Dziewczyna przełknęła ślinę. Pochwyciła jego wzrok.
– N… nie wolno… – szepnęła.
– Co?
– Nie wolno… atakować Zakonu – mierzyła go wzrokiem, w którym, tego był pewien, mieszał się paniczny strach i coś jakby współczucie. – Za… – pociągnęła nosem. – Zabili pana.
Sirius uśmiechnął się nagle.
– Nie wolno – powtórzyła cicho.
– Są takie miejsca, gdzie wszystko wolno, dziewczyno.
– Gdzie? – spytała z przejęciem.
– Tu – odparł, czując jak żółć znowu podchodzi mu do gardła. – Tu. Wśród gruzów. Wśród trupów, na polu zagłady.
Wstał lekko, dziwiąc się sobie, że jest do tego zdolny. Zwymiotował po raz trzeci. Żeby choć łyk wody, żeby móc zmyć tę ohydę w ustach… Zrobił krok. Kurwa! Ostrze sztyletu musiało się poruszyć. Ale bóóólll… Kurwa! Zrobił drugi krok. Co to ostrze mi tam robi? Co ono tam robi? Co mi tnie???
– Zabili pana – rozpłakała się dziewczynka.
– Mała strata – szepnął, spotniały nagle. Było tak strasznie gorąco. – Nie mogę zerknąć w tył ani sięgnąć ręką. Powiedz mi, co to jest?
– Taki sztylet, proszę pana. Taki… bez takiej no… nie wiem, jak to się nazywa. Bez takiej poprzeczki na rękojeści. Wygląda jak sopel lodu.
– Długi?
– Długi. Pomodlić się za pana?
– Nie.
Ruszył powoli, zagryzając zęby. Czuł, że zaraz się rozpłacze. Co ten sztylet mi tnie? Co on mi robi?
– Pójdę z panem, dobrze? Mogę?
– Rób, co chcesz. Tu wszystko wolno.
Ruszyła za nim. Nieśmiało rozglądając się wokół.
– Przecież nie można przeciwstawić się Bogom – powiedziała. – Dlaczego pan się nie boi? No naprawdę nie można przeciwstawić się Bogom.
– Można robić wszystko, co się chce – zwymiotował po raz czwarty.
O mało się nie przewrócił.
Dziewczynka chwyciła go za rękę. Przytrzymała.
– Boję się być sama – powiedziała. – Pójdę z panem. Mogę?
– Możesz zrobić, co zechcesz, dziewczyno – powtórzył i uśmiechnął się nagle. – Możesz zrobić wszystko, na co tylko masz ochotę.
– No ale… – zerknęła na niego. – Jak się ktoś przeciwstawi, to mu się nie uda. Prawda?
– A jak się ktoś nie przeciwstawi, to mu się też nie uda – zakpił i syknął z bólu, bo noga trafiła na jakiś kamień i odruchowo przygiął plecy.
Minęli boczną uliczkę. Sirius ze zdziwieniem zauważył kilka stołów ustawionych pod przeciwległą ścianą zaułka. Wielki napis głosił, że mieści się tu punkt rekrutacyjny oddziałów obronnych Luan. Ktoś przekreślił idealnie równe litery i dopisał koślawo: „Sąd Polowy Armii Troy”. Wszyscy razem, werbownicy z Luan, sędziowie Troy, strażnicy i podsądni siedzieli teraz obok siebie i sączyli wino, które pewnie skombinował któryś z miejscowych. Byli rozbrojeni. Nikt ich nie pilnował, bo przecież rycerze nie zamierzali ani mordować, ani tym bardziej brać do niewoli służb tyłowych – nie mieli tyle sił, żeby zająć całe Syrinx. Ale sądzić, ani tym bardziej werbować kogokolwiek, nie było już po co – więc gdzie iść, jeśli wokół wrogie siły? Luańczycy, prawnicy z Troy i hołota zebrana nie wiadomo gdzie, ci wszyscy rabusie, gwałciciele i mordercy razem z armijnymi eks-strażnikami chlali teraz, przerzucając się dowcipami, błogosławiąc fakt, że dużo wina jest pod ręką.
Dalej było jeszcze lepiej. Z rozbitego okna spuszczono wisielca, który miał na szyi tablicę: „Nie wiem, po co tu tak wiszę…”. Cofający się Luańczycy mieli coraz większe poczucie humoru. Dalej na ścianie widniał napis: „Syrinx na zawsze będzie Luańskie”. Poniżej jakiś żołnierz przechodzącej tędy Armii Arkach dopisał: „Pewnie. Bo jakie ma być? Dahmeryjskie?”. Były też napisy sprzed oblężenia. „Dość wojennych podatków i podwyżek!” i poniżej: „Płać chuju!”.
Dalej wisieli w równych rzędach jeńcy z Armii Arkach. U ich stóp siedzieli skwaszeni jeńcy z Armii Troy. Zakon najwyraźniej zamierzał postawić na Troy w dalszej rozgrywce. Sądząc po minach tych, co siedzieli w cieniu wiszących dziewczyn, mogło się to nie udać. Jeńcy armii Luan, uwolnieni przez Zakon, zdecydowanie woleli już nie mieszać się do czegokolwiek.
Pałętali się wokół jak struci, bez broni, i usiłowali dogodzić, choćby podając wodę tym, którzy jeszcze nie tak dawno wzięli ich samych do niewoli. Usiłowali też nie patrzeć na wisielców. Usiłowali nie myśleć o tym, co będzie, jak pierwsza wpadnie tu Armia Arkach i zobaczy to, co jest do zobaczenia. Usiłowali stać się niewidzialni albo spieprzyć i przebrać się w cywilne ciuchy. Z wyraźnym strachem nasłuchiwali odgłosów walki pomiędzy zorganizowanym jeszcze oddziałem Luan a dwoma spychanymi kompaniami Arkach w pobliżu. Woleli nie myśleć o tym, co będzie, jak wpadnie tu ich własna armia i zobaczy ich bez broni, pętających się przy obcych żołnierzach…
A dalej… Sirius i dziewczyna napotkali tłum zakonnych sług patrzący na nich z dziwną mieszaniną ciekawości i strachu.
– Proszę nas przepuścić – powiedziała dziewczyna. – Prowadzę rannego.
ROZDZIAŁ 11
Achaja spięła konia i podjechała do Biafry.
– Coś tu jest nie tak – mruknęła.
– Co?
– Gdzie tyłowe warty Troy?
Nie zrozumiał. Rozejrzał się wokół, ale jedynym widokiem był tłum cywilów rabujący kupieckie składy w pobliżu.
– No rabuję! – krzyczał chuderlawy mężczyzna, trzymając w jednej ręce ogromny połeć słoniny, a w drugiej przeraźliwie wielki dzban importowanego wina. – No rabuję, psiamać. Naplujcie mi w twarz. Powieście mnie. Wczoraj byłem porządnym obywatelem, płaciłem podatki, a dzisiaj jestem złodziejem. Ale mam dzieci…
– Nikt ci nic nie zrobi, dziadygo – krzyknął inny. – Bierz, co chcesz i mordę w kubeł.
– Puść to wino – dodała jedna z kobiet. – Weź cukierki dla dzieci.
– No, ale… ja jestem pijakiem – wyjaśniał chuderlawy. – Jak mam żyć bez wina?
Biafra zerknął w tył. Dwie kompanie zablokowały luański oddział na skrzyżowaniu. Z przodu widać było wielki plac.
– Znam regulamin Armii Troy na pamięć – powiedziała Achaja. – Przecież, jeśli tam jest już przystań – wskazała wielki plac przed nimi – i jeśli są tam sojusznicze wojska, to tutaj musiałyby stać warty tyłowe.
– Kurwa – Biafra uniósł się w strzemionach i rozejrzał jeszcze raz. – Kurwa.
Zawrócić konia by nie zdołał. Zeskoczył więc z siodła i runął w tył biegiem tak szybkim, że zdążył przed rycerzami, którzy właśnie wyłaniali się z bram domów za nimi. Dobiegł do dwóch poharatanych kompanii Arkach, ale cóż znaczą dwie kompanie wobec takiej masy sił Zakonu? Biafra był tchórzem tyle tylko, że… tchórzem wyjątkowo inteligentnym. Przebiegł przez linię własnych wojsk i wpadł pomiędzy atakujących Luańczyków, rycząc:
– Żołnierze! Cesarz w śmiertelnym niebezpieczeństwie!!! Kazał, żeby wszystkie wojska ruszyły odciążyć pałac!!!
Jako jedyny mężczyzna w armii kobiet miał na sobie cywilne ubranie. Wyglądał jak bogacz. Był człowiekiem nawykłym do wydawania rozkazów. Poza tym, oni uważali go za bohatera, przecież facet nietknięty przebiegł przez sam środek wrogich, w ich mniemaniu, oddziałów. Luańczycy mu uwierzyli. Ruszyli za nim biegiem do pałacu. Prosto w ręce czekających tam grenadierów.
Achaja nie miała już takiej szansy. Była odpowiedzialna za swój oddział. Wyszarpnęła miecz, kazała zsiadać z nieprzydatnych w wąskiej uliczce koni, ale rycerze nie atakowali. Cała masa zasłoniła drogę z tyłu.
Odebrano im konie, a raczej odprowadzono je w tył i rozpędzono, uderzając mieczami w zady. Wszystkie dziewczyny były ciągle uzbrojone, mierzyły do rycerzy, ale tamci nie atakowali.