– Ty, daj se, kurde spokój, co?
– Lalka – Chloe miała poważną minę. – Ja nie mam wpływu na to, co ci oficer ze sztabu przyniesie. Ja ci chcę powiedzieć, żebyś nie pękała. Pamiętam Zinnę. Wiem, że wbrew pozorom oficer ma bardziej przesrane. Może większa szansa, że przeżyje, większa pensja, większe możliwości. Ale… Naprawdę oficer ma przesrane trzy razy tyle co my. Zwykłemu żołnierzowi nie majaczą w nocy cienie tych, co ich musiała wystawić.
Ale ja ci chcę powiedzieć jedno. Myśmy rozmawiały ze sobą i… Ty jesteś naszą siostrą, kotek. Nie bój się jutro, jak będziesz musiała wrzasnąć: „Zapierdalać żołnierze!”. Nie bój się, mała siostrzyczko. Ustaliłyśmy, że nie będziemy pokazywać ci się w nocy, bo jesteś fajna. Tak żeśmy se ustaliły. Tak, że się nie bój później nocy, mała.
– Kurwa, Chloe – Achaja rozbeczała się nagle. – Ty…
– Słuchaj, malutka – Chloe uśmiechnęła się jakoś tak smutno. – Nic przed tobą nie ukryję – uśmiechnęła się trochę szerzej. – Goła jestem w tej wodzie, nawet jakbym chciała, to gdzie coś ukryć? Obieśmy gołe. Chcę ci jednak powiedzieć, że jeśli chodzi o nasz kraj, to wiemy, ktoś głowę musi położyć, żeby on był dalej. A jeśli ktoś musi to… dlaczego nie my? Dlaczego nie jutro? – Chloe roześmiała się. – Dlaczego nie z twojego rozkazu? Słuchaj, Lalka, żadna z nas nie pokaże ci się w nocy potem. Daję ci słowo. Takeśmy sobie ustaliły.
Achaja beczała i nie mogła wymówić ani słowa. Zarrakh oparła jej głowę na ramieniu.
– Gdzie ten pieprzony sierżant? – spytała cicho. – Jak trzeba nas ścignąć, to jest zawsze na miejscu, a jak trzeba siostrze pomóc, to się, kurwa, gubi.
– Jak nie ma Shhy, to ja bym się z tobą przespała, jeśli tylko lubisz rude.
– Chloe, kurde blade, kocham cię! Tylko nie wygaduj już.
Przerwało im otwarcie, a właściwie wywalenie drzwi przez młodą Jakee.
– Heja, dziewczyny. Popatrzcie, co znalazłam w piwnicy – kapral trzymała dwie prawie nagie postacie za włosy, po jednej w każdej dłoni. – Ukrywali się, szpiony! Pod mur?
– To chyba niewolnicy – szepnęła Zarrakh.
Chłopak i dziewczyna tkwili na kolanach, dotykając czołami pokrytej mozaiką podłogi. On miał kajdany na nogach i przepaskę na biodrach, ona miała krótki fartuszek i wypchane czymś usta.
– Niech jej ktoś wyjmie knebel z gęby – Achaja usiłowała wytrzeć łzy.
– Niby, kurde, jak? – Jakee wyjęła bagnet i wsunęła go do ust dziewczyny, ale poza krwotokiem nie potrafiła niczego zdziałać.
Achaja wyszła z basenu i owinęła się jakąś wzorzystą tkaniną. Jakee jednak udało się wyszarpnąć knebel. Dziewczyna z przyciśniętą do podłogi twarzą wypluła krew.
– Wiecie, kim jesteśmy?
– Wy z Arkach, jaśnie wielmożna pani – szepnęła dziewczyna, nie podnosząc oczu. Mówiła niezbyt wyraźnie. Odwykła, czy co?
– A wy kto?
– Niewolnicy, jaśnie wielmożna pani.
– No, toście teraz już wolni i spadać stąd.
Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby chciała wprasować się w posadzkę.
– Jaśnie wielmożna pani – szepnęła tak, że ledwie było ją słychać. – Czy to prawda?
– Co, prawda?
– Że Armia Arkach uwalnia niewolników, jaśnie wielmożna pani?
– Prawda, prawda. Spadać mi do kwatermistrza, on wam da po cztery brązowe na drogę i marsz do Negger Bank. Tam dostaniecie poletka i kwity kredytowe na zakup ziarna. Na góry złota się nie załapiecie – zakpiła – ale można z tego żyć jak ktoś robotny.
– Bogowie – rozpłakała się dziewczyna. – Teraz… teraz ludzie jak Bogowie! Ludzie jak Bogowie – zaczęła ryczeć na cały głos, ale nie śmiąc się poruszyć, żeby zetrzeć łzy. – Nikt nigdy tyle dobra nie uczynił innym ludziom.
– Nie wygłupiaj się. To tylko cztery brązowe, pole i kwity. Tyle byś zarobiła jednego dnia, dając dupy w burdelu.
– Pani… Jaśnie wielmożna pani! Ja od sześciu lat w niewoli. Ja jestem śmieć, jestem nieczłowiek. Ja go poznałam – lękliwie wskazała na chłopca – jak był w obozie niedaleko. Myśmy w życiu słowa nie zamienili. Jemu język ucięli, ja miałam knebel, ale… myśmy marzyli, żeby razem, razem choć raz… Ukryliśmy się, jak wszystkich wywozili. Legendy były, ale kto by tam słuchał niewolników. Legendy były, że Armia Arkach niewolników uwalnia. I… i myśmy śnili… że…
– No to jesteś wolna, dziewczyno. Wstań, weź tego twojego chłopaka, weź cztery brązowe, pole, kwity i żyj sobie.
– Pani… – dziewczyna rzuciła się, żeby całować stopy Achai.
Shha wypadła zza przepierzenia w swojej nowej, zupełnie przezroczystej sukni, z karabinem w ręku.
– Won od majorówny, bo zastrzelę jak psa!!! – gwałtownie odwiodła kurek.
Jakee miała już w ręku swój dahmeryjski sztylet, szarpnęła dziewczynę za włosy i przyłożyła jej ostrze do szyi. Choe również była już na brzegu basenu. Miała w ręku metalowy pręt, którym zamierzała rzucić. Jednak najszybsza była Mayfed. Chwyciła swój porzucony na podłodze karabin i, robiąc w wodzie nogami, celowała dokładnie między oczy dziewczyny.
– Tylko, kurwa, drgnij! – szeptała. – Weź głębszy oddech i wiedz, że to oddech ostatni!
Goła Zarrakh również wyskoczyła z basenu. Rozłożyła chłopaka, który przecież nawet się nie ruszył, na łopatki i przyciskała mu do piersi swój wojskowy nóż.
– Jak się ktoś ruszy – szepnęła Shha – mamy dwa trupy w czasie krótszym niż oddech. Żebyście nawet nie pomyśleli, żeby tknąć majora!
Achaja owinięta w zwój tkaniny kucnęła obok dziewczyny.
– Co ci, kurde, odpaliło?
– Ja przepraszam, wielka pani. Jaśnie wielmożna pani… Ja chciałam tylko podziękować. Pani. Jaśnie wielmożna pani…
– Co, szlag, chciałaś zrobić?
– Pocałować panią w stopy. Pani, ja przepraszam, ja nie chciałam… jaśnie pani, przepraszam! – przerażona wiła się jak piskorz. – Przepraszam! Wybacz!!! Przepraszaaaaaaam!!!
– Kurwa! To nie jest Luan już – Achaja strzeliła palcami, dając dziewczynom znak, żeby się odsunęły. – Jesteś wolnym człowiekiem. Chcesz mi coś powiedzieć, to wstań, popatrz mi w oczy i powiedz.
Dziewczyna nie śmiała odkleić twarzy od podłogi.
– No wstań.
Podniosła się, ale tak przerażona, że nie mogła zaczerpnąć głębszego oddechu. Stała wyprężona na baczność z opuszczoną głową i oczami wbitymi we własne stopy.
– Jesteś wolna. Jesteś taka sama jak my! Jesteś człowiekiem takim samym jak my! Dziewczyno! Opanuj się i popatrz mi w oczy.
Nie mogła. Nie mogła podnieść oczu. Nie mogła wyprostować karku. Achaja podniosła jej brodę palcem.
– Idź, weź swoje cztery brązowe i cztery za chłopaka. Weź swoje kwity i pola, które się wam należą. Zadbaj o swoje prawa, bo jak ty nie zadbasz, to nikt inny nie zadba. Tyle masz dostać. Tyle dostaniesz, bo takie jest prawo. A prawo to jest coś większego niż my obie razem wzięte. Tyle ci się należy. A giąć kark to będziesz odtąd dopiero jak śmierć przyjdzie… Jeśli jesteś prosię. Jeśli jesteś człowiekiem, to nie zegniesz już karku nawet przy Pani Śmierci. Popatrz jej w oczy, dziewczyno i idź z nią, bo ona lubi odważnych.
Półnaga dziewczyna zamknęła oczy. Coś jej się szkliło pod powiekami.
– Teraz… – szepnęła ledwie zrozumiale. – Teraz ludzie jak Bogowie.
– Teraz nareszcie… – mruknęła Achaja. – Teraz ludzie jak ludzie. Nie wzywaj Bogów, córko, bo jak przyjdą, to cię dopiero wyrolują, dziecko. Gdzie byli do tej pory, co?
Dziewczyna opuściła głowę. Wzięła pod ramię swojego chłopaka i wyszła, nie mówiąc nic więcej. Chloe kopnęła pusty bukłak.
– No baby, kurwa… Jutro będę rozwalać mury Syrinx gołymi rękami.
Nikt nie mógł niczego powiedzieć. Jakieś wspomnienia, przeszłe chwile własnych upokorzeń zamajaczyły przed oczami, nie pozwalając na wypowiedzenie czegokolwiek.
– Szlag! Szlag… – pomstowała Zarrakh. – Tych skurwli zabić to mało!
Mayfed, trochę bardziej inteligentna, tkwiła ciągle oparta na ramionach, na cembrowinie basenu, z własnym karabinem w rękach, nie mogąc niczego powiedzieć. Shha, najgłupsza z nich wszystkich, milczała również. Były chwile, kiedy najmądrzejszy i głupiec zgadzali się nagle, kiedy czuli to samo. Kiedy czuli dokładnie to, co Achaja oparta nagle o ścianę, bo nie mogła ustać sama.
– No, tośmy uwolnili pokazowych niewolników – mruknęła wreszcie. – W kronikach to powinni opisać – osunęła się po ścianie, która do tej chwili była jej podporą. – Shha, ratunku!
Sierżant w przezroczystej sukni odrzuciła karabin i wzięła ją pod ramię.
– Chodź, siostrzyczko – pociągnęła ją lekko. – Kurde, szlag! Wszystkie mnie widziały w tej kiecce. Rozszarpią ozorami.
– Przecież to jest bardzo śliczne.
– No! Kurde, przezroczyste zupełnie. Kurwa, coś mnie podkusiło.
Achaja dała się poprowadzić za przepierzenie zastępujące ścianę, a właściwie do innego pokoju o dziwnej, obniżonej podłodze.
– Szlag, zaraz się przebiorę.
– Zostaw – Achaja objęła Shhę. – Jesteś bardzo ładna.
– No szlag, wszystko na wierzchu i widziały mnie te pindy.
– Shha. Jesteś śliczna.
– Siostra, odchrzań się. Dzisiaj jest jakiś dziwny dzień i wszystko…
Achaja wpadła jej w słowo.
– Dzisiaj jest koniec świata.
– Jakiego, pier… świata?
– Dzisiaj jest koniec świata, siostrzyczko moja piękna. Już nic nie będzie takie jak dawniej – uśmiechnęła się. – Już nic nie będzie takie jak dawniej. Nigdy nic nie będzie przypominać tego, cośmy zapamiętały z dzisiejszego ranka. Bo… Dzisiaj jest koniec świata, siostrzyczko.