Выбрать главу

– Chciałam ci przypomnieć, że ja tu dowodzę! – wydarła się.

– Chciałem ci przypomnieć, że ja tu dowodzę – powtórzył jak echo, ale znacznie ciszej.

Jego olśniewający uśmiech. Spojrzenie przedziwnych, czarujących oczu. Lekkie skrzywienie głowy… O kurde! Ale go kochała. Ale kochała tego wrednego gnoja. Sprawiał, że miękła. Robił to samym spojrzeniem. Miał oczy dziecka i oczy mężczyzny jednocześnie. Ufne oczy dziecka i wredne oczy węża, które potrafiły paraliżować ofiarę. To wszystko w jednym. Sukinsyn, kłamca, morderca, łotr i… biedny chłopczyk, potrzebujący ciepła i opieki, taki ładny, taki miły, tak bardzo ufny. Ktoś, kogo natychmiast trzeba przytulić i pieścić. Głaskać po główce. Całować. Bezwzględny, twardy mężczyzna i mały, ufny chłopczyk. Jak to w nim się mieściło naraz?

Ruszył przez morze ciał, przytykając do nosa perfumowaną chusteczkę. Zapach krwi i fekaliów nie był tym, do czego przywykł. Usiłował wyłowić spośród leżących znajome twarze. Sceny jak ze snu. Bei kucająca ciągle i powtarzająca jak zaklęcie: „Zaraz się mną ktoś zajmie, zaraz się ktoś mną zajmie…” Harmeen powtarzająca również w modlitewnym rytmie: „Nic mi nie jest, nic mi nie jest, naprawdę nic mi nie jest…” Szesnastoletnia kapłanka w stopniu chorążego, która jednak dowiodła, że potrafi wykonywać rozkazy. Klękała przy ciężko rannym, modliła się, trzymała go za rękę, a potem, jako tako opanowana, mówiła „Przepraszam na chwilę”, pędem biegła do najbliższej bramy, wymiotowała, wycierała twarz chustą i wracała na swój posterunek, usiłując udawać spokój.

Martwa Jakee, której obcięto ręce, martwa Lanni, Chloe, Sharkhe.

Annamea. Żywa! Podskoczył do leżącej na plecach dziewczyny. Obiema rękami trzymała się za lewą stronę twarzy.

– Pani pułkownik!

Pierwsza Nałożnica Cesarstwa spojrzała na niego zdrowym okiem.

– Odejdź.

– Pani pułkownik!

– Oszpecili mnie. Wybili mi oko… – usiłowała unieść się na łokciu, ale jej nie wyszło. – Nie chcę żyć oszpecona, bez oka, z blizną na twarzy.

Wszyscy wokół widzieli łzy płynące po prawym policzku i krew sączącą się spod dłoni przyłożonych do lewego.

– Medyk! Medyk!!!

– Nie chcę być brzydka!

Zanim Biafra zdążył ją powstrzymać, sięgnęła do małej skrytki umieszczonej w pasku na nadgarstku, wyjęła z niej malutką buteleczkę. Co najmniej dwóch żołnierzy rzuciło się, żeby ją powstrzymać, ale Annamea nie zamierzała wyciągać korka. Włożyła całą buteleczkę do ust i zgryzła szkło. Wszyscy wokół zamarli. Ranna jakimś cudem obróciła się na bok. Wypluła szkło pomieszane z krwią.

– Pani pułkownik!!! – wył Biafra. – Pani była naszym najlepszym agentem. Pani uratowała Królestwo Arkach…

– Żegnaj Achaja – szepnęła niewyraźnie Annamea. – Umieram.

Jeden z ostatnich żołnierzy Ciężkiego Dahmeryjskiego Korpusu Szturmowego podszedł do Biafry. Miał jeszcze ranną w udo koleżankę i, zgodnie z tradycją, całą kasę oddziału. Wielka, dobrze okuta skrzynia stała na wózku przygotowanym już do podróży w kierunku Dahmerii.

– Nie umiera pani – powiedział chłopak.

– Co??? – podskoczył Biafra.

Chłopak w pokrwawionym, dahmeryjskim mundurze wzruszył ramionami.

– Nic jej nie będzie.

– To trucizna! Najgorsza, jaka jest! – jęknęła Annamea i tym razem udało jej się podnieść na łokciu.

– Wie pani – wyjaśniał chłopak. – Bo myśmy się wszyscy w pani kochali. Cała męska połowa korpusu, a nawet trochę naszych bab. Mieliśmy warty w pałacu i wręcz ciągnęliśmy losy, kto będzie stał przy drzwiach pani sypialni. Ja wygrałem aż sześć razy. Wszyscyśmy się w pani kochali. Najpiękniejsza kobieta świata…

– Do rzeczy, człowieku – przerwał mu Biafra.

– No mówię… Wszyscyśmy się w pani kochali. Wszyscy chłopacy i jeszcze trochę dziewczyn nawet. A warty w pałacu to nasze zadanie było, nie? No i… Jak kazali rozdać notablom truciznę, jak już walki uliczne były, tośmy z chłopakami se jasno powiedzieli…

– Co?

– No, że nie damy najpiękniejszej kobiety świata na zatracenie. Nie ma mowy.

– Bogowie – Annamea aż usiadła. Jakieś straszne podejrzenie przywróciło jej siły. – I co?

– W pani butelce była woda z solą – wyjaśnił chłopak. – Woda z solą i już. Ni chuja żadnej trucizny nie pozwoliliśmy pani mieć.

Achaja otworzyła usta. Biafra zaczął się śmiać.

– No i coście narobili?!!! – Annamea mimo szarpiącego bólu zdołała nawet wstać. – Jestem zeszpecona, bez oka. Nie chcę żyć!

– No bo myśmy jeszcze coś ustalili ostatniego dnia.

– Co? – tym razem zainteresował się Biafra. Wodził wzrokiem, niezbyt przytomnie, od jednego do drugiego.

– No… ustaliliśmy jeszcze, że ten, kto przeżyje ostatnią walkę, to oprócz kasy oddziału będzie miał… będzie miał panią. Najpiękniejszą kobietę na świecie, o której wszędzie krążą legendy.

Annamea znowu wypluła krew. Spojrzała na niego swoim jedynym okiem.

– Ocipiałeś? – wrzasnęła i skurczyła się z bólu. – Jestem zeszpecona, bez oka. Jestem potworem, bo odkleja mi się pół twarzy!

Chłopak tylko się uśmiechnął.

– Jest takie miejsce na świecie, gdzie blizny nie szpecą, a przeciwnie, dodają uroku, godności i wagi. Jest takie miejsce, gdzie ran ludzie się nie wstydzą, a przeciwnie, pokazują je. Jest takie miejsce, gdzie żołnierze nareszcie czują się jak w domu – westchnął. – To królestwo Dahmerii. Kraj wojowników.

– O czym ty pieprzysz?

– W ostatnią noc, kiedy już było jasne, co będzie z Cesarstwem… Poszliśmy wszyscy do parku. Zerwać kwiaty dla pani.

– Szlag! – syknął Biafra. – A wywiad cały czas się zastanawiał, jaki w tym ukryto plan, że jednej nocy zniknęły wszystkie kwiaty i do czego mają być użyte…

Chłopak niezrażony wyjął z sakiewki małe zawiniątko. Rozsupłał skrawek papieru i wyjął z niego mały, śliczny kwiatek.

– Ten jest mój – klęknął przed Annameą. – Chciałem go pani ofiarować. I prosić panią… Prosić cię o rękę.

Achaja potrząsnęła głową.

– Czy to znaczy, że oni wszyscy – wskazała na ciała zabitych Dahmeryjczyków z Korpusu Szturmowego – mają takie kwiatki???

– Tak. Wszyscy.

Biafra zainterweniował błyskawicznie.

– Pani pułkownik, proszę się nie wygłupiać. Teraz do najlepszego medyka. Opieka. Załatwimy najlepszą ochronę. Potem transport do Arkach. Będzie pani miała własny dwór, na pewno tytuł księżniczki, własne wsie i folwarki. Gwarantuję! Najlepsza opieka, najsławniejsi medycy, pieniądze, godności, zaszczyty. Nasz najlepszy, legendarny agent… Nikt takiego nie miał w historii świata!

Annamea uklękła przed chłopcem.

– Przyjmuję – powiedziała cicho. Krew ciekła jej po brodzie.

Wzięła od niego malutki kwiatek. Chłopak lekko pocałował ją w zdrowy policzek. Potem wstał i pomógł się podnieść narzeczonej.

– Nie wygłupiaj się!!! – wrzasnął Biafra. – Pani pułkownik! Stolica Arkach, pałac, wsie, folwarki, zaszczyty, bale na dworze…

– Twarz mi się odkleja – szepnęła Annamea.

– Zaraz się zrobi – chłopak wyrwał kilka swoich długich włosów i skręcił je w nitkę. Podskoczył do rannej koleżanki po igłę i wrócił błyskawicznie. – Nic nie będzie boleć. Rana głęboka i przecięły się te no… jak medycy mówią? Te… nerwy, czy jak. Nic nie będzie boleć, kochanie.

Oderwał jej rękę od straszliwej rany i sprawnie zaczął szyć na okrętkę.

– Pani pułkownik! Najlepsi medycy w kraju. Opieka. Bogactwo. Honory – krzyczał Biafra.

– Panie generale – chłopak w dahmeryjskim mundurze oderwał na chwilę oczy od igły. – Na mocy wojennego prawa zwracam się do pana wedle starego zwyczaju. Wokół nie ma odpowiednich kapłanów, a pan jest tu najwyższy rangą. Zwyczaj mówi: ma pan prawo udzielić nam ślubu, bo ona jest ranna. Proszę o to! Dowódca najwyższy rangą może udzielić ślubu w warunkach bojowych, jeśli w zasięgu wzroku nie ma odpowiednich kapłanów. Proszę to zrobić.