– Ano, rzucili się panie, do, cha, cha… do boju. Teraz ich kaźnią na dziedzińcu.
– A jakie straty były?
– Ja tam nie wiem, panie – setnik ledwie dostrzegalnie wzruszył ramionami. – Mówić zakazali – dodał po chwili.
Doprowadził ich do sali cesarskiej. Szybka, dyskretna rewizja i przepuszczono ich do pomieszczenia, które opuścili tak niedawno w innym zupełnie nastroju…
Tu właściwie nic się nie zmieniło. Cesarz konferował właśnie z oficerami sztabu. Rolę służących przejęli wojskowi niskich szarż, zdenerwowani jak szlag rolą, którą im wyznaczono. Liniowi żołnierze nie mieli pojęcia ani o etykiecie, ani o pałacowych zwyczajach. Strzelali butami, prężąc się na baczność tylko po to, żeby podać głupią szklankę wody.
– Gdzie jest Mohr? – pytał cesarz skupiony nad mapą przedstawiającą okolice Syrinx.
– Przebija się przez teren wokół jezior Kua – tłumaczył Tepp.
– Jak to przebija? Przecież tam tylko luźne kupy niewolników.
– Nie, panie. Tam jest teraz Pierwsza Ochotnicza Armia Wyzwolenia Luan.
– Coooo? To przecież był tylko dowcip Biafry. Tak mi doniósł Drugi Wydział.
Tepp zmieszał się wyraźnie.
– Być może w zamierzeniu, to miał być dowcip – szepnął. – W niewolniczych obozach było jednak sporo oficerów wojsk Troy, Arkach, Symm i Linnoy. A nawet… naszych. Stanowią teraz kadrę armii.
– Jakiej armii? – krzyknął cesarz. – Kup zbiegłych niewolników!
Tepp nie wiedział, na ile mógł powiedzieć prawdę, a na ile powinien przypodobać się władcy swą wypowiedzią.
– Mają grubo ponad sto tysięcy ludzi, są zorganizowani – powiedział ostrożnie – uzbrojeni w broń z naszych magazynów. – Nagle zaryzykował. – Są dowodzeni według różnych regulaminów, mają niewyszkolonego rekruta, ale… to armia, panie. Spalili Dien Phua, pomaszerowali na Sonne, zrabowali zaopatrzenie marynarki wojennej pod Kua i teraz stopują Mohra.
– Ponad sto tysięcy? – odezwał się któryś ze sztabowców. – To więcej niż Armia Zachód Troy i Korpus Ekspedycyjny Arkach razem wzięte!
– Wyhodowali sobie żmiję na własnej piersi, durnie – mruknął cesarz. – Zobaczą teraz, ile za to zapłacą.
Tepp odetchnął. Nikt nie zamierzał skazać go na szybką śmierć za to, co powiedział.
– Co z Sonne? – spytał cesarz.
– Bortar trzyma miasto i część drogi do Syrinx.
– Jak to „część”?
– Nie bardzo wiadomo. Kupy niewolników wyłapują gońców.
– A Kye?
– On organizuje nową armię na północy.
– Niech atakuje tym, co ma.
Nikt nie śmiał się odezwać. Złowroga cisza zaległa w sali tronowej.
– No co jest? – zdenerwował się cesarz. – Mówcie.
Szef Drugiego Wydziału Imperialnego Sztabu nie był człowiekiem odważnym. Zaczął kaszleć. Któryś z przydzielonych do sztabu setników był jednak albo odważny, albo głupi.
– Kye nic nie ma – powiedział.
Cesarz usiadł na zydlu przy stole sztabowym.
– Co?
Szef sztabu odetchnął głęboko.
– Kye posłał swoje siły na Dien Phua. Nie ma żadnych rezerw.
– Przecież mówiliście, że Dien Phua spalone.
– To prawda, panie. Formuje się tam nowa armia.
– Bogom niech będą dzięki. Nareszcie ktoś się wykazał refleksem.
Sztabowcy pospuszczali głowy.
– No co jest? – cesarz zerknął podejrzliwie.
– To… – Szef Drugiego Wydziału przełknął ślinę, jakby w gardle miał coś, co blokowało mu słowa. – To Druga Ochotnicza Armia Wyzwolenia Luan…
– Kpisz?
– Nie, panie. Oni naprawdę uwolnili wszystkich niewolników.
– Czy ja śnię? – spytał cesarz.
– Ale oni nie są groźni. Szacujemy liczebność na piętnaście, maksimum szesnaście tysięcy żołnierzy w linii. Dowodzonych byle jak, już chyba tylko przez dziesiętników z Troy i sierżantów z Arkach. Aha! No i… plus dwieście pięćdziesiąt tysięcy pomocników.
– Coooooooo???
– Dwieście pięćdziesiąt tysięcy pomocników. Ale to same kobiety i dzieci. No… trochę naszych kalek i weteranów, co poszli w niewolę za długi.
– Kobiety i dzieci z kalekami w linii? Czy ja śnię? – powtórzył cesarz.
– Oni nie walczą, panie. Budują mur oporowy przeciwko Bortarowi. Chcą przegrodzić całą prowincję i obsadzić go Drugą Armią.
– Przecież tam nie ma nawet kamieniołomów.
– Oni rozbierają imperialne drogi. To jest dwieście pięćdziesiąt tysięcy ludzi wdrożonych do ciężkiej pracy. Podobno niektórych nie zdążyli nawet rozkuć – szef Drugiego Wydziału znowu przełknął ślinę. – Mur będzie gotowy za dwa, trzy dni.
Cesarz potrząsnął głową.
– I zatrzymają Bortara?
– Mmm… Trudno powiedzieć. To jest naprawdę bardzo mało groźny związek… ale… jak wybudują mur, to…
– Mów jaśniej.
– Bortara stopuje co innego.
– Czyżby Trzecia Ochotnicza Armia Wyzwolenia Luan? – zakpił cesarz.
– Nie, panie. Trzecią Armię tośmy rozgromili pod Sonne. Teraz resztki uciekają do Negger Bank, bo tam podobno pola dają za darmo.
– Więc co stopuje Bortara?
– Czwarta Armia, panie.
– „Ochotnicza”? – jęknął cesarz.
– Nie, panie. Za zrabowane nam złoto niewolnicy kupili sobie pięć tysięcy najemników. Tyle co nic, ale… dowodzi nią jakiś karzeł, zwany „Krótki”. To ktoś od nas, z pałacu. Realizuje naszą starą taktykę: „Armia samym swoim istnieniem szkodzi przeciwnikowi”. Najemnicy stoją na wzgórzu pod Sonne i nie robią nic. Ale… Jeśli Bortar ich zaatakuje, to Druga Armia w tym czasie skończy budować mur. Jeśli Bortar zaatakuje Drugą Armię, to Czwarta Armia zajmie Sonne i Imperialna Droga Numer Jeden będzie drogą znikąd donikąd.
Przerwało im wejście osmolonego oficera gwardii. Warty przed salą tronową, złożone z liniowych żołnierzy, nie wiedziały po prostu, że każdego, nawet oficera, należy zaanonsować. Niewolniczy bunt w pałacu musiał jednak przynieść jakieś skutki. Wdrożona do etykiety obsługa przestała istnieć.
Cesarz nie obraził się jednak.
– No co tam? – spytał.
– Wasza Cesarska Mość – oficer runął na kolana, bo nie wiedział, jak się zachować. Sztabowcy krzywili się zniesmaczeni. Żołnierz nie klęka i nie pochyla głowy! Bo przecież wykonuje wtedy ukłon Godłem Cesarstwa, które ma na hełmie. A godło to coś, czego nie wolno pochylać, nawet przed cesarzem. – Wasza Cesarska Mość… Armia Troy zdobyła Bramę Pokutniczą i…
– Milcz – cesarz podszedł do okna. Dłuższą chwilę obserwował rozświetloną tysiącami ogników Syrinx. To miasto było takie piękne. – Żegnaj – szepnął.
Oficerowie ze sztabu zagryźli wargi. Wiedzieli, co teraz nastąpi. A każdy przecież miał w stolicy rodzinę, krewnych, swój majątek… Szlag!
Cesarz odwrócił się od okna.
– Zdenerwowali mnie – szepnął jakby na usprawiedliwienie tego, co miał zaraz powiedzieć. Oficerowie sztabu skurczyli się w sobie. Każdy wiedział, co za rozkaz padnie zaraz.
– Wyprowadzić z koszar Ciężki Dahmeryjski Korpus Szturmowy – zakomenderował cesarz.
– O Bogowie – wyrwało się komuś z tyłu. – To już po Syrinx.
Ktoś oparty o framugę okna powtórzył za cesarzem:
– Żegnaj, miasto mojego dzieciństwa.
Nolaan wyprowadził Mereditha z sali.
– Muszę się położyć na chwilę – wyjaśnił. Gorączka telepała nim coraz bardziej. – A tu do jutra nie wydarzy się nic ciekawego.
Czarownik skinął głową.
– Przyjdę w nocy, przyślę też imperialnego medyka.
Nolaan był już średnio przytomny. Nawet nie skinął głową, wlokąc się do swojej komnaty. Meredith skierował się do pokoju lekarzy. Znalazł, prawie od razu, jednego z mistrzów. Kazał mu iść do pokoju księcia. Na pytające spojrzenie tamtego smutno zaprzeczył ruchem głowy. „Przynieś choć ulgę” – rozkazał. Nolaan był trupem. Nie pierwszy i nie ostatni, który odchodził w niepamięć razem z Cesarstwem.