Выбрать главу

Odezwij się w weekend. Będę siedział w domu.

Skasowałem wiadomość i zamknąłem telefon.

– Wszystko jasne – powiedziałem do siebie.

Kiedy usłyszałem, że Corliss jest ćpunem, nie potrzebowałem niczego więcej. Zrozumiałem, dlaczego Maggie mu nie ufała. Ćpuni – zwłaszcza dający sobie w żyłę – byli najbardziej zdesperowanymi i niewiarygodnymi ludźmi, na jakich można się natknąć w machinie prawnej. Gdyby mieli okazję, zakapowaliby własne matki za następny zastrzyk albo następny program terapii metadonowej. Wszyscy byli kłamcami i wszystkim bez trudu można było udowodnić kłamstwo przed sądem.

Zastanawiało mnie jednak, co kombinuje prokurator. Dwayne Corliss nie figurował w żadnym z dokumentów, jakie przekazał mi Minton. Mimo to prokurator postępował z nim tak jak ze świadkiem. Wysłał Corlissa na dziewięćdziesięciodniowy program odwykowy, żeby go przechować w bezpiecznym miejscu. W tym czasie proces Rouleta miał się rozpocząć i zakończyć. Czyżby ukrywał Cornssa? A może po prostu odłożył kapusia na półkę, żeby był pod ręką, na wypadek gdyby musiał złożyć zeznanie? W każdym razie na pewno działał w przekonaniu, że nic nie wiem o Corlissie. I gdyby Maggie McPherson się nie wygadała, rzeczywiście nic bym nie wiedział. Mimo to był to niebezpieczny ruch. Sędziowie nie są zbyt życzliwi dla prokuratorów, którzy tak jawnie lekceważą zasady ujawnienia dowodów.

Zacząłem rozmyślać nad możliwą linią obrony. Jeżeli Minton był na tyle głupi, żeby wyskoczyć z Corlissem w trakcie procesu, mógłbym nawet nie zgłaszać sprzeciwu w związku z naruszeniem reguł ujawnienia. Pozwoliłbym narkomanowi zająć miejsce dla świadków, a potem na oczach przysięgłych mógłbym go rozedrzeć na strzępy jak kwitek po transakcji kartą kredytową. Wszystko będzie zależało od tego, co wyszpera Levin. Zamierzałem mu powiedzieć, żeby dalej grzebał w przeszłości Dwayne'a Jeffery'ego Corlissa. I niczego nie pomijał.

Corliss został umieszczony na terapii zamkniętej w szpitalu okręgowym – USC. Levin był w błędzie, podobnie jak Minton, sądząc, że świadek jest poza moim zasięgiem. Tak się złożyło, że do tego samego szpitala trafiła moja klientka Gloria Dayton, gdy złożyła donos na dilera narkotyków. W okręgowym – USC prowadzono wiele podobnych programów, ale niewykluczone, że brała udział we wspólnej terapii grupowej z Corlissem albo nawet jadła posiłki w jego towarzystwie. Jeśli nawet nie mogłem się skontaktować z Corlissem osobiście, to jako adwokat Glorii Dayton miałem prawo się z nią skontaktować i przez nią przekazać wiadomość Corlissowi.

Kiedy nadjechał lincoln, dałem dwa dolary człowiekowi w czerwonej kurtce. Opuściłem lotnisko i ruszyłem na południe Hollywood Way w kierunku centrum Burbank, gdzie znajdowały się wszystkie studia. Zjawiłem się w „Smoke House” przed Levinem i przy barze zamówiłem martini. W telewizji nadawano właśnie najnowsze wiadomości o rozpoczęciu turnieju koszykarskiej ligi uniwersyteckiej.

W pierwszej rundzie Floryda pokonała Ohio. U dołu ekranu wyświetlił się napis „Marcowe szaleństwo”. Uniosłem w toaście kieliszek.

Zaczynałem poznawać smak prawdziwego marcowego szaleństwa.

Wszedł Levin i przed kolacją zamówił piwo. Nalano mu zielone – jeszcze z obchodów dnia świętego Patryka. Pewnie był spokojny wieczór. Może wszyscy poszli do „Four Green Fields”.

– Nie ma to jak porządny klin, a najlepiej zielony – powiedział z irlandzkim akcentem, który powoli stawał się nudny.

Upił pianę, żeby bezpiecznie donieść szklankę do stolika, i podeszliśmy do szefowej sali, aby znalazła dla nas wolne miejsca. Zaprowadziła nas do wyłożonego czerwonym materiałem boksu w kształcie litery U. Usiedliśmy naprzeciw siebie, aktówkę postawiłem obok. Kiedy zjawiła się kelnerka, zamówiliśmy pełny zestaw: sałatki i steki z ziemniakami. Poprosiłem też o specjalność restauracji, grzanki serowo – czosnkowe.

– To dobrze, że nie lubisz nigdzie wychodzić w weekendy – powiedziałem do Levina, gdy kelnerka odeszła. – Zjesz taką grzankę, a twój oddech zabije pewnie każdego, kto się do ciebie zbliży.

– Chyba zaryzykuję.

Potem umilkliśmy na dłuższą chwilę. Czułem, jak alkohol zaczyna zagłuszać moje wyrzuty sumienia. Musiałem zamówić następne martini, kiedy przyniosą sałatki.

– No? – zapytał w końcu Levin. – To ty chciałeś się spotkać.

Skinąłem głową.

– Chcę ci opowiedzieć historię. Nie znam wszystkich szczegółów, ale opowiem ci ją tak, jak się moim zdaniem rozegrała. Potem ty mi powiesz, co o niej sądzisz i co powinienem zrobić, zgoda?

– Lubię historie. Mów.

– Ta chyba ci się nie spodoba. Zaczyna się dwa lata temu od…

Urwałem, ponieważ w tym momencie kelnerka postawiła na stoliku sałatki i koszyczek z serowymi grzankami. Poprosiłem o następne martini, mimo że kieliszek miałem jeszcze do połowy pełny.

Chciałem mieć pewność, że nie będzie żadnej przerwy.

– No więc wszystko zaczyna się dwa lata temu – podjąłem po chwili. – Od Jesusa Menendeza. Pamiętasz go, nie?

– Tak, wspominaliśmy o nim któregoś dnia. DNA. Zawsze mówiłeś, że to ten klient, który trafił do pudła, bo wytarł fiuta w puszysty różowy ręcznik.

Uśmiechnął się, bo rzeczywiście często sprowadzałem sprawę Menendeza do tego wulgarnego szczegółu. I często rozbawiałem nim innych prawników, gdy wymienialiśmy się frontowymi opowieściami w „Four Green Fields”. Wtedy nie wiedziałem jeszcze tego co teraz.

Nie odwzajemniłem uśmiechu.

– No więc okazuje się, że on tego nie zrobił.

– Jak to? Ktoś inny wytarł mu ręcznikiem fiuta?

Tym razem Levin głośno się roześmiał.

– Nie, nie rozumiesz. Chcę powiedzieć, że Jesus Menendez jest niewinny.

Levin spoważniał. Skinął głową, domyślając się reszty.

– Siedzi w San Quentin. Tam dzisiaj byłeś.

Przytaknąłem.

– Cofnę się do początku historii – powiedziałem. – Nie miałeś za dużo roboty przy sprawie Menendeza, bo właściwie nie było nic do zrobienia. Mieli DNA, jego zeznanie, w którym sam się pogrążył, i trzech świadków, którzy widzieli, jak wrzucał nóż do rzeki. Noża nie znaleźli, ale mieli świadków – jego współlokatorów. Sprawa była beznadziejna. Prawdę mówiąc, wszedłem w to tylko dla reklamy, moja rola sprowadzała się w zasadzie do zawarcia ugody. Menendez nie chciał, mówił, że tego nie zrobił, ale nie było wyboru. Prokurator żądał kary śmierci. I Menendez dostałby ją albo dożywocie bez możliwości warunku. Wytargowałem dożywocie z warunkiem i zmusiłem gnojka, żeby to przyjął. Zmusiłem.

Spojrzałem na nietkniętą sałatkę. Uświadomiłem sobie, że nie mam ochoty jeść. Chciałem tylko pić i wytrawić wódką wszystkie komórki winy w mózgu.

Levin czekał na ciąg dalszy. On też nie jadł.

– Jeżeli nie pamiętasz, sprawa dotyczyła morderstwa kobiety Marthy Renterii. Była tancerką w „Cobra Room” na East Sunset.

Pewnie nigdy tam nie trafiłeś, co?

Levin przecząco pokręcił głową.

– Nie ma tam sceny – ciągnąłem. – Pośrodku mają taki dołek i przed każdym numerem wchodzą faceci przebrani za Aladyna, wnosząc na bambusowych kijach wielki kosz. Stawiają go i zaczyna grać muzyka. Wtedy kosz się otwiera i ze środka zamiast kobry wychodzi dziewczyna i tańczy. Potem zrzuca górę. Taka nowa wersja tancerki w torcie.

– To Hollywood – zauważył Levin. – Musi być show.

– No więc show bardzo się spodobał Jesusowi Menendezowi.

Miał przy sobie tysiąc sto dolarów, które dostał od brata, dilera prochów, i wpadła mu w oko Martha Renteria. Może dlatego, że była jedyną tancerką niższą od niego. Może dlatego, że gadała z nim po hiszpańsku. Po jej występie usiedli, zaczęli rozmawiać, potem dziewczyna jeszcze trochę pokrążyła po sali, a kiedy wróciła, okazało się, że Menendez ma w klubie rywala. Ale przebił go, proponując jej pięćset dolarów, jeżeli zaprosi go do siebie.

– Ale kiedy do niej przyszedł, nie zabił jej?

– Nie. Pojechał za nią swoim samochodem. Wchodzi, uprawia z nią seks, potem wrzuca prezerwatywę do muszli, wyciera fiuta w ręcznik i wraca do domu. Wszystko zaczyna się dopiero po jego wyjściu.