zajmujących się jego wychowaniem i dobrać się do tych, co wołali na niego B…b…b…b…biafra. Krąg nienawiści zacieśniał się coraz bardziej. Inne dzieci zaczęły go ignorować, a kiedy i to nie przyniosło skutku, zaczęły dokuczać mu jeszcze bardziej. Koniec udręki nastąpił w momencie, kiedy oblał jedno z nich wrzątkiem. Przybrana matka kazała go wychłostać i odesłać na dwa lata do wiejskiego dworku, gdzie miał dorastać w samotności, w otoczeniu kilku zaledwie nauczycieli.

Kiedy powrócił z zesłania, był już innym człowiekiem. Z brzydkiego chłopca o zbyt długich rękach i za dużej głowie przeistoczył się w pięknego młodzieńca o zniewalającym uśmiechu. Potrafił być miły, grzeczny, potrafił zjednywać sobie ludzi. Przestał się jąkać. Był ujmujący, świetnie wykształcony, naprawdę miły. Biafrę lubili teraz wszyscy. No, prawie wszyscy… Jednak coś dziwnego zaczęło się dziać w pałacu. Pierwszego z dawnych dręczycieli znaleziono utopionego w stawie. Niby nic. Żadnych śladów walki (a już tylko tak nawiasem mówiąc, gdzie był wtedy Biafra? Wyjechał na polowanie? Widzieliście go przez cały czas? Dziwne… ale nic, nic). Drugi dręczyciel powiesił się na pałacowym dziedzińcu. Macocha sprawdziła dokładnie, gdzie w tym czasie był Biafra. Jego przybrana siostra i dwoje służących przysięgali, że czas spędził z nimi.

Trzecia ofiara wypadła z okna. Podczas balu. Na sali był oczywiście Biafra, pod przeciwległą ścianą, na oczach wszystkich, którzy chcieliby na niego patrzeć (a było parę takich wynajętych par oczu, które się od pewnego czasu nie zamykały i nie odwracały). Chłopca znowu otoczyła atmosfera nieufności, choć niepodobieństwem było łączyć go ze wspomnianymi wypadkami. Ten problem szybko jednak musiał zejść na plan dalszy, ponieważ wszystko nagle zaczęło się psuć. Księżniczka prowadziła rozmowy z posłem Dery. Niestety, Arkach traciło lwią część wpływów z przewozowego i nad obydwoma państwami zawisła groźba wojny handlowej. Luan umiejętnie wmieszał się w spór, odbierając dość ważnego partnera, jakim było dotąd Dery i sprawiając, że na północnej granicy Królestwa był już nie „nasz” sojusznik, ale, przynajmniej częściowo, „ich”. Sytuacja stała się na tyle groźna, że sama Królowa pofatygowała się z całym orszakiem, by „zapytać” księżniczkę o przyczyny tak żenującej klęski w rokowaniach. Pachniało zdradą; było jasne, że skoro władczyni nie wzywa, a przyjeżdża sama, to czyjaś głowa musi rozstać się z szyją. Księżniczka nie miała wiele na swoją obronę, właściwie miała tylko jedną kartę, ale rozegrała ją bardzo głupio. Zwaliła wszystko na Biafrę, twierdząc, że kilkunastoletni chłopak podsłuchał jej rozmowy z doradcami, zdradził wszystko posłom z Dery, a poza tym zabił trzy osoby, które mu dokuczały w dzieciństwie. Zdarzają się czasem osoby prostolinijne aż do przesady. Ale raczej nie żyją zbyt długo. Błyskawiczne śledztwo dowiodło, że: po pierwsze, Biafra może i mógł coś tam podsłuchać, ale z całą pewnością nie „wszystko”, po drugie, nie miał absolutnie żadnej możliwości przekazania czegokolwiek posłowi, nie mógł nawet widzieć kogokolwiek z jego otoczenia, po trzecie, nie miał żadnych szans zabić kogokolwiek w pałacu… (było jeszcze „po czwarte”, ale nie mogło się znaleźć w oficjalnym wyliczeniu, więc wspomnijmy po cichu i prywatnie: po czwarte, był synem Królowej). Następnego dnia córka księżniczki została sierotą i to sierotą wydziedziczoną z majątku. Biafra pojechał z prawdziwą matką do stolicy.

Majstersztyk. To nie zasługa chłopaka, oczywiście. Jeden z jego nauczycieli w wiejskim dworku był pracownikiem Drugiego Wydziału Imperialnego Sztabu Luan. Zatrudniony w pałacu księżniczki nie mógł dopuścić, by taka gratka przeszła mu koło nosa. Sam wystarał się o to, by posłano go z Biafrą na zesłanie. Dwuletnia przerwa w „bieżącej pracy” opłaciła się sowicie. Omotał chłopca wizją wszechmocy, obiecał zemstę, obiecał wiele innych rzeczy jedynie za to, że w odpowiedniej chwili ten zrewanżuje mu się drobną przysługą. Chłopak wcale nie musiał podsłuchiwać „wszystkiego” ani oglądać „wszystkich” papierów. Informacja nigdy nie pochodzi z jednego źródła. Ta też była tylko kamyczkiem z mozaiki, bardzo ważnym, kluczowym, ale nie jedynym. W Drugim Wydziale nie pracowali idioci, i nie idioci zepchnęli Arkach na skraj upadku – o tej intrydze można byłoby napisać wiele tomów i mimo to nie powiedzieć wszystkiego.

Nauczycielowi nie był potrzebny wredny, powszechnie nielubiany chłopak. Nauczył go więc kluczenia, opanowania, ukrywania wszelkich zamiarów i uczuć. Pokazał mu, jak sprawić, żeby ludzie go lubili, jak dowiadywać się o sprawach, które inni woleliby trzymać w ukryciu. Jak przekonywać ludzi, że popełniając zbrodnię, wcale jej nie popełniają, a właściwie to nawet robią dobry uczynek. Nauczył go, że nie można się rzucać samemu przeciw wszystkim. Mądry człowiek skłóca wszystkich i stoi z boku, patrząc, jak tamci wyrzynają się wzajemnie.

Biafra był inteligentny i dobrze pojął naukę. Donosił świetnie, miał zawsze pierwszorzędne materiały, w stolicy nie było przed nim zamkniętych drzwi. Nauczył się korzystać ze swojej urody i wdzięku, załatwił sobie u matki stanowisko w wojsku – niestety, w najmniej ważnej dla jego ambicji formacji – w zaopatrzeniu. Wiedział, że normalną drogą nawet on nie zrobi kariery. Jedyny chłopak wśród samych kobiet… Nie rzucaj się sam na wszystkich – dobrze to zapamiętał. To już nie był ten Biafra, który infantylnie mścił się na swoich zmorach z dzieciństwa. Bez trudu przekonał swoich luańskich mocodawców, że jeśli pomogą mu stworzyć służbę zajmującą się zbieraniem informacji, to sami przecież od niego otrzymają każdą informację, którą zechcą otrzymać, szybko, tanio i bez trudu. Dzięki wpływom Drugiego Wydziału awansował szybko, a potem za ich pieniądze połączył Rozpoznanie i Zaopatrzenie, tworząc pierwszy z prawdziwego zdarzenia wywiad Królestwa Arkach. Sam śmiał się z tej perfidii. Wywiad Luan stworzył wywiad w Arkach. Ale rządził nim Biafra. Tylko Biafra. Sam przeciw wszystkim? Nie, nie. Za pomocą swojej nowej zabawki szybko odnalazł paru agentów Służby Skarbu z Troy. Zaproponował współpracę, został ich agentem, trochę podonosił. Potem napuścił Służbę Skarbu i Drugi Wydział na siebie. Nie można się przecież rzucać samemu przeciw wszystkim. Mądry człowiek skłóca wszystkich i stoi z boku, patrząc, jak tamci wyrzynają się wzajemnie. Biafra był pojętnym uczniem. Podczas kiedy na terenie Arkach trwała tajna wojna pomiędzy Luan a Troy, Biafra zreorganizował armię (miał już takie wpływy, no i… miał mamę na właściwym stanowisku). On po prostu zrezygnował z tradycyjnych „setek” i stworzył plutony, kompanie, bataliony, pułki. Sprowadził oficerskie dowodzenie do szczebla trzydziestu ludzi, a nie stu. Ustalił ścisłą hierarchię przejmowania obowiązków w razie strat. I stało się coś dziwnego. Wojsko, które do tej pory przegrywało fatalnie, zaczęło nagle przegrywać tylko trochę. Parę nagłych zgonów w Dery (to naprawdę nie on, to Służba Skarbu, której sprzedał za słone pieniądze trochę informacji o strategicznych interesach Luan w tym kraju) zapobiegło zaostrzeniu się wojny handlowej, Dery nie było już „pewnym” sojusznikiem Luan, Arkach zdobyło lekką przewagę na tej granicy. Jego mocodawcy w Drugim Wydziale zaczęli się trochę denerwować, ale miał przecież swoich „mocodawców” także w Służbie Skarbu, którzy ciągnęli z całej siły za cugle Imperialny Sztab, ilekroć ich agentowi (podwójnemu? potrójnemu?) powinęła się noga. Dla kogo pracował więc Biafra? Dla nikogo? Dla siebie? On sam nie za dobrze wiedział. Pociągała go gra. Gra sama w sobie. Był hazardzistą, ale nie z tych rzucających kośćmi na targu, on preferował grę w ludzkie głowy. Grę w królestwa. Przeklinał tylko los, który kazał mu urodzić się w prowincjonalnym państewku. Gdyby tak był Luańczykiem… Albo żeby był księciem w Troy… Bogowie! Wtedy by im wszystkim pokazał, co to jest Gra o Świat. A tak? To był jedynie szósty stolik pod ścianą w podmiejskiej szulerni.