– W środku – uśmiechnęła się Harmeen.
– Gdzie mam dać to zwierzę? – szarpnęła uzdą. – Przecież tu się udusi.
– Do środka – Harmeen nie stwarzała problemów. Otworzyła drzwi.
Przepuściła ich przodem, a potem dokładnie zamknęła drzwi.
– Kto tu, kurwa, z koniem włazi?!!! – ryknęła Jakee i ugryzła się w język, kiedy Achaja ściągnęła z twarzy chustę. – O szlag… wybacz, Lalka.
– Ja cię… Co tu się dzieje?
Wielkie pomieszczenie, zajmujące prawie cały parter pałacyku, wypełnione było sprzętami znoszonymi przez dziewczyny ze wszystkich pokojów. Dominowały przede wszystkim wielkie patery, talerze i tace z jedzeniem, którego często żołnierze Arkach nie byli w stanie nawet nazwać. Wszędzie poniewierały się naczynia z winem. Na środku ustawiono stojaki z karabinami. Szeregowa Mayfed, ubrana we wspaniałą balową suknię z kolorowymi koronkami, spod której wystawały jej wojskowe buty, zajmowała się zestrzeliwaniem świec z wielkiego kandelabru pod sklepieniem. Miała swój wojskowy pas i ładownice z nabojami zawieszone na nagich ramionach oraz dozownik z prochem wsunięty dokładnie pomiędzy piersi podtrzymywane gorsetem swojej nowej sukni. Chloe wyciągnęła skądś ogromną perukę, upięła własne włosy i teraz, już nie z rudą, ale z kruczoczarną czupryną, przeglądała się w ogromnym lustrze.
– Jestem ładna! Jestem ładna! – krzyczała. – Szlag!
– Kurde, a znalazłabyś coś na moje piegi? – spytała Sharkhe. Miała narzuconą na mundur wielką, koronkową firanę zerwaną z jakiegoś okna.
– Weź puder – poradziła jej Achaja.
Zataczając się, podeszła do nich Zarrakh.
– Wiesz, Lalka – podniosła trzymane w dłoni szklane naczynie. – To jest butelka. Widziałaś kiedyś coś takiego?
– Przecież w Arkach też są butelki.
– Taaaa… Jedna w danej prowincji. A tu – upiła wielki łyk – w piwnicy… jest ich parę tysięcy! Albo może nawet parę setek! O!
– Bez jaj.
– Są! Sama widziałam – wolną ręką wyjęła spod kurtki drugą butelkę i zębami wyszarpnęła specjalną zatyczkę. – Masz, pij. Inaczej się zajedziesz.
Achaja wzięła od niej butelkę i strzeliła wielki łyk. Aż ją wykrzywiło. Szlag, co za cienkusz. Jakiś oszust winny napełnił właścicielowi pałacu piwnice i, perfidnie, udało mu się. Żołnierze Arkach nie byli w stanie odróżnić dobrego wina od złego. A właściciel na pewno od dawna przebywał za bezpiecznymi murami. Być może razem z oszustem. Obydwu jakość wina chyba obchodziła w tej chwili najmniej.
– Słuchaj, to jest bardzo słodkie – mamrotała Zarrakh – nie takie krzepkie jak nasza gorzałka, ale swoją moc ma…
Drzwi otworzyły się na chwilę, przepuszczając kilku pokrytych pyłem i popiołem ludzi.
– Porucznik Lanni melduje się, pani major! – dziewczyna zsunęła chustę zakrywającą jej twarz.
– Daj se, Lanni, spokój.
Porucznik popatrzyła na konia Achai, który dobrał się właśnie do jabłek na srebrnej paterze.
– Złapaliśmy jakiegoś gada, który – Lanni kichnęła głośno, wskazując na związanego, zarośniętego mężczyznę – który rabował tu wokół. Jakiś, kurna, miejscowy męt – kichnęła jeszcze raz. – Uchował się prawdziwek.
– A nie łapałyście naszych rabusiów?
– Naszych? No żesz, szlag! Więcej rabujących niż żołnierzy w linii. Jakby te pindy zaczęły strzelać, to by z nas nawet miazga nie została – Lanni zaczęła kaszleć, usiłując się pozbyć pyłu z płuc. – A tak przy okazji rabowania… – wyjęła z kieszeni ciężki, złoty łańcuch ozdobiony błyszczącymi kamieniami. – Chcesz?
Achaja potrząsnęła głową.
– Harmeen, a ty?
– O żesz… Porucznik grabiący okoliczne domy. Ja cię pieprzę!
– Nie wygłupiaj się. Będzie ci strasznie fajnie z czymś takim na szyi, jak zdejmiesz kurtkę.
– Myślisz? – Harmeen nie mogła się oprzeć. – Daj, przymierzę na chwilę.
Zdjęła kurtkę, a nawet opaskę, i założyła łańcuch na szyję. Miała śliczne piersi. Zbój, związany grubym sznurem jak wieprz, patrzył na nią, wybałuszając oczy. Achaja pociągnęła następny łyk cierpkiego wina.
– Muszę się przespać choć chwilę – mruknęła.
– Spać? Teraz? Nie maaaaaa!!! – Sharkhe zaatakowała ich od tyłu. Siedziała Chloe na plecach i wywijała wyrwanym skądś kawałkiem rynny. – Brońcie się, głupie tyłki!!!
– O żesz ty! – Lanni poczuła w sobie nagle moc bojowego rumaka. Pochyliła się lekko. – Wsiadaj!
Harmeen chwyciła Achaję i posadziła ją Lanni na plecach. Jakee rzuciła jej wielką amforę z winem.
– Tym ją zapiernicz, Lalka!
Chloe zaszarżowała jednak, Sharkhe walnęła rynną w naczynie, które pękło momentalnie, zalewając Achaję i Lanni lepkim, czerwonym świństwem. Wywróciły się obie. Jakee skoczyła na Chloe. Ktoś w zamieszaniu szturchnął Mayfed, która zamiast świecy zestrzeliła z sufitu cały kandelabr.
– Palę się! Palę się… – krzyczał ktoś obok.
– Cicho, głupia. Czemu tu tak ciemno?
– No bo kurna, ta głupia dupa zestrzeliła całe światło!
– Ty, słuchaj… – rozległ się groźny głos Mayfed. – Ja strzelam równie dobrze z karabinu jak z kuszy!
– Po ciemku nie trafisz, oślico.
– Chcesz sprawdzić? Chcesz?
Dziewczyny z trudem gramoliły się spod potrzaskanego świecznika. Ktoś rozpalał wojskową pochodnię.
– Szlag, czy tu gdzieś się można umyć? – Achaja była cała lepka. Zlizała trochę z policzka, tym razem wino było słodkie, gęste i dobre. – Staw cały zapaćkany…
– Na górze są jakieś takie…eee… balie wmurowane w podłogę i woda.
– Jak to na górze? Wiadrami nosili?
– Nie wiem, kurde – Harmeen wzruszyła ramionami. – Tam woda płynie ze ściany…
– Eeee… Łżesz – wtrąciła się Lanni. – Słuchajcie dziewczyny, jutro pewnie atak na mury. Chodźmy razem na górę. Ta nasza stara drużyna, znaczy. Wypijemy coś i…
– Przesłucham jeńca – powiedziała Harmeen.
Achai nie trzeba było zapraszać. Przebiegła te kilkanaście stopni, zdejmując jednocześnie swój lepki, klejący się mundur. Pani kapitan jednak nie kłamała. Woda była w zagłębionych w podłodze wannach, a właściwie basenach.
– Kurde, Jakee! – krzyknęła Achaja, skacząc do pachnącej, podgrzewanej w jakiś cudowny sposób wody. – Każ jakieś młodej z uzupełnień wyczyścić mi mundur!
– Tak jest, proszę pani, Laleczko – Jakee zbierała z podłogi kurtkę, przepaskę i spódniczkę. – A buty?
Achaja, prychając, wynurzyła się na pokrytą jakimiś dziwnymi kwiatami powierzchnię.
– Masz! – rzuciła mokrym butem w oszołomionego przepychem wnętrza żołnierza. Potem zdjęła drugi but, ale źle wcelowała. Lanni oberwała podeszwą dokładnie pod oko.
– O żeby cię… – porucznik wskoczyła do basenu w pełnym umundurowaniu. – Kurde, Lalka! Celuj lepiej!
Zarrakh, Bei i Chloe wskoczyły również w mundurach, których pozbywały się już w wodzie. Mayfed wskoczyła w swojej nowej, koronkowej sukni – jej wzorzysty materiał wybrzuszał się teraz, tworząc na powierzchni fantastyczne wzory. Niezawodna Chloe miała wielki bukłak prawdziwej wódki, nie żadnego tam słodkiego świństwa. Wyszarpnęła korek zębami i wypluła na podstawioną dłoń. Wzięła wielki haust, potem podała naczynie koleżankom.
– Gdzie Shha?
Mayfed wskazała przeciwległą ścianę z wielkim, kryształowym lustrem. Sierżant w fantastycznej blond peruce zrobionej z dziwnie kręconych włosów przykładała właśnie do munduru cieniutką sukienkę.