Выбрать главу

– A co się przejmujesz? – Harmeen wsadziła dwa palce do ust i gwizdnęła głośno. Wartownik z piechoty pojawiła się prawie natychmiast. – Pilnuj teczki! Żebyś mi jej nawet na chwilę z oka nie spuściła!

– Tak jest!

– Fajnie jest być w zwiadzie – mruknęła Lanni.

Harmeen przygryzła wargę.

– A… to już zależy od tego, co jest w tej teczce. – Zamyśliła się na moment. – Nie?

– E… co tam może być?

– Mam nadzieję, że nie atak na Dery.

– Cicho! Wartownik słucha.

– Tam jest coś znacznie gorszego – mruknęła Achaja, która jedyna z nich coś wiedziała. – Znacznie gorszego. Ale nie przejmujcie się dziewczyny.

Tylko Harmeen się domyśliła. Jęknęła cicho i zerknęła w stronę, gdzie leżał Wielki Las. Potem zaklęła, wychyliła się z balii, sięgając do swoich rzeczy. Podniosła płaski, specjalnie wyprofilowany bukłak.

– Po łyku, koleżanki? – Wyszarpnęła korek zębami i wypluła na dłoń. – Tylko się nie upijcie na smutno.

W dłuższy czas potem Achaja, rozgrzana kąpielą i ciepłym posiłkiem, leżała pod kocem w swoim namiocie studiując papiery. „Założenia strategiczno-taktyczne”, których nie dokończyła poprzednio, zawierały niewiele ciekawego. Podstawową sugestią było, by oddziały zasłoniły twarze szmatami, grubo wiązanymi, nasączonymi wodą. Autorzy przyznawali, że takie rozwiązanie jest skuteczne raczej w przypadku pyłu niż dymu, ale lepsze to niż nic. Ważniejszą informacją było to, że proponowali, by w momencie pojawienia się odurzającego dymu żołnierze usiedli plecami do siebie z napiętymi kuszami i nie wykonywali żadnych niepotrzebnych ruchów. Wtedy trucizna w ich krwi będzie krążyć wolniej i spowoduje mniejsze skutki. Z tym się akurat zgadzała. Wiedziała, jak łatwo się upić w sztok, śmiejąc się z koleżankami, tańcząc. Natomiast kiedy się siedzi nieruchomo na krześle w samotności, można wypić ze trzy razy więcej bez żadnego widocznego skutku. To coś, co odurzało w dymie, działało bardzo krótko i autorzy założeń twierdzili, że wystarczy przeczekać pierwszy moment, nie oddychając zbyt gwałtownie. Ciekawe, jak oni wyobrażają sobie spokojny oddech w trakcie bitwy? Mniejsza z tym.

Następny dokument stanowił analizę ekonomiczną stosunków produkcji żywności wśród mieszkańców Wielkiego Lasu. Achaja przeczytała tytuł kilka razy, nie rozumiejąc go zbytnio. Sam dokument był jednak ciekawy. Autor dowodził, że jest niezwykle mało prawdopodobne, by w głębi lasu istniały pola uprawne lub jakaś hodowla. Dlatego też mieszkańcy muszą się utrzymywać z polowania i zbieractwa. Pozwala to jednak na utrzymanie z jednego kwadratu o boku tysiąca kroków pięćdziesięciokrotnie mniejszej liczby ludności niż w Arkach. Zaklęła cicho. Stąd wniosek, że gdyby do lasu wkroczyło nagle pięć dywizji, to każdej z nich, na danym odcinku, przeciwnik będzie mógł w pierwszej chwili przeciwstawić najwyżej siłę będącą odpowiednikiem batalionu (a i to wydaje się wygórowaną liczbą – najprawdopodobniej będzie to odpowiednik wzmocnionej kompanii).

Achaja tylko pokręciła głową. Ciekawe, czy potwory z lasu wiedzą, że mogą utrzymać pięćdziesiątkroć mniej ludzi niż my? Ale… Kamyk do kamyka – mozaika zaczynała się układać w jakiś choć trochę widoczny wzór.

Analiza produkcyjna. Autor stwierdzał, że tamtym brakuje rud żelaza. Nowe gatunki drzewa lub żywice wystarczają do produkcji wspaniałych strzał, jednak produkcja mieczy może odbywać się wyłącznie na bezwęglowym lub małowęglowym żelazie (niczego nie zrozumiała). Tamci nie mają utwardzanej stali! To zrozumiała. Jakby rąbnąć mocno w ich miecz, to taki powinien się po prostu złamać. Cenna uwaga, narzucająca taktykę przełamującą.

Analiza medyczna. Achaja zwątpiła. Jak ktoś mógł wiedzieć cokolwiek o potworach, skoro nikt ich nie widział. A jak widział, to nie przeżył. Jednak… Autor zajmował się głównie solą. Uczeni z Arkach nie wiedzieli co prawda, czy sól jest absolutnie konieczna do życia, zwrócono się jednak z prośbą o ekspertyzę do uczonych medyków z Troy. Oni też nie wiedzieli. Napisali jednak, że skoro nadmiar soli jest zabójczy, to być może niedomiar również. Sól uważana jest powszechnie za przyprawę. Teoretycznie można smarować mięso popiołem z ogniska i też będzie smaczne. Niemniej w klimatach ciepłych brak soli jest bardzo groźny. Być może też w klimatach chłodnych długotrwały brak soli również może być groźny.

To by zgadzało się z odcięciem przez Nimmeth Wielkiego Lasu od morza wiele dziesiątków lat temu. Brak soli.

Kurwa mać, zaklęła Achaja. Czy naprawdę można wykończyć kogoś zwykłą kuchenną solą? Co oni w tym wywiadzie… Oszaleli?

Wyjęła kolejny dokument. To był list od Biafry:

„Achajko, pani major, księżniczko moja. Problemy masz trzy: po pierwsze zadanie do wykonania, po drugie piechotę i konnicę, która będzie z Tobą oraz po trzecie czarownicę Arnne – pewnie już ją poznałaś. Zadanie jest takie: spróbuj się z nimi dogadać. Wiem, że potrzebują okrutnie soli i stali. Damy im sól. Damy im stal. Nawet narzędziową, jeśli otworzą trakt do Chorych Ludzi. Pewnie potrzebują całej masy innych produktów. Dostaną wszystko! Jeśli tylko zgodzą się na otworzenie traktu handlowego. Na dowolnych warunkach. Niech sami decydują, co będzie wolno, a co nie, jakie cła, myta, opłaty. Musimy mieć ten szlak, to dla nas być albo nie być! Jeśli nie… Spalimy skurwysynów. Być może dokończy wypaleń już Luan, który nas zajmie, ale dla nich to bez różnicy, prawda? Chorzy Ludzie też fajczą te śliczne drzewka po swojej stronie.

Zrób co możesz, żeby się dogadać. Jak nie… Każ palić i wracaj. Mamy nóż na gardle, więc, gdyby jednak doszło do rozmów, musisz im uzmysłowić, że skierujemy na nich wszystko, co mamy, nawet pięć dywizji wycofamy z luańskiego frontu, żeby przeprowadzić koncentryczny atak i spopielić im te ukochane knieje. To już ich koniec, jeśli nie będą chcieli gadać. Musisz im to uzmysłowić. Kupiliśmy w Luan nowy metal zwany magnezem, który płonie tak, że czarownik nie zdoła go zgasić. Jeśli chcą mieć tysiąc pochodni z magnezu wetkniętych w dupę, to są na najlepszej do tego drodze.

I jeszcze jedno. W załączeniu masz papier podpisany przez… wiesz kogo… który pozwala ci na przejęcie dowodzenia w razie czego. Użyj tylko w ostateczności, żeby w razie wpadki nie było na nas. W załączeniu masz też wyszczególnienie wszystkich rozkazów dla dowództwa obozu warownego – przeczytaj i spal, żeby potem armia nie pyskowała znowu, że zwiad zna z góry ich tajne rozporządzenia.

Nie ryzykuj. Wracaj szybko.

Powodzenia – Biafra”

Achaja zerknęła na listę rozkazów i jęknęła cicho. Schowała wszystkie papiery do teczki i przewróciła się na wznak. Kiedy zdmuchnęła lampkę, nikłe światło gwiazd zaczęło przebijać przez płachtę namiotu. Jej myśli płynęły coraz bardziej leniwie. Ciekawe, co się czuje, jak ogarnia człowieka tamten dziwny dym? Ciekawe, co się czuje, jak się umiera…?

ROZDZIAŁ 11

Batalion piechoty posuwał się niespiesznie w stronę lasu. Cała jednostka została przeformowana i składała się teraz z dwóch wzmocnionych kompanii piechoty oraz kompanii specjalnej, złożonej z plutonu sztabu i dwóch plutonów saperów. Trzysta dziewczyn w pancerzach, z mieczami i kuszami, bo piki kazano im zostawić. Przy sztabie był pluton Achai, za nim, w odległości jakichś trzystu kroków, posuwał się batalion kawalerii. Dalej za nimi, na wzgórzu, stały pozostałe dwa bataliony pułku jako odwody i zabezpieczenie.

Okolica przedstawiała ponury widok. Od rana posuwały się przez wypalony teren. Najpierw były jeszcze jakieś pola uprawne, wioski. Potem „las” wypalonych pni, jakieś malutkie krzaczki i trawa, a teraz już tylko suche kikuty drzew. Wszystko wokół pokrywał popiół świeżego pogorzeliska. Chusty, które każda żołnierz musiała założyć na twarz podczas ataku, przydały się już tutaj; wzbudzony nogami popiół dusił nie gorzej od dziwnego „dymu” obcych.

Major piechoty przygalopowała do zwiadu i zasalutowała Achai.

– Wchodzimy z marszu, proszę pani. Jakieś sugestie?

Była wyraźnie wściekła, że musi jeździć na posyłki i pytać oficera równego sobie stopniem tylko dlatego, że tamta była w zwiadzie i była księżniczką.

– Mam jedną. – Achaja sięgnęła do juków i wyciągnęła swój bukłak. – Sugeruję, żeby pani wzięła łyka.

Tamta roześmiała się. Przyjęła naczynie i pociągnęła ostro, ściągnąwszy przedtem chustę z twarzy. Jakieś tam niewielkie lody zostały przełamane.

– Co to za wojsko?

Tamta oddała bukłak.

– Same weteranki. Tak jak było w rozkazie – westchnęła ciężko. – Ale ci w dowództwie… – Zawahała się.

– Proszę się nie krępować w używaniu dowolnych określeń dotyczących naszego dowództwa.

Znowu uśmiech.

– To naprawdę są weteranki. Ale wszystkie zostały wycofane z luańskiego frontu, jak zostały ranne, na urlopy i tak dalej. Nigdy nie walczyły razem, jako jeden oddział.

– O, Bogowie – jęknęła Harmeen. – Napisałyście testamenty, dziewczyny?

– To dobrzy żołnierze – wtrąciła major piechoty. – Jak się rozpierzchną w ucieczce, to naprawdę nie będzie ich wina.

– Świetnie. – Harmeen przejęła bukłak Achai. – Zginę z winy dowództwa. Czyli jak zwykle zresztą.

– A dużo już razy zginęłaś? – spytała Lanni.

– Słuchajcie, szlag! – Achaja odebrała im bukłak i pociągnęła sama. – Spróbujmy wynieść z tego jakoś nasze tyłki. Pani major, czy możemy podciągnąć pluton zwiadu w pobliże dowództwa operacji?

– Myślę, że spotka się to z dużą przychylnością. Wzmocnienie plutonu sztabowego jest w tej sytuacji wysoce wskazane.