Выбрать главу

– Podoba mi się to – powtarzał Suhren cicho. – Podoba mi się to!

– No! Ty z Orionem – uśmiechnął się do Achai – będziecie sobie gruchać jak gołąbki. Będziecie sobie śmietankę wprost z ust spijać. Bo wasze interesy strategiczne będą takie same. A między waszym pożyciem małżeńskim będzie Luan, z cesarzem, który, chcąc nie chcąc, będzie się musiał układać, i Zakon, wściekły, ale rozsądny, mam nadzieję…

– Nie mam najmniejszej ochoty wychodzić za tego starego repa!

– Weź mnie nie wkurzaj! Przecież do konsumpcji związku dojdzie wyłącznie oficjalnie! W waszych łóżkach w dwóch różnych krajach znajdzie się jedynie podstawiona szlachta, żeby kapłani mogli stwierdzić dokonanie związku. To polityka, a nie instrukcja dupczenia starucha z młodą królewną. Zresztą w samym Troy, z tym co masz na twarzy nigdy nie będziesz się mogła pokazać, bo nam Oriona wykończą drwinami.

– Podoba mi się – mruczał Suhren. – Orion i Achaja, najpotężniejsze małżeństwo świata… a do scysji małżeńskich dojść nie może, bo pomiędzy nimi wrogie Luan, a za morzem wrogi Zakon. Jak się jeden z wrogów ruszy, to Chorzy Ludzie rozstrzelają go złotem przeznaczonym na armie interwencyjne małżonków, bo im tylko szlak przez Wielki Las w głowie… Kurde, szlag! To jest władza nad światem na jakieś dziesięć lat.

– A potem? – mruknęła Achaja wściekła jak osa.

– A potem… – rozmarzył się Suhren. – Dziecko z waszego związku wyda się za cesarza… Tfu! – poprawił się. – Cesarza się zniknie, jeśli wasze dziecko będzie chłopcem i „mianuje” cesarzową. Chłopak za nią wyjdzie i zastopuje Chorych Ludzi, którzy będą sięgać po władzę nad światem. Jeśli będzie dziewczynka, można ją wydać nawet za obecnego cesarza. Chorych Ludzi sekujemy z ważniejszych rynków w pięć, sześć lat, a potem… Trzeba będzie spalić Wielki Las i uderzyć na nich połączonymi siłami trzech mocarstw.

– Podoba mi się – sparodiował Suhrena Biafra.

– Jesteście idioci! Macie brudne robaki w głowie! – warknęła Achaja. – Jeden pacan chce wydać paroletnie, spłodzone w zastępstwie dziecko za starego cesarza, a drugi chce wyrolować Troy! Jesteście durniami!!!

– Troy nam może… – zaczął Biafra, ale Achaja nie dała mu dokończyć.

– Troy to teraz Zaan. Nie doceniasz go, kochanie ty moje, pogromco cesarza, niedoszły swacie, zwycięski dowódco w wojnie z Chorymi Ludźmi, pogromco Zakonu… ale wszystko to dopiero w przyszłości!

– Achaja – Biafra lekko wydął wargi. – To jest polityka, a nie dowodzenie zwiadem. Nie mieszaj się w decyzje strategiczne.

– O kurde! Polityk się odezwał – wzruszyła ramionami. – Z was dwóch tylko ja znam Zaana. I wierzcie mi… On was dwóch utopi w łyżce wody.

– Kotku – Biafra zdenerwował się naprawdę. – Wiem o tobie wszystko. Ja…

– Wszystko? Naprawdę?

– Myślisz, że nie? – znowu wydął wargi. – A chcesz wiedzieć, która z dziewczyn z twojego własnego plutonu na ciebie donosi? Chcesz wiedzieć? Co?

– Ty świnio – prychnęła. – Nie chcę wiedzieć! – jednym wielkim haustem opróżniła wielki kielich wina. Po chwili uspokoiła się jednak. – A ty chcesz wiedzieć, kto cię zabije, jak skrewisz z Zaanem?

– Kto? – Biafra dał się złapać w pierwszej chwili. – Blefujesz!

– Gówno blefuję! – otworzyła swoją torbę i wyjęła z niej zwój zapisanego maczkiem papieru. – Proszę. Spotkanie zwykłych kupców w jakiejś zapadłej gospodzie w Luan. Część „kupców” to Biuro Handlowe, a druga część to zaopatrzenie i rozpoznanie. Rozmawiano o współpracy, rozgraniczeniu naszych oddziałów po tym, jak dojdzie do spotkania. Dyskusja zakończyła się zdaniem jednego z agentów z Troy. „Jakby Biafrę poniosło… wiecie co robić?” – zacytowała z pamięci.

– Kto to był? Kto z naszych ludzi?…

– Nie wiem. W gospodzie byli agenci z Drugiego Wydziału Imperialnego Sztabu Luan. Oni zapisali rozmowę. Ja mam kopię od naszych źródeł z otoczenia cesarza.

– Kto to był? – powtórzył Biafra.

– Skąd, kurwa, mam mieć choć blade pojęcie? Luańczycy nie rozpoznają naszych agentów po twarzach. Teoretycznie powinnam wiedzieć, kogo wysłano na spotkanie z Troy, ale ktoś, kurwa, spalił papiery. A parę osób, które mogłyby coś zeznać, wysłano na pierwszą bitwę pod Yarra. Już ich nie ma, kotku.

– Kto ich wysłał na bitwę?

Uśmiechnęła się.

– Ty – podniosła kielich i wypiła jego zdrowie. – Twój podpis widniał pod rozkazem. A kto ci podsunął papier? Nie mam pojęcia.

Biafra skinął na gospodarza.

– Masz wódkę?

– Nie mam, jasny panie…

Biafra podał mu małe naczyńko.

– Weź ten proszek i rozpuść w winie. Na jednej nodze.

– Tak, jasny panie!

Biafra powoli rozmasowywał sobie twarz. Był taki przystojny, taki cholernie przystojny – pomyślała Achaja. I jakiś starzec, jakiś brzydal, cham i parweniusz potrafił go zmusić do realizacji własnych planów. Jaki świat jest niesprawiedliwy. Biafra, ta śliczna świnia nie mogła się przeciwstawić staremu wieprzowi. Bum, bum, bum… Wiedziała, co teraz powie. Wiedziała, jakie słowa padną. Kochała go, teraz tak naprawdę zdała sobie z tego sprawę z całą siłą, ale nie mogła nic zrobić, by powstrzymać te zabójcze dla Armii Arkach zdania.

– Dzień drogi do Syrinx? – mruknął Biafra. – No to… dzień marszu przed nami.

Suhren aż syknął. Było to najgłupsze wyjście. Ale on też nie mógł nic zrobić. Biafra wychylił duszkiem kielich przyniesiony przez gospodarza. Zanim jeszcze narkotyk zaczął działać, jego oczy robiły się zimne i jakoś tak dziwnie przezroczyste. Powoli wodził językiem po górnej wardze. Patrzył gdzieś w dal, zdawało się – wprost na wschodzące słońce. Achaja chciała mu paroma złośliwymi żartami „przykopać” za tę „kretynkę” i propozycje małżeńskie. Ale nie dawał się prowokować. Jego martwe oczy powoli napełniał blask, biały proszek zaczynał działać.

– Dwie sprawy – szepnął. – Musimy się osłonić przed Mohrem. Achajka, wsiadaj na konia, bierz cały zwiad i uwalniaj wszystkich niewolników, jakich uda ci się dosięgnąć. Zasugeruj im przy okazji, że na Północy Luan wycofało wszystkie wojska, jak chcą grabić w odwecie, to najłatwiej tam. Niech Harmeen dostarczy ci tyle zdobycznej broni, ile zdoła. Wyślij Lanni na płytkie rozpoznanie. Gdzieś w okolicy Luan musi przecież mieć jakieś magazyny wyposażenia…

– Przecież jak skierują się na północ, wpadną wprost na Mohra – mruknęła Achaja.

– I o to chodzi. Niech mu zaciemnią obraz tego, co się naprawdę dzieje.

– Kurwa, Biafra! Sama byłam niewolnicą. Nie mówię przecież, żeby zaraz wszystkim ludziom zrobić dobrze. To się nie da, ale… – zacięła się nagle. – Dobra. Powiedz mi jedną rzecz. Czy nawet jak człowiek chciałby zachować się choć troszeczkę po ludzku, to w rezultacie zawsze będzie musiał zostać świnią?

Spojrzał na nią zdziwiony.

– Po pierwsze, masz wybór: możesz zamiast niewolników rozpierdolić własną armię i własne siostry, słyszałaś przecież, że mamy nóż na gardle. Po drugie: jeśli chcesz być skuteczna w polityce, musisz w końcu zostać świnią, ale też nikt ci nie każe, możesz zająć się wypasaniem kóz i być dla nich bardzo dobra i miła. Po trzecie: niewolnicy też mają wybór. Ty im nie wydasz rozkazu, że mają palić i rabować na Północy. Ty im tylko zasugerujesz taką możliwość. Jeżeli nie będą chcieli, to mogą spokojnie udać się tam, gdzie zapragną i nikt im nic złego nie zrobi… – uśmiechnął się perfidnie i nachylił nad stołem. – Więcej, złotko! – wysyczał. – Upoważniam ciebie do poinformowania ich wszystkich, że mogą iść i osiedlić się w prowincji Negger Bank, tam teraz nie ma luańskich chłopów. Każdy będzie miał zagwarantowane małe poletko do uprawiania, dostanie za bezdurno! I jeszcze, każdemu, kto będzie chciał pójść do Negger Bank albo wracać spokojnie do domu, dasz z naszej wojskowej kasy cztery brązowe na podróż, żeby nie zdechł z głodu. I co? Czy teraz to jest uczciwa propozycja?

– Uczciwa to by była wtedy, gdybym mogła im powiedzieć, że na Północy czyha Mohr!

– A nie, nie… Tego nie możesz powiedzieć. Ale dasz uczciwy wybór. Chcesz? Morduj i rabuj! Tu jest broń, a tu kierunek marszu! Ale nie chcesz? Dostaniesz cztery brązowe na drogę. Nikt ci nic złego nie zrobi. A do tego damy poletko pod uprawę i, niech mnie, jeszcze dam kwity na kredyt, żeby se ziarno mogli skombinować. Dobrzy ludzie mają zagwarantowany spokój. Czegoś takiego nikt nigdy w historii całego świata nie zrobił dla obcych śmieci! Nikt! Nigdy! Nigdzie!

– Dajesz, bo wiesz, że niewielu skorzysta!

– Owszem. Ale dobrzy ludzie dostaną swój spokój. A złych Mohr rozsmaruje na Północy. Sam przy tym grzęznąc.

– W obozach… – szepnęła, czując coś dziwnego, coś, co ją dławiło, to nie były łzy, to było coś, czego nie potrafiła nazwać. – W obozach dla niewolników nie ma dobrych ludzi.