– Tak jest, pani major!
Achaja wściekła jak osa podeszła do oniemiałego porucznika.
– Czy dowództwo przesłało jeszcze jakieś inne strategiczne rozkazy? – jej oczy miotały gromy.
– Nie, pani major.
– To spierdalaj!
– Ale, pani major… – porucznik niewiele dzieliło od tego, żeby zaczęła się jąkać. – Przecież to czysta kpina z rozkazu.
– Chorąży, do mnie!
– Tak jest!!! – ryknęła Shha.
– Czy przepisy mundurowe nie stwierdzają jasno, że nie można mieć żadnej chusty na szyi, jeśli się nie jest ze zwiadu?
– Stwierdzają, pani major! Rozstrzelać ją?
Achaja zmarszczyła brwi.
– Mayfed. Czy siedząc w basenie, trafisz ją dokładnie w lewe oko?
– Pewnie. Lalka, no co ty… – Mayfed podniosła swój karabin. – Ma być w źrenicę czy w białko? – zażartowała.
Porucznik nie zrozumiała żartu. Zamknęła oczy. A kiedy Achaja strzeliła palcami, odmeldowała się służbiście.
– Dawaj następnego – warknęła do Harmeen. – Ale jak będzie pieprzył podobne głupoty, to go od razu rozstrzelaj, psiamać!
– To oficer armii Troy – Harmeen rozglądała się, czy w pobliżu nie ma gdzieś jej kurtki. – Nie sprawi kłopotu, pani major.
Achaja potrząsnęła głową. Oficer armii Troy? Bogowie… Zobaczy więc znowu… po tylu latach. Kurwa! Co za noc!
Mężczyzna, który wszedł chwilę później, miał na sobie cywilne ubranie, wyglądał jak kupiec. Przystojny kupiec, żeby być dokładnym.
– Setnik Myrre – zaraportował oficer. I bezczelnie puścił do niej oko. Co za cham! No fakt, miała na sobie tylko zwój przezroczystej tkaniny. – Major Achaja, księżniczka Arkach?
– Tak.
– Pozdrowienia od Zaana – uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Ile koni było w stajni pani ojca w momencie, kiedy opuszczała pani Troy?
– Ze trzysta – o mało jej szlag nie trafił, kiedy usłyszała pytanie kontrolne.
– A ile koni mogła pomieścić ta stajnia?
– Tysiąc. Z czego ponad czterysta w boksach z kryształowymi lustrami i dywanami na podłodze.
Uśmiechnął się znowu. Zaan był bezbłędny. Musiał mieć pewność, że wiadomość trafiła do odpowiedniej osoby. Oficer zaczął zdejmować koszulę.
– Co? – dała się początkowo zaskoczyć. – Tak od razu? Nie dasz mi najpierw buzi? – zakpiła.
Znowu do niej mrugnął. Ciekawe, co sobie wyobrażał? Ale chamidło przebrzydłe. Potem odwrócił się plecami, by pokazać plan narysowany specjalnym tuszem na skórze.
– Mamy swoich agentów w centralnej cysternie miejskiej – wyjaśnił. – Musicie przedostać się do Syrinx kanałami, potem do podziemnej cysterny. Tam będą czekać na was łodzie, potem akweduktem aż do ujęcia i… Już będziecie w Syrinx.
– Kurde blade – była pełna podziwu dla Zaana. – Jak sprawiliście, że akwedukt będzie bez wody?
– To nie my. Tepp nakazał spuszczenie całej wody do fos i na równinę – wzruszył ramionami. – My tylko wykorzystujemy cudze błędy.
– A wasze wojska?
– Brama Pokutnicza zostanie otwarta w odpowiedniej chwili.
– Szlag. Macie aż tylu agentów?
Myrre uśmiechnął się kolejny raz, odwracając głowę.
– W przeciwieństwie do was, my planowaliśmy atak na Syrinx od wielu lat.
Achaja pochyliła się, żeby przestudiować plan. Tu jest wejście do kanałów – starała się zapamiętać punkty orientacyjne. Tu cysterna – przesuwała palec w dół po jego plecach – ale wielka. Tu akwedukt – nagle, chcąc się zemścić za jego zachowanie, jednym ruchem ściągnęła oficerowi spodnie.
– O? A tu nic nie narysowano – rozsunęła palcami pośladki. – Czy też to plastyczny model dwóch wzgórz i wąwozu?
Ani drgnął. Męska świnia.
– Różnie można interpretować – mruknął. – Ale za to z przodu mam plastyczny model nowej katapulty.
– Gdzie? – jedynie Shha dała się złapać i zerknęła, jak wyglądał bez spodni z przodu.
– O tu – spokojnie wyjaśnił setnik. – Wystarczy dotknąć i model zacznie działać.
Chorąży zagryzła wargi. Potem jednak Shha roześmiała się i zaczęła kręcić pupą w przezroczystej sukience.
– O! Działa nawet bez dotykania! – spojrzała setnikowi prosto w oczy.
– O szlag! Dawaj go tu – warknęła Zarrakh. – Dawaj go tutaj!
– Ciiii… to oficer – szepnęła Mayfed.
Chloe owinęła się kocem i też poszła zerknąć. Niby przypadkiem.
– Ubieraj się – mruknęła Achaja. – Plan już zapamiętałam.
Wciągnął spodnie i koszulę. Odwrócił się przodem. Nie był skrępowany ani na włos.
– Kiedy powinniśmy ruszać? – Achaja popatrzyła mu prosto w oczy, nie odwrócił ich, choć przecież kobiety z czymś czarnym zamiast białek nie mógł widzieć dotąd w życiu. Czyżby Zaan ostrzegł go i o tym? Niby skąd wiedział? Kiedy się spotkali, miała normalne gałki jak każdy człowiek. Chyba bezpieczniej więc było przyjąć, że Zaan wiedział wszystko.
– Najlepiej od razu – odpowiedział setnik natychmiast. – Pismo do generała Biafry już poszło, tyle, że bardzo oględne. Bo jakby wpadło w czyjeś ręce…
– A jak ty byś wpadł w czyjeś ręce?
Podniósł z ziemi swoją kurtkę i wywrócił ją na drugą stronę. Do podszewki przymocowano malutkie woreczki, na całej powierzchni.
– To kwas – wyjaśnił. – Wystarczyłoby, żebym rzucił się na plecy i…
– Jesteś aż tak poświętliwy?
– Podobno nie spaliłby skóry. Zaan powiedział, że nie – uśmiechnął się znowu i kolejny raz mrugnął do niej porozumiewawczo.
– Dobra. Dawać mój mundur.
Jakee o mało nie spadła ze schodów, biegnąc wykonać rozkaz.
– Kurwa, co za noc. Ale się źle czuję.
Arnne, która pojawiła się w drzwiach, podała jej pismo dostarczone przez gońca.
– Wino, wódka, nerwy – mruknęła. – Nie wyglądasz dobrze.
– Dzięki za pocieszenie.
– Myślę, że jesteś zatruta.
Achaja otworzyła pismo, ułożyła je na podręcznym stoliku i zaczęła czytać, wkładając jednocześnie mokry jeszcze mundur. Setnik Troy obserwował ją bez żenady.
„Biafra do Achai. Nastraszyłem was wszystkie tym rozstrzeliwaniem, co? Mam nadzieję, że nie spanikowałaś i nie podziurawiłaś paru swoich ludzi…”.
– Ty świnio!!! Mayfed! – ryknęła Achaja. – Możesz nie strzelać do tego draba!
– Myślę, że już po sprawie – mruknęła Arnne.
ROZDZIAŁ 9
Zachodzące słońce barwiło czerwienią dachy budynków widniejące za kryształowym oknem pałacu. Dymy pożarów nie były jeszcze zbyt liczne. Można je było dostrzec wyłącznie z tej wysokości – pałac stał na wzgórzu dominującym nad okolicą. Ktoś otworzył drzwi bez pukania.
– Nie śpicie, panie? – niewolnik giął się w przepraszającym ukłonie. – Wybaczcie, wielki panie. Cesarz wzywa.
– Co to za pożary? – Meredith odwrócił się od okna.
– Wojsko wypala magazyny przy murach. Rutynowa operacja, skoro nieprzyjaciel zbliża się do stolicy – niewolnik podał mu nowiuteńki, wspaniały płaszcz czarownika. W łachmanach, które miał na sobie, nie mógł przecież stanąć przed obliczem władcy. – Żeby tamci nie zapalili pociskami z katapult.
– A jak ploteczki? – Meredith przyjął nowe okrycie.
– Mohr zbliża się od północy. Kye organizuje armię rezerwową. Bortar trzyma Sonne i drogę do Syrinx. Jak dostanie posiłki z giełdy najemników, za trzy dni zrobi porządek w okolicy. Ale mówią, że Mohr będzie szybciej. Przebija się przez teren wokół jezior Kua. Ale… – niewolnik wzruszył ramionami i otworzył drzwi, wskazując kierunek – tam tylko kupy niewolników. Będzie tu jutro.
Popędził korytarzem tak szybko, że czarownik ledwie mógł za nim nadążyć. Zadyszał się, zanim dotarli do sali przyjęć, o dziwo pustej teraz, jedynie służący sprzątali resztki ze stołów. Niewolnik roztrącał ich bezlitośnie. Powiódł Mereditha do południowego skrzydła, schodami do góry. Tam zatrzymały ich pierwsze straże. Obszukały dokładnie obydwu i przepuściły tylko po to, żeby po jakichś dwudziestu krokach mogli wpaść w ręce dodatkowej kontroli. Tym razem niewolnik musiał zostać już tutaj. Mereditha natomiast poprowadzono, już na szczęście powoli, przed drzwi prywatnych apartamentów cesarza. Dwóch wartowników otworzyło oba skrzydła, ktoś prawie wepchnął go do środka i…