– Ja tu, psiamać, dowodzę! – wydarła się dziewczyna. – Jeszcze raz powiesz na mnie „dupeczka” to wychłostać każę.
– Spróbuj – wzruszył ramionami Nolaan.
– Jedziemy na targ rybny – zakomenderowała. – Do ubogich dzielnic – skinęła na niewolnika, który trzymał uzdę jej kuca i nachyliła się do Nolaana. – Per „dupeczka” to do mnie sam cesarz może mówić, a nie ty… książątko z prowincji!
Znowu wzruszył ramionami. Pochód jednak ruszył szybciej. Minęli mniejszą z wież oporowych, potem mogli podziwiać całą wspaniałość Syrinx – przejechali przez Wzgórze Piaskowe, skąd roztaczał się widok na najpiękniejszą część stolicy największego państwa na świecie. Niestety, taktyk rozkazał zmienić kierunek i, roztrącając tłum, przedarli się między rozsypujące się, wiecznie wilgotne i cuchnące kamienice „miasta, którego nie ma”.
„Miasto, którego nie ma”. Nie można było sobie wyobrazić nazwy, która bardziej pasowałaby do tej dzielnicy. Żołnierze odruchowo skupili się przy swoim dowódcy. Tempo pochodu spadło znowu. Gońcy z innych oddziałów docierali co chwilę z wiadomościami, żeby zwolnić jeszcze trochę, bo nie mogą się przedrzeć.
Annamea jednak nie zamierzała zwalniać. Co jakiś czas wskazywała kogoś palcem i żołnierze przyciągali trzęsącą się ofiarę przed szlachetne oblicze jaśnie pani, która wyglądała w tym otoczeniu jak starożytna Bogini rzucona nagle wśród ludzką mierzwę.
– Ty. Widziałeś wojsko Arkach lub Troy?
– Nie, jaśnie pani! Zmiłowania proszęęęęęę!!!
Następna ofiara.
– Ty. Widziałeś jakieś…
– Ja nie kradłem. Ja nie kradłem, jasna pani! To tylko oszczercy tak mówią. O łaskę błagam!
– No niech cię szlag trafi. O wojsko pytam. Widziałeś jakieś?
Złodziej, który nigdy niczego nie ukradł, wytrzeszczył oczy.
– No żesz, jasna panienko. Ze dwie setki, albo i więcej.
– Gdzie?
– No tu przede mną stoją – przerażony wskazał palcem na żołnierzy Annamei, niczego nie rozumiejąc.
– Szlag! O Troy i Arkach pytam.
– A… a… wi… – niewinny złodziej przełknął ślinę. – Widziałem. Widziałem na pewno. Ale jak rozpoznać psubratów?
Kiedy niebo zrobiło się całkiem czarne, zatrzymali się przed jakimś burdelem. Kurwy wybiegły przed swój przybytek zwabione możliwością łatwego zarobku. Ale żołnierze byli na służbie, żaden nie mógł skorzystać.
– Ty – Annamea wskazała najbliższą z dziewczyn. – Wojsko jakieś widziałaś?
– Nie, pani.
– A reszta? Widziałyście coś?
– Nie, nie, nie… – wszystkie zaprzeczyły gwałtownie.
– No jak nie? – z burdelu wyszedł kompletnie pijany klient z pełnym kubkiem w ręce. – Tu za rogiem, jaśnie pani, jest jeden.
– Stul pysk! – wrzasnęła jakaś ladacznica.
– Kpisz? – warknęła Annamea.
– Gdzieżbym śmiał – facet chwiał się na nogach. – Tu za rogiem – pokazał – jest jeden żołnierz – zrobił krok, ale potknął się i upadł, rozlewając zawartość swojego kubka. Przez chwilę, na czworakach, zastanawiał się, czy nie zlizać wina z ulicy, ale po dłuższym namyśle zrezygnował jednak. – On niegroźny – wybełkotał.
Annamea wskazała najbliższego żołnierza z własnego oddziału.
– Idź i sprawdź.
Chłopak rzucił się biegiem. Po chwili powrócił zmieniony na twarzy.
– Jest, jaśnie pani! Wrogi żołnierz, sztuk jedna!
Annamea rozdziawiła usta.
– Skąd on?
– Z Arkach, jaśnie pani. To dziewczyna.
– No… jak… Zaraz… I co robi?
– Melduję, jaśnie pani, że ona wymiotuje! – żołnierz wyprężył się służbiście.
Annamea zmarszczyła brwi. Zeskoczyła z kuca i w asyście własnego oddziału ruszyła we wskazanym kierunku. Za rogiem rozciągał się dość wąski zaułek kończący się po kilkunastu krokach rumowiskiem jakiegoś zwalonego domu. Po lewej był ślepy mur budowli publicznej, która dawno już opustoszała i zamieniała się w ruinę, po prawej ściana burdelu z bocznym wyjściem, przez które zazwyczaj wykidajło wypraszał zbyt natarczywych klientów. Był jeszcze rynsztok. I w nim właśnie tkwiła na czworakach nieznana dziewczyna z długimi, powiązanymi w warkoczyki włosami, w krótkiej skórzanej spódniczce i wojskowej kurtce. Sądząc po lśniących naszywkach, była oficerem. Sądząc po całej reszcie, musiała być czymś zatruta.
Annamea dowiodła natychmiast, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Podeszła bliżej, a potem podciągnęła swoją wąziutką suknię wysoko nad kolana. Paru żołnierzy westchnęło.
– Ty! – kopnęła klęczącego wroga w bok. – Gdzie reszta wojska?
Dziewczyna nie reagowała. Coś szarpało nią okrutnie.
– Ty! Pindo jedna! Odpowiadaj, jak pytam – Annamea kopnęła klęczącą jeszcze raz, tym razem w twarz.
Znowu żadnej reakcji.
– Jak ty się, krówsko, nazywasz? Co? – Annamea kopnęła dziewczynę po raz trzeci.
Tamta, dokonując cudów panowania nad rozdygotanym ciałem, podniosła się. Nie. Nie wstała bynajmniej.
Tkwiła dalej na kolanach, ale już nie podpierała się rękami. Wszyscy zobaczyli, że oficer Armii Arkach ma na oczach dziwne, czarne krążki i kurewski tatuaż na twarzy. To dlatego prostytutki usiłowały ją kryć. Uznały za swoją.
– Achaja – klęczący oficer z trudem wymówił swoje imię.
Wojsko wokół targnęło się w tył. Wszystko, co żyło i rozumiało artykułowaną mowę, runęło za siebie, byle dalej, byle dalej, byle jak najdalej stąd. Annamea o mało nie zsikała się z przerażenia. Podciągnęła jeszcze wyżej dół swojej sukienki i rzuciła się do ucieczki, Taktyk chciał zawrócić swojego konia, ale nie udało mu się w tłoku. Ogier stanął dęba, a Leen wylądował na bruku. Nolaan wybałuszył swoje małe oczka. Każdy znał legendę.
Jedynie Meredith spojrzał z zaciekawieniem. Achaja… Biedna dziewczyna sprzedana przez swój kraj. Niewolnica, prostytutka, zdrajczyni. Teraz klęczała obrzygana na bruku i sam dźwięk jej imienia powodował zgrozę. Bogowie! Ale się zmieniła. Wydoroślała, wypiękniała, zamieniła się w potwora o niesamowicie czarnych oczach. Jego nie zwiodły czarne szkiełka na drucie. Zresztą osunęły się w dół przy kolejnym paroksyzmie.
Żołnierze parli w tył, depcząc tych, którzy nie chcieli ustąpić.
Bogowie! Achaja… – myślał czarownik. – Taka śliczna. Taka potworna z tymi swoimi pozbawionymi białek, otchłannymi oczami. Pamiętał ostatni raz, kiedy ją widział. Zgrabne książątko, które musiało stać na uczcie z okazji wizyty posła L’atha w Troy.
Annamea biła kułakami tych, którzy blokowali jej drogę ucieczki. Niepotrzebnie. Żołnierze sami chcieli wydostać się ze śmiercionośnego zaułka. Ale zator był coraz większy.
– Obronię cię, pani – mruknął Nolaan.
Nie było go słychać w tłoku, w tupocie nóg, w bezładnych okrzykach tych, którzy chcieli się wydostać z miejsca, gdzie śmierć chodziła już nie z kosą, ale z młynem do mielenia ludzi w rękach.
– Achajka, kotku, co to za krzyki? – na rumowisku z tyłu ukazała się rosła żołnierz Arkach z karabinem w rękach. Żołnierz była śliczna, długowłosa i niezbyt inteligentna. – O kurwa!!! – wrzasnęła nagle. – Plutooooooon do mnieeeeeeee!
Na gruzowisku pojawiło się natychmiast kilkanaście dziewczyn z karabinami.
– Mayfed, pakuj w tego z mieczem. Pluton, na moją komendęęęęęę… Ognia!
Meredith szarpnął Nolaana i podłożył mu nogę. Przewrócili się obaj. Tylko dlatego Nolaan przeżył. Ta, nazwana Mayfed, wpakowała mu kulę w lewe ramię. Reszcie żołnierzy dostało się okrutnie. Czarownik szarpnął rannego szermierza i pociągnął w tył. Przeskakiwali nad wijącymi się z bólu rannymi żołnierzami, pociągnęli zdezorientowaną Annameę. Huk wystrzałów szokował chyba bardziej niż skutki ostrzału. Żołnierze tratowali się wzajemnie, usiłując ujść z zimnych ramion śmierci. W sumie mogło być raptem może czterech zabitych i jakichś siedmiu rannych. Wydawało się jednak, że nastąpiła hekatomba. Garnizonowi wojacy nie pomyśleli jakoś, że istnieje coś takiego jak czas potrzebny na ponowne naładowanie karabinów. Uciekali, jakby za nimi stała armia, która miała pojawić się dopiero za wiele setek lat – wyposażona w broń maszynową.