– No to teraz będzie egzekucja.
Mężczyzna spojrzał na nią dość trzeźwo.
– A ty kim jesteś? – wycharczał.
– Ja jestem nikim! – warknęła Mayfed. – Jestem kompletnie nikim! Ale właśnie przestałam się płaszczyć. Odkleiłam swoją twarz od ziemi, wyprostowałam plecy zgięte w wiecznym ukłonie i wysoko podniosłam głowę – karabin znalazł się w pozycji „ogień na wprost”. – Teraz JA!!! Podniosłam głowę… prosto do tego celownika – idealnie zgrała muszkę, ramkę i cel. Potem nacisnęła spust.
Harmeen leżała tuż obok.
– Nic mi nie jest – krzyknęła, widząc Achaję. – Nic mi nie jest, mam białą chustę. Idź dalej!
Jakiś luański żołnierz, bez broni, skombinował wiadro i sznurek, czerpał wodę z kanału, biegał tam i z powrotem, żeby dać chociaż pić ciężko rannym. Kilku mieszkańców okolicznych domów też usiłowało pomagać. To podetknęli komuś z leżących koc pod głowę, to przykryli kogoś derką albo przynajmniej zakryli twarz martwemu. Ktoś darł prześcieradła, ale kompletnie nie znał się na opatrywaniu. Obwiązywał żołnierzy razem z mundurami. Któryś z sanitariuszy poklepał go po ramieniu i powiedział: „Idź, idź stąd. A poza tym… na chuj ci potem koszmary. Chcesz wyglądać jak ja? Idź”. Jakaś kobieta krążyła po polu bitwy, krzycząc: „Ana! Ana! Jesteś tutaj?” Sądząc po wieku kobiety, jej córka (syn?) zginęła w którejś z poprzednich wojen, znanych już tylko z kronik.
Z bocznej ulicy wyjechał ogromny wóz ciągnięty przez szóstkę wołów. Otaczało go kilkunastu zbrojnych.
– Łupy wojenne skupuję! – krzyczał zapiewajło na koźle. – Wszystkie zdobycze po atrakcyjnych cenach. Pamiątki wojenne! Pośredniczę w negocjacjach o okup za jeńca!
Achaja rozpoznała mężczyznę, który jechał obok krzykacza na koźle. Podeszła wprost do wozu.
– Baruch, ratuj!
Młody bankier momentalnie zeskoczył na ziemię. Rozpoznał swoją pierwszą klientkę i ruchem ręki powstrzymał zapiewajłę.
– W czym mógłbym pomóc jaśnie pani?
– Medyka. Najlepszego w Syrinx!
– Się robi! – pstryknął palcami na swoich zbrojnych. – Najlepszego medyka na świecie, ale już!!!
Nawet nie zerknął, jak kilku jego ochroniarzy runęło galopem w boczne ulice. Pomógł ułożyć Shhę na pace wozu, pomiędzy skrzynkami ze złotem i tobołami kryjącymi wojenne łupy. Nieporadnie usiłował przyłożyć jakąś szmatę do ciągle krwawiącej rany.
– A z panią wszystko w porządku?
– Tak – mruknęła Achaja.
– Nie wygląda pani za dobrze.
– Wiesz… miałam ciężkie przejścia.
– Rozumiem. Ale… Ale z nią też nie jest dobrze. Chyba zmienia kolor.
– Fakt. Strasznie zbladła.
– No jasny szlag!!! – Baruch wydarł się na swoich zbrojnych. – Chyba ktoś umie opatrywać rany?
Jeden z najemników parsknął śmiechem. Potem jednak zeskoczył z konia.
– Wystarczy przyłożyć szmatę i trzymać mocno. Albo się wykrwawi, albo nie.
Inny najemnik przywiózł nareszcie medyka przewieszonego na kulbace. Zrzucił go na ziemię, ale ten nie chciał wstawać. Kilka kopniaków jednak przekonało go, że na bruku wcale nie jest dobrze. Medyk podniósł się i zerknął na Shhę.
– Nie jestem od chorób kobiecych – wydukał.
– Ona jest ranna.
– Aaaaa… – potrząsnął głową, masując sobie szyję. Właśnie zrozumiał, że go nie chcą zabić, a jedynie potrzebują fachowych usług. – Szkoda, że nie mogłem zabrać swoich instrumentów z domu.
– Czego potrzebujesz?
– Tętnica nieuszkodzona, bo już by nie żyła. Więc teraz wystarczą igły i nici. Zaraz jej tyłek zaszyję.
– Krawca! – ryknął Baruch na swoich. – Przywieźcie najlepszego krawca w okolicy!
– Nie, nie, nie – usiłował go powstrzymać medyk. – Wystarczy igła i nitka.
– A ty umiesz szyć? – bankier był podejrzliwy. – Potrafisz zrobić ładny ścieg? To przecież cudzy tyłek, a nie kiecka, którą można wyrzucić, jak się nie uda.
Luański medyk, wyraźnie spokojniejszy niż na początku, wzniósł oczy ku niebu i westchnął.
– Dobrze. Przywieźcie najlepszego krawca. On też to zrobi dobrze, jeśli tylko nie zemdleje.
Shha z trudem odwróciła głowę. Była naprawdę osłabiona.
– Siostra. Nic mi nie będzie. Idź do koleżanek, proszę…
Medyk ostrożnie rozbierał Shhę, chcąc zobaczyć, czy nie ma innych ran.
– Najlepszego w Syrinx krawca!!! – darł się Baruch.
– Może od razu szewca? Nogi też ma obtarte – Luańczyk właśnie zdjął dziewczynie buty. – Może też tkacza? Bo jest odparzenie na łopatce od skórzanej kurtki noszonej w upale i plecaka. I górnika! Bo jest pryszcz do wyciśnięcia na szyi.
– Jeszcze jeden głupi dowcip i…
Shha powtórzyła:
– Nic mi nie jest, siostra. Idź do dziewczyn.
W oczach Achai pojawiły się łzy.
– Nie ma już żadnych dziewczyn!
– Idź do tych, które zostały. Idź, proszę!
Achaja chwyciła ją za ramię i uścisnęła lekko. Łykając łzy, odwróciła się i pobiegła na pole bitwy. Zwolniła pomiędzy leżącymi ciałami. Zatrzymała się nad dziewczyną, która już odchodziła, i z trudem dotknęła jej nogi.
– Ja wiem… – powiedziała ledwie słyszalnym szeptem – że żołnierz po bitwie i po tylu stratach ma prawo zadać oficerowi tylko jedno pytanie…
– Jakie?
– Czy atakujemy dzisiaj jeszcze raz, pani major?
Achaję coś ścisnęło w środku. Nie mogła rozewrzeć szczęk. Dziewczyna na bruku właśnie umierała. To był jej ostatni wysiłek.
– Czy atakujemy dzisiaj jeszcze raz, pani major? – powtórzyła.
Bezruch. Ulotna chwila równowagi z wszechświatem.
– Nie sądzę, żołnierzu – powiedziała nagle do martwego ciała. I przypomniała sobie, że jest oficerem. „Czy atakujemy dzisiaj jeszcze raz?”. No pewnie!
Zaczęła wydawać rozkazy.
– Mayfed! Psia twoja mać!!! Zanieś Zarrakh do wozu Barucha. Potem zanieś Bei!
– Tak jest!
Podeszła do kapitana grenadierów i postawiła ją na baczność.
– Wszystkie rezerwy skierujecie na poszukiwanie miejscowych medyków. I to już! Mają tu przyjść z narzędziami. Wynosić stoły z domów i ustawiać pod ścianami. Chcę mieć tu zorganizowaną pomoc. Wykonać!
– Tak jest!
– Marbe!
– Co?
– Nie „co”, kurwa, tylko meldujesz „słucham”!!! Bo wyjmę miecz i zacznę napierdalać!
Marbe przełknął ślinę. Tym razem nie odważył się jej spoliczkować. I nie chodziło o księżniczkę. Ale o majora. Tego dnia zaczynały się zupełnie inne czasy.
– Słucham.
– Przestań zajmować się rzeźbieniem w pojedynczych przypadkach. Zaraz dostaniesz kilkudziesięciu miejscowych medyków. Za chwilę będziesz miał kilkadziesiąt stołów pod ścianami domów i obsługę. Zorganizuj im pracę.
– Eee…
– Wykonać!
– Tak jest! – stanął na baczność.
Achaja dopadła jakiegoś porucznika piechoty.
– Co ty mi się tu, kurwa, pętasz pod nogami? Nie masz nic do roboty???
– Ależ pani major, ja…
– Stul pysk. Zorganizuj miejscowych, którzy chcą pomagać, w drużyny. Niech przenoszą rannych na stoły, które ustawiają grenadierzy!
– Ale…
– Ale już! Wykonać!
– Tak jest!
Nagle z tyłu rozległ się cichy głos.
– Nie przejmuj się tak, kochanie.
Odwróciła się na pięcie. Biafra. W otoczeniu świeżutkich żołnierzy drugiego rzutu, z oficerami w galowych mundurach, z w pełni wyekwipowanym i wyposażonym wojskiem, które wyglądało na tym morzu ciał jak zjawisko z innego świata. Patrole w garnizonowych, nieskazitelnych, dosłownie wymuskanych tunikach rozchodziły się właśnie, tworząc ochronną gwiazdę.