Chloe spojrzała szczerze zdziwiona.
– O co jej, kurwa, chodzi?
– Ja sobie wypraszam! – zawyła czarownica. – Proszę stąd natychmiast wyjść!
Chloe patrzyła ogłupiała. Miała ostatnią, poranną wartę i przez moment wydawało jej się, że śni. Achaja machnęła ręką.
– Ja sobie wypraszam! Proszę stąd natychmiast wyjść, albo poskarżę się generałowi!
Chloe, skonfundowana, wzruszyła ramionami i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Achaja, wściekła, nagle wyskoczyła z łóżka. Chwyciła swój mundur i zarzuciła sobie na ramię. Wzięła do ręki buty i teczkę, zębami chwyciła pas z mieczem. Złośliwie pokręciła tamtej przed twarzą gołym tyłkiem, bo była naprawdę zła.
– Co pani wyrabia? – Arnne zasłoniła sobie oczy dłońmi.
Achaja chciała coś odpowiedzieć, ale z pasem w ustach mogła nie zostać zrozumiana. Potrząsnęła tylko głową i wyszła do Chloe, kopiąc w drzwi bosą stopą.
– Pomożesz mi? – wymamrotała.
– Pewnie. – Dziewczyna odrzuciła z twarzy rude warkoczyki i wyjęła koleżance pas z ust. Pomogła jej się szybko ubrać. Potem zbliżyła usta wprost do ucha Achai. – Co jej odpierdoliło? – szepnęła.
– Wiesz… całe życie w pałacu, w odcięciu od ludzi. Chyba kiedyś też taka byłam.
– E… Ty? Ty jesteś normalna, a nie popierdolona.
– Ludzie się zmieniają. – Achaja mrugnęła do Chloe. – Chodź, może zdążymy coś zjeść.
Zeszły na dół. Harmeen i Lanni siedziały już skupione nad misą z czymś ciepłym. Mógł to być gulasz, ale zapach wskazywał, że w środku mogły też pływać resztki różnych posiłków z ostatnich dziesięciu dni.
– Co, Achajka? – uśmiechnęła się Lanni. – Atakowały was jakieś mrówki, chrząszcze, pajączki czy zabójcze ćmy? Bo my z panią kapitan czuwałyśmy nad waszym bezpieczeństwem całą noc.
– Słyszałam, słyszałam. Jakiś płyn przelewał się u was nieustannie.
Harmeen roześmiała się głośno.
– Nie ma tak dobrego słuchu, jak mówiłaś. – Zerknęła na Lanni.
Achaja też się roześmiała.
– Powtórzę za swoją koleżanką: „Co to za wojsko, żeby kapitan z porucznikiem?”.
– Słyszała! – Harmeen potrząsnęła głową.
– Mówiłam – dodała Lanni. – W nocy się nie da strzelić palcami w odległości stu kroków, żeby nie słyszała.
– Ale szczur was zaatakował. Dlaczego nie wezwałaś całego plutonu?
– Słuchaj – Lanni machnęła ręką. – Mayfed tylko groziła, że go zje. A ona jedna jedyna z nas wszystkich – wskazała na Achaję – naprawdę zjadłaby szczura.
– E… zalewacie, poruczniku.
– W życiu! Widziałam, jak zjadła oślizłego robala!
Harmeen spojrzała na major.
– Poważnie?
– Mhm. – Achaja schyliła się, szukając pod stołem.
Po chwili znalazła sporego karalucha. Wrzuciła go sobie na łyżkę z gulaszem i podniosła do ust.
– Ty! Przestań! – Harmeen chwyciła ją za rękę w ostatniej chwili i zmusiła do wyrzucenia zawartości na podłogę. – Jeszcze nie skończyłam jeść! – Pokręciła głową z niedowierzaniem. – Naprawdę byś to zrobiła. Bogowie! Naprawdę.
– Pewnie.
Kapitan roześmiała się znowu.
– Ot, wyrafinowane oficerskie zabawy. To mi się najbardziej podoba w wojsku.
– Myślisz o karaluchu czy o Lanni? – odpaliła Achaja.
Ryknęły śmiechem. Spoważniały jednak, kiedy na schodach ukazała się Arnne, w zapiętej pod szyję sukni.
– Drogie panie! – syknęła. – Czy to wypada, żeby oficerowie ryczeli tak, że aż gospodę roznosi?
Oniemiały wszystkie. Czarownica podeszła do stołu.
– A w ogóle to… dzień dobry paniom.
Lanni i Harmeen musiały się wcześniej umówić. Wstały obydwie, równocześnie chwyciły za swoje krótkie spódniczki i dygnęły jak na komendę.
– Dzień dobry pani! – powiedziały chórem.
Achaja zasłoniła usta dłonią. Dwóch chłopów, którzy mimo wczesnej pory byli już w karczmie, o mało nie spadło z ławy na widok dygających liniowych oficerów zwiadu.
Arnne usiadła, rzucając oczami gromy, ale nie był to koniec.
– Pani porucznik – Harmeen spojrzała na Lanni – czy zechce pani skosztować jeszcze gulaszu?
– Dziękuję uprzejmie. Jednak odmówię sobie. – Lanni ukłoniła się z gracją. – A pani, pani major, moja księżniczko – wyrecytowała pełną regulaminową formułę – czy mogłabym czymś służyć?
– Skoro już pani taka uprzejma – podchwyciła Achaja. – Poprosiłabym o ten – wskazała na środek misy – smakowity kąsek.
– Ależ proszę bardzo! – Lanni wsadziła do misy rękę aż po nadgarstek i palcami podniosła kawałek mięsa. Potem włożyła go Achai do ust. – Aby smaczny wybrałam?
– Dziękuję serdecznie. – Achaja nie zważała na sos cieknący po brodzie. – Mam wrażenie, że troszkę chłodny, ale…
Chłopi wybałuszyli oczy i tak już zostali. Gospodarz stał przy kuchni z otwartymi ustami. Arnne jednak nie udało się załatwić. Wyjęła z torby jedną ze swoich szmatek.
– Pozwoli pani? – Wytarła Achai brodę. – Gospodarzu!
– Eeeee… Słucham, jasna panienko! – ocknął się dopiero po dłuższej chwili.
– Poproszę o dwa jajka sadzone. Tylko bez tego świństwa, które gmin nazywa chlebem. Poproszę.
Gospodarz przełknął ślinę.
– Znaczy… jajecznicę?
– Jajka sadzone poproszę – powtórzyła czarownica. – Dwa. – Pokazała na palcach, ile to jest dwa.
Podrapał się w brodę, potem za uchem, potem w kark.
– Znaczy… surowe mam podać?
Achaja zlitowała się, bo w ten sposób mogli nie ruszyć aż do południa.
– Weź dwa jajka, rozbij skorupki, wrzuć na płytę i nie ruszaj przez jakiś czas – wyjaśniła.
– Na jaką płytę? – obruszyła się Arnne. – Nie masz nowej, czystej patelni? Zapłacę.
Gospodarz spojrzał na nią skonfundowany.
– To co ma być, jasna panienko? Jajka czy palatelnia? – Poskrobał się znowu w głowę. – Ale palatelni nie ma – wyjaśnił. – Myśliwi już nie dostawiają tyle dziczyzny co dawniej. Żadnej palatelni nie upolowali.
Arnne westchnęła, Achaja natomiast straciła cierpliwość. W końcu to ona mogła dostać w dupę za spóźnienie.
– Mogą być na miękko? – zwróciła się do czarownicy. Zerwała się lekko z ławy i podeszła do kuchni. – Masz jakiś czysty garnek?
– Mam! – uśmiechnął się, bo nareszcie coś zrozumiał. – Pewnie, że mam!
Achaja zerknęła na to coś, co podawał i dodała:
– Niech pachołek wyczyści piaskiem, ale migiem. – Wcisnęła mu do ręki złotą monetę. – Potem niech wymyje w wódce, a na koniec spłucze wodą.
Znowu nie zrozumiał, ale monetę przyjął. Pachołek albo musiał być krótko trzymany, albo mu dobrze płacono, bo uwinął się migiem. Achaja nalała do kociołka świeżej wody, wrzuciła jajka i klnąc w duchu tak wulgarnie, jak tylko potrafiła, ugotowała je sama. Zdobyła się nawet, żeby je ochłodzić w zimnej wodzie, potem przyniosła do stołu.
– W imieniu gospodarza życzę smacznego – mruknęła.
– Dziękuję. Jest pani nawet uprzejma.
Harmeen zagryzła wargi. Lanni spojrzała pod stół i tak już została.
Arnne rozścieliła sobie na stole wyjętą z torby śnieżnobiałą serwetkę. Wyjęła srebrną łyżeczkę, kryształową solniczkę, jakieś słoiczki z ziołami. Jedną chustę rozścieliła sobie na kolanach, drugą zawiązała pod szyją… Chłopi zaczęli mrugać niepewni, czy dobrze widzą. Harmeen zrezygnowana oparła się o ścianę, z Achai uszło całe powietrze, Lanni siedziała ze wzrokiem utkwionym ciągle pod stołem.
Czarownica wysuszyła oba jajka jedną szmatką, potem wytarła je dokładnie drugą. Używając trzeciej zdjęła część skorupki. Chłopi popatrzyli na siebie. Gospodarz załamał ręce i wyszedł z izby. Pewnie szukać w lesie palatelni, albo wieszać się w stodole.
Na szczęście każdy posiłek ma swój koniec. Nawet taki, do którego potrzebna jest srebrna łyżeczka, kryształowa solniczka i słoiczki z ziołami.
Opuściły gospodę w grobowych nastrojach. Pluton, wściekły, czekał od dawna na koniach.
– Salut! – krzyknęła Shha, widząc swoich oficerów.
– Nie! – ryknęły Achaja i Lanni jednocześnie. Konny salut udało się powstrzymać w ostatniej chwili.
Wszystkie trzy wskoczyły na siodła, ale Arnne nie zamierzała jeszcze ruszać.
– Muszę się umyć. – Podeszła do studni.
– Kur…!
Harmeen na szczęście zakryła Achai usta. Kawalerzystki budziły się właśnie. I tak już słychać było wokół ciche docinki i kąśliwe uwagi na temat plutonu zwiadu sterczącego na koniach.
– Ciiii… Powiemy, że po drodze musiałyśmy oddać komuś ważne papiery. Ja zaświadczę, że spóźnienie nie z naszej winy.
– Papiery? Komu?
– Nie będą wnikać. Spokojnie.
Zagryzając zęby, obserwowały, jak czarownica nalewa sobie wodę do specjalnego naczynia (miała w swojej torbie nawet naczynie do mycia), powoli płucze twarz i dłonie, wyciera dokładnie, a potem… suszy szmatki!
Kawalerzystki używały sobie w najlepsze. Pluton zaciskał szczęki. Arnne czesała swoje włosy. Większego ubawu żołnierzom z konnicy nie mogły dostarczyć. Wokół stawiano coraz wyższe kwoty, robiąc zakłady, czy uda im się ruszyć przed południem.
Ruszyły. Ale nie od razu. Czarownica podeszła do swojego konia, z damskim siodłem oczywiście.
– Czy mógłby mi ktoś pomóc?
– Kur…!
Harmeen znowu zatkała usta Achai. Tym razem poświęciła się Lanni. Zeskoczyła szybko i splotła dłonie, pomagając czarownicy dosiąść swojego wierzchowca. Z dużą ulgą powróciła na siodło i krzyknęła: