Выбрать главу

– Mam imperialną zniżkę – Annamea pokazała cesarski kwit. – Dowódca liniowy karmi swoich żołnierzy – wyjaśniła.

Dwadzieścia kroków dalej dziewczyny z Arkach poszły do ataku na bagnety. Ci z cywilów, którzy nie zginęli dotąd i jeszcze nie znaleźli się w wodzie, zaczęli walczyć pomiędzy sobą już tylko o to, by móc skoczyć do kanału.

– Nie jesteście wojskowymi – ośmielił się zaoponować karczmarz, wskazując Nolaana i Mereditha.

– Zgłoś się do intendentury z pretensjami – odpaliła.

– Nie przyjmę kwitu, jeśli nie macie na sobie mundurów. To wbrew przepisom.

Idealnie nieruchome postacie przy stolikach po ich stronie kanału śledziły bacznie to, co rozgrywało się naprzeciw. Ludzie na balkonach i dachach wychylali się coraz bardziej. Ciemność naprzeciw gęstniała, niestety. Ponad ogólną wrzawę wybił się nagle piskliwy głos jakiejś lokatorki z domu przy przystani:

– I co? Gwałcą?

Jakaś kobieta odpowiedziała z mieszkania po drugiej stronie kanału.

– Toż to baby. Niby jak mają gwałcić?

– A co tam się dzieje? Nic nie widać.

– Pewnie mordują. Ja też niewiele widzę.

Annamei udało się nareszcie dojść do jakiejś konkluzji z gospodarzem. Ludzie siedzieli przy rozświetlonych lampkami stolikach, wytrzeszczając oczy. Na szczęście ktoś podpalił skład opału po drugiej stronie. Nareszcie można było coś zobaczyć. O dziwo, straż pożarna, mimo tłoku i zamieszania, pojawiła się bardzo szybko.

– No proszę – skomentował ktoś przy najbliższym stoliku. – Jednak mogą nawet podbiec, jak dojdzie co do czego.

– Eeeeee… bazę mają tuż obok.

W drgających płomieniach można było dostrzec jak jakiś babsztyl, skulony za murkiem flankującym polder, strzela do dowódcy straży pożarnej. Z dobrym skutkiem.

– Co za dzicz! – odezwał się ktoś znad kanału. – Widzieliście?

– No nieeee… ktoś powinien się tym zająć.

Jakiś młody człowiek podskoczył nad brzeg.

– Nie widzicie, pindy, że to straż pożarna? Nie nauczyli was, że trzeba gasić, jak się pali, matoły?

Musiał kompletnie zaskoczyć atakujący oddział, bo ktoś odkrzyknął z tamtej strony:

– Przepraszam!

– Co za dzicz – rozległy się okrzyki przy stolikach. – Barbarzyńcy z zachodu!

– No przepraszam! Nie chciałam.

Tłum na balkonach zaczął bić brawo. Nie wiadomo, czy dla odważnego młodzieńca, nie mniej odważnej straży pożarnej, czy też dla wojska Arkach, które wznieciło taki pożar, że znowu można było obserwować to, co rozgrywało się po drugiej stronie kanału.

Ci z cywilów, którzy skoczyli wcześniej do wody i zdołali przepłynąć kanał, dotarli właśnie do przeciwległego brzegu. Pionowa, granitowa ściana nie pozwalała na wdrapanie się na brzeg ani choćby zaczepienie paznokci o jakikolwiek występ. Kilka osób rzuciło się na pomoc, ale nie było żadnej liny, żeby wyciągać topielców. Póki co skończyło się na udzielanych krzykiem instrukcjach, w jaki sposób lepiej robić nogami, by dłużej utrzymać się na powierzchni. Ktoś zdjął własną tunikę, skręcił i spuścił na dół, ale nie sięgała nawet połowy ściany. Ktoś krzyczał, żeby płynąć do przystani, ktoś zrzucił stolik i ławę, by rozbitkowie mogli się przynajmniej czegoś uchwycić. Pomysł kiepski. Drewniane blaty przymocowane do kamiennych podpór utonęły natychmiast. Jakiś staruszek zaczął krzyczeć:

– Nie siedźcie tak! Tam ludzie toną!

Jego okrzyk zgasł jednak w ogólnym hałasie. Któremuś ze strażników udało się umieścić strzałę w brzuchu oficera Arkach, a tłum na balkonach przyjął to wyciem i coraz bardziej gromkimi brawami. Chwilę później jednak dziewczyny z armii ekspedycyjnej rozproszyły resztę strażników i zaczęły atakować wyloty ulic. Tłum na balkonach zareagował na to gwizdami i sprośnymi okrzykami.

– Wy suki z leśnej dziczy!

– Wy pindy jedne!

– A nie macie akurat miesiączki…? Bo nam Syrinx zakrwawicie!

Oddziały szturmowe chyba nie słyszały. Jednak dziewczyny z zaopatrzenia w drugiej linii słyszały dobrze. I też miały swoje karabiny. Zaczęły strzelać w co popadnie.

Pozory spokoju po tej stronie kanału pękły momentalnie. Wśród panikującego pod ogniem tłumu Annamea krzyczała to na swoich towarzyszy, to na swoich żołnierzy.

– A nie mówiłam, żeby wyjść wcześniej?

Ktoś spadł z balkonu tuż obok.

– Do pałacu! – krzyczała Annamea. – Wycofujemy się! Wycofujemy się!!!

Ciżba ogarnęła ich w jednej chwili.

– Leeeeen!!! – darła się Annamea. – Leeeen, ratuj!

Żołnierze Luan sformowali klin i w desperackim ataku rozerwali falę uciekających ludzi. Po chwili otoczyli „sztab” siedzący ciągle przy stoliku w karczmie, co wyraźnie uspokoiło „naczelnego dowódcę”.

– No, psiamać – warczała nałożnica. – Nie możemy jakoś wspomóc tamtych? – Wskazała drugą stronę kanału.

– Wspomóc, jak?

– No, kurczę, strzelajcie.

– Z czego? – Leen wybałuszył oczy. – My jesteśmy oddziałem reprezentacyjnym. Nie mamy ani kusz, ani łuków.

– No to się wycofujemy – Annamea wstała z krzesła, kryjąc się za plecami swoich żołnierzy. – Sram na takie dowodzenie. Tu się, psiamać, nic nie da zrobić.

Dwustupięćdziesięcioosobowy oddział wdarł się w najbliższą ulicę, trasując przejście wśród cywilnych uciekinierów. Gońcy pobiegli zawiadomić pozostałe oddziały. Ruszyli szybko już po chwili, słysząc gwizdki setników na równoległych ulicach. Przynajmniej manewr odwrotu wyszedł jako tako. Zgubił się gdzieś tylko kucyk Annamei i prowadzący go niewolnik. Służące z pachnidłami były jednak każda na swoim miejscu.

Kiedy wydostali się na nieogarnięty wojną teren, zaczęli maszerować szybko. „Naczelny dowódca” zdjął nawet buty na obcasach, żeby nie opóźniać, ale nie na wiele to się zdało. Wąska suknia sprawiła, że dwóch żołnierzy musiało spleść ręce i posadzić swojego szefa na tak sporządzonym siodełku. Ta rola zresztą wyraźnie podobała się tragarzom, chętnych do zmiany nie brakowało.

Przed pałacem napotkali już pierwsze, zaimprowizowane stanowiska obronne i pierwsze szubienice ozdobione wisielcami z tablicami na szyjach: „Tak kończą agenty arkah”.

– Co to ma znaczyć? – Annamea spytała oficera dowodzącego budową barykad.

Ten zmieszał się wyraźnie.

– Przepraszam, jaśnie pani, za błąd ortograficzny i stylistykę – przygryzł wargi. – Ten dziesiętnik ledwie pisze… Powinienem był dopilnować osobiście – pchnął ludzi, żeby wymienili tablice na szyjach wisielców na wykonane przez kogoś bardziej biegłego w sztuce pisania.

– Ja nie o tym.

Przerwał jej Leen, który podszedł z tyłu.

– Zanotowaliście jakąś aktywność przeciwnika?

– No coś ty. Robimy barykady, bo raport był.

– Możecie się spodziewać ataku w każdej chwili – Leen zmełł przekleństwo.

– Poważnie? – oficer wzruszył ramionami. – A słyszałeś najnowszy dowcip? Jak długo Arkach będzie zdobywać te barykady?

– No jak?

– Przez sześćdziesiąt jeden modlitw.

– Dlaczego akurat sześćdziesiąt jeden? – dał się zrobić Leen.

– No bo przez sześćdziesiąt modlitw będą się śmiać. A potem w jedną modlitwę zdobędą. Cha, cha…

Annamea, wściekła nagle, kazała ruszać dalej. Ale wojsko musiało zostać tutaj. Ktoś poprowadził ich do pałacu, pustego teraz, jakby wymiecionego ze wszystkich ludzi. Poza nielicznymi wartami nie napotkali nawet jednego służącego.

– Bunt był – wyjaśnił prowadzący ich setnik.

– Jaki bunt? – spytał Meredith.

– Niewolnicy zaczęli mordować, panie. Motłoch, psiamać. To nie ludzie.

– Co się stało? – spytał Nolaan.