Выбрать главу

Biafra sam nie wiedział, kim jest. Pewne jego sprawki zaczęły jednak wychodzić na jaw, zdobył miano świni i skurwysyna. Ale w międzyczasie zdążył już zostać prawą ręką matki, kimś nie do zastąpienia, więc zawistnicy mogli mu najwyżej polizać buty. Mógłby pewnie stać się zbawcą Arkach, mógłby też być grabarzem Królestwa. Nie miał pojęcia, co mu bardziej lube. Szef wywiadu, odrzucony syn Królowej, agent co najmniej dwóch obcych służb (bo nie liczymy pomniejszych), świnia, jeden z najbardziej inteligentnych ludzi w Królestwie, jeden z najbardziej pogardzanych ludzi w Królestwie, morderca niewinnych (choć nigdy własnymi rękami – on sam nawet bezdomne pieski i kotki hołubił, bo był wrażliwy jak każdy inteligent, w jego domu roiło się od przygarniętych zwierząt), człowiek, który nie dopuścił do łez wielu rodzin tych dziewczyn, które zginęłyby niepotrzebnie w wojsku z powodu archaicznej taktyki… Czego więc chciał?

Pewnej nocy, pijany jak bela, a właściwie narąbany jak kompania wojska w dzień zwolnienia ze służby, zszedł do kuchni, bo zaczynało go suszyć. Tam wśród służby, wśród pomywaczek, kucharek, stała… Poznał ją od razu, mimo chwiejnej głowy. To była jego przybrana siostra, córka księżniczki, która go wychowała. W przemoczonej, rozchełstanej koszuli, która ją niezbyt okrywała, z wyżartymi czymś dłońmi, wykręconymi już przez reumatyzm. Przyniosła pranie. Ich spojrzenia spotkały się. „Wszyscy won!” – zakomenderował. Wiedziała, że nie do niej ten rozkaz. Nie ruszyła się, kiedy reszta służby w panice opuszczała kuchnię. „No i co, mała? – wybełkotał. – Chrzani się życie, co?”. Skinęła głową. Nawet z pralni chcieli ją wyrzucić, bo do niczego się nie nadawała. „Zjedz coś” – mruknął. Jak byłoby pięknie powiedzieć, że wzgardziła, uniosła się honorem i tym podobne bajdy z ludowych podań. Rzuciła się na jedzenie, prawie dławiąc się i dusząc od nagłego nadmiaru. Naprawdę była głodna. Nie zasłaniała się, nie okryła (niby czym zresztą), jej przemoczona koszula sprawiała, że mógł obserwować wszystkie szczegóły chudego ciała. Machnął ręką. „Nie dam ci pieniędzy, bo nie mam, nie noszę przy sobie. Weź co chcesz z kuchni i odejdź.” „Nie wygadaj, że mnie nienawidzisz – powiedziała z pełnymi ustami. – Jak mnie wyrzucą z tej pralni, to zdechnę”. Wzruszył ramionami. Czy ktoś śmiałby go w ogóle pytać? Czy on miał coś do niej? „Wiesz – popiła winem z dzbanka – nie tak dawno bym cię zabiła, gdybyśmy się spotkali”. O mało się nie roześmiał. „Ale teraz… Może Bogowie ci przebaczą? – Wskazała na całą masę mniej lub bardziej puchatych stworzeń, które w amoku szczęścia goniły się po wszystkich pokojach. – Te wszystkie kotki i pieski wstawią się za tobą. Adwokatów masz. W ogóle nic nie powiem za kawałek sera. Wiesz? Marzyłam właśnie o serze. Głupie, co? Masz gdzieś?” Nie wiedział czy miał. Do kuchni wchodził tylko po to, żeby się napić, a służba była zbyt powolna, by przynieść. „Jak nie masz, to ci powiem. Moja mama zginęła za Arkach i ja też chyba za to ginę. Przynajmniej sobie tak mówię, wtedy choć przez chwilę czuję się jak żołnierz w tej swojej pralni, kiedy mnie szefowa bije. Nie rozwalaj wszystkiego. Wtedy, jak będę zdychać, powiem sobie, że coś w życiu zrobiłam”. Roześmiał się. Powiedział, że nie rozwali Arkach, jeśli ona klęknie i pocałuje go w tyłek. Właśnie wymyślał jeszcze większą drwinę, kiedy dziewczyna uklękła nagle i… Kurwa mać! Pocałowała go mocno w pośladek, zanim zamroczony alkoholem zdążył zareagować. O, żeby ją szlag trafił! Czy można aż tak nie mieć dla siebie szacunku? Można… Sam wiedział, że można. Sam wiedział, że nie o to chodzi. Nie mógł zasnąć i nie miał pojęcia dlaczego. Nie. Nie zamienił jej życia w piękny sen, choć mógłby. Nie spotkał jej nigdy więcej. Nigdy nie zlecił swoim babom w zwiadzie przyniesienia garści informacji na jej temat. A, szlag! Przecież właściwie nic się nie stało. Chciał? To pocałowała go w tyłek, bo i tak była już na dnie upadku! Czy… czy… trzeba dotrzymywać obietnic danych po pijanemu? Dureń, dureń, dureń! Przecież w ogóle nie o to chodzi! Obietnice… I to mówił człowiek, który łamał wszystkie. Dlaczego tak go to męczy? Czy trzeba dotrzymywać obietnic danych po pijanemu?

Biafra nie zmienił się. To życie, a nie głupia bajka. Ale też nie potrafił odpowiedzieć teraz na pytanie Achai, czego właściwie od niej chce. Po prostu instynktownie wyczuwał w niej bratnią duszę. Kogoś, kto przeszedł wystarczająco dużo, by zobaczyć, co to są ludzie, i na tyle wykształconego, by zrozumieć, że nie należy podejmować prób zawracania motłochu kijem. Kogoś, kto był na tyle doświadczony, że wiedział, iż jedyna pociecha na tym świecie jest wtedy, jak się zamknie samemu w czterech ścianach z duuuuuuużą wódką na podorędziu.

Achaja też wyczuwała go instynktownie. To było inne doświadczenie, inne losy, ale czuła, że mogliby się zwąchać jak dwa wściekłe psy w całym wielkim gonie. Wcale go przez to nie lubiła, choć i na niej robiła wrażenie jego uroda i styl bycia. Nie lubiła, bo… bo i za co lubić kogoś, kto wie o niej to, do czego nie do końca potrafiła się przyznać sama przed sobą? Ale „lubienie” kogokolwiek i „bliskość” to dwie zupełnie różne rzeczy, o czym więcej mógłby powiedzieć każdy, kto odwiedza burdele. Z tym, że „bliskość” była nawet bardziej potrzebna, bo „lubienie” można sobie zmienić, a tego drugiego nie.

– Długo będziesz tak stał? – spytała, opierając się na łokciu.

– Zamyśliłem się – skłamał. – Już wiesz? – Odwrócił głowę.

– Co wiem?

– Że ze mną będziesz miała przynajmniej ciekawe życie.

– To akurat tak. Choć nie mam pojęcia, czy chcę ciekawego życia.

Uśmiechnął się lekko.

– Masz wybór, mała. Uratowałaś elitarną dywizję i Twoja Starsza Siostra nieba ci przychyli. Możesz nawet zostać księżniczką odpowiedzialną za wypasanie kóz w najbardziej zapadłej prowincji najbardziej zapadłego królestwa, jakim jest Arkach. Będziesz miała spokój przez, powiedzmy, dwa lata, zanim Luan nie zwycięży. Ale potem też nie będzie ci ciężko w Dery, Symm, czy gdzie tam uciekniesz.

Zmęczona pokiwała głową w geście rezygnacji.

– Nie znam się na wypasaniu kóz, głupku. Chcesz, żebym coś dla ciebie zrobiła, to zrobię, tylko nie bierz mnie pod włos, pacanie!

Spojrzał szczerze zdziwiony.

– Tak sobie tylko gram – westchnął. – Bo ja mógłbym zostać aktorem, jakby co, a ty nie.

Przymknęła oczy. I bez słów wiedziała, że mógłby zostać aktorem. Czasami żałowała, że sceny amfiteatrów są zamknięte dla kobiet.

ROZDZIAŁ 10

Achai dopiero po dłuższym błądzeniu w plątaninie korytarzy królewskiego pałacu udało się opuścić mroczne wnętrze. Z przyjemnością wciągnęła do płuc przenikliwie chłodne, jesienne powietrze. Miała na sobie wspaniałą balową suknię i szybko zrobiło jej się zimno w odsłonięte ramiona. Mimo to poczuła sporą ulgę. Obecne na przyjęciu księżniczki miały nadzieję, że „nowa” się skompromituje, wykona jakiś prostacki ukłon, zrobi coś, z czego będzie można kpić przez resztę wieczoru. Ale ona… potrafiła powiedzieć trzy słowa, robiąc przy tym aż cztery przydechy! Ciekawe, czy ktoś w tym zapadłym Arkach wykonał kiedykolwiek coś takiego? Ukłonów uczył jej mistrz na dworze w Troy. Miała wrażenie, że nikt tutaj nie potrafi powtórzyć nawet tych średnio skomplikowanych. Księżniczki były wyraźnie zawiedzione. Niektóre wręcz zszokowane. Jaki cud sprawił, że była kurwa i prosta żołnierz potrafiła się zachowywać lepiej niż one? Władczyni przeciwnie. Nadzieje na wykorzystanie jakiegoś kruczka w etykiecie, którym można by ją pognębić, rozwiewały się szybko w głowach jej nowych „sióstr”. Oficjalne przyjęcie na dworze było więc nudne jak każde inne, potencjalnie największa atrakcja okazała się jakimś cudem perfekcyjnie wychowana, jeśli chodzi o sprawy światowe. Zdobyła kilka nowych koleżanek (no, powiedzmy…), w każdym razie znajomych, a przynajmniej „nie wrogów”. Po raz pierwszy od wielu lat miała na sobie tak wspaniałą suknię, ale nie czuła się dobrze. To już nie był jej świat. Intrygi, „mówienie obok”, pałacowe układy, zostały gdzieś za nią – umiała to robić, miała we krwi, ale… Miała też wielką ochotę usiąść przy którymś ze stołów i najeść się po prostu, nie lawirując w gąszczu konwenansów. Zmieniła się. Dopiero teraz, dopiero dzisiaj odczuła to z taką mocą. Owszem, mogła świetnie udawać księżniczkę (może nawet i lepiej niż większość tych tutaj), ale jako prawdziwa księżniczka czuła jedynie pustkę. Jako niewolnica marzyła o powrocie do takiego życia. Dzisiejszy dzień, niestety, wydawał się jej po prostu nudny.

A, szlag. Z ulgą przyjęła gońca, który ją wywołał.

– No i jak tam? – Biafra uśmiechnął się promiennie, wychodząc z cienia rzucanego przez okap, nad którym płonęły pochodnie.