Выбрать главу

– Kto w to uwierzy? Jestem jego adwokatem! Nikt, od gliniarzy po radę do spraw ułaskawień, nie uwierzy, że tego nie ustawiłem. To teoria, Raul. Ty i ja wiemy, że to prawda, ale nie potrafimy nic udowodnić.

– A rany? Mogliby porównać nóż ze sprawy Campo z ranami Marthy Renterii.

Pokręciłem głową.

– Ciało poddano kremacji. Mają tylko opisy i zdjęcia z autopsji, a to żaden rozstrzygający dowód. Nie wystarczy. Poza tym nie mogę wystąpić w roli oskarżyciela własnego klienta. Jeżeli zwrócę się przeciw klientowi, to zwrócę się przeciw wszystkim swoim klientom. Nie mogę tego zrobić, bo wszystkich stracę. Muszę to rozegrać jakoś inaczej.

– Chyba się mylisz. Chyba…

– Na razie udaję, że o niczym nie wiem, rozumiesz? Ale zajmij się tym. Wszystkimi szczegółami. Oddziel od śledztwa w sprawie Rouleta, żebym nie musiał nic przekazywać w ramach ujawnienia dowodów. Podciągnij pod Jesusa Menendeza i wystaw rachunek za tamtą sprawę. Rozumiesz?

Zanim Levin zdążył odpowiedzieć, kelnerka przyniosła mi trzecie martini. Machnąłem przecząco ręką.

– Nie chcę. Proszę przynieść rachunek.

– Przecież nie odleję tego z powrotem do butelki – zauważyła cierpko.

– Niech się pani nie martwi, zapłacę. Po prostu nie mam już ochoty na następnego drinka. Proszę go dać człowiekowi, który przygotowuje grzanki, i przynieść rachunek.

Odwróciła się i odeszła, chyba zła, że nie jej zaproponowałem drinka. Spojrzałem na Levina. Wyglądał, jakby wszystko, co wyjawiłem, sprawiło mu wielką przykrość. Dobrze wiedziałem, jak się czuje.

– Trafiła mi się licencja, co?

– No. Jak będziesz mógł normalnie z nim pracować, skoro chcesz równocześnie kopać w jego brudach?

– Z Rouletem? Zamierzam spotykać się z nim jak najrzadziej.

Tylko kiedy to będzie konieczne. Nagrał mi dzisiaj wiadomość, mówił, że ma coś do powiedzenia. Ale nie oddzwoniłem.

– Dlaczego wybrał ciebie? Czemu miałby wybierać jedynego adwokata, który może skojarzyć obie sprawy?

Pokręciłem głową.

– Nie wiem. Zastanawiałem się nad tym przez cały lot z San Francisco. Może się bał, że dowiem się o sprawie i skojarzę jedną z drugą. Pomyślał, że jeśli zostanie moim klientem, zgodnie z etyką będę go musiał chronić. Przynajmniej na początku. No i jeszcze pieniądze.

– Jakie pieniądze?

– Pieniądze od matki. Licencja. Roulet wie, jaki to dla mnie zarobek. Największy w karierze. Może sądził, że przymknę oczy, żeby tylko forsa nie przestała płynąć.

Levin pokiwał głową.

– Może powinienem, co? – dorzuciłem.

Czując działanie alkoholu, chciałem zażartować, ale Levin nawet się nie uśmiechnął, a kiedy przypomniałem sobie twarz Jesusa Menendeza za więziennym pleksiglasem, też nie potrafiłem się zdobyć na uśmiech.

– Słuchaj, chciałbym, żebyś zrobił coś jeszcze – powiedziałem – Na niego też miej oko. Na Rouleta. Dowiedz się, ile będziesz mógł, ale uważaj, żeby się nie zorientował. I sprawdź tę historię o gwałcie piątki w domu w Bel – Air.

Levin skinął głową.

– Zrobi się.

– I nikomu tego nie zlecaj.

To był nasz stały żart. Podobnie jak ja, Levin prowadził interes jednoosobowo. Nie miał komu zlecać roboty.

– Nie martw się. Sam się tym zajmę.

Tak brzmiała żelazna odpowiedź, lecz tym razem zabrakło jej udawanej szczerości i humoru. Levin odpowiedział mi mechanicznie.

Mijając nasz stolik, kelnerka położyła rachunek, nie racząc nam podziękować. Rzuciłem kartę kredytową, nawet nie patrząc na jego wysokość. Chciałem jak najszybciej wyjść.

– Chcesz, żeby ci zapakowała stek? – spytałem.

– Nie trzeba – odrzekł Levin. – Chyba na razie straciłem apetyt.

– A twój pies obronny?

– Faktycznie. Zapomniałem o Brunie.

Rozejrzał się za kelnerką, aby poprosić o pudełko.

– Mój też możesz zabrać – powiedziałem. – Nie mam psa.

Rozdział 21

Mimo zamroczenia wódką udało mi się pokonać slalom Laurel Canyon, nie rozbijając po drodze lincolna i unikając spotkania z policją. Mój dom stoi na Fareholm Drive, która pnie się w górę wzniesienia w bok od południowego wylotu kanionu. Wszystkie budynki ciągną się szeregiem równo z linią ulicy i kłopot sprawił mi jedynie samochód terenowy, który jakiś głupek zaparkował przed moim garażem, uniemożliwiając wjazd. Parkowanie na wąskiej ulicy nigdy nie jest łatwe, a przestrzeń przed moim garażem zwykle jest zbyt kusząca, zwłaszcza w weekend wieczorem, kiedy zawsze któryś sąsiad urządza przyjęcie.

Minąłem swój dom i jakieś półtorej przecznicy dalej znalazłem miejsce na lincolna. Im bardziej oddalałem się od domu, tym bardziej byłem wściekły na właściciela terenówki. Wyobraźnia podsuwała mi różne obrazy: od naplucia na szybę, przez stłuczenie bocznego lusterka po przebicie opon i wgniecenie kopniakiem blach z boku. Ograniczyłem się jednak do wypisania na kartce spokojnie brzmiącej informacji: „To nie jest miejsce parkingowe! Następnym razem samochód zostanie odholowany”. W końcu nigdy nie wiadomo, kto w Los Angeles jeździ takim autem, a jeżeli zaczniesz grozić kierowcy za parkowanie przed swoim domem, będzie już wiedział, gdzie mieszkasz.

Kiedy wróciłem pod dom i zacząłem wsuwać liścik pod wycieraczkę samochodu intruza, zauważyłem, że to range rover. Dotknąłem maski, ale silnik wydawał się zimny. Spojrzałem w okna swojego domu, lecz były ciemne. Przycisnąłem złożoną kartkę wycieraczką i ruszyłem po schodkach na werandę. Byłem niemal pewien, że ujrzę Louisa Rouleta siedzącego na jednym ze składanych krzesełek i napawającego się widokiem mrugających światełek odległego miasta, ale go nie było.

Stanąłem w rogu werandy i spojrzałem na miasto. Właśnie przez ten widok postanowiłem kupić dom. Za progiem wszystko było zwyczajne i przestarzałe, ale widok Hollywood Boulevard z werandy przed wejściem mógł obudzić milion marzeń. Pierwszą ratę zapłaciłem za honorarium z ostatniej sprawy licencyjnej. Kiedy się już jednak wprowadziłem i na horyzoncie nie pojawiała się żadna nowa licencja, wycofałem wkład, decydując się na drugą hipotekę, prawdę mówiąc, co miesiąc z trudem udawało mi się uzbierać na spłatę raty. Musiałem się pozbyć tego ciężaru, ale widok z werandy po prostu mnie paraliżował. Przypuszczałem, że kiedy przyjdą z nakazem przejęcia domu i zabiorą mi klucz, wciąż będę się gapił na miasto.

Wiem, jakie to może nasuwać pytanie. Chociaż ledwie udaje mi się zachować płynność finansową, czy to sprawiedliwe, żeby po rozwodzie adwokat kupował dom na wzgórzu z widokiem za milion dolarów, a jego była żona prokuratorka z córką zostawała w małym mieszkaniu w Dolinie? Otóż Maggie McPherson mogłaby kupić dom, jaki by sobie życzyła, a ja pomógłbym jej na miarę swoich możliwości. Ale Maggie nie zgodziła się na przeprowadzkę, bo czekała na awans do prokuratury w śródmieściu. Kupno domu w Sherman Oaks czy gdziekolwiek indziej oznaczałoby niewłaściwy sygnał wysłany jej przełożonym. Uznaliby, że decyzja o osiedleniu się na stałe wynika z jej poczucia satysfakcji. Moja była żona nie chciała na zawsze zostać Maggie McPershing z Van Nuys. Nie chciała być lekceważona przez Johna Smithsona i jego młode wilczki. Była ambitna i pragnęła dostać się do centrum, gdzie podobno najzdolniejsi i najlepsi oskarżali w najważniejszych sprawach. Nie mogła zaakceptować banalnej prawdy, że im jesteś lepszy, tym większe zagrożenie stanowisz dla zwierzchników, zwłaszcza jeśli pochodzą z wyborów. Wiedziałem, że Maggie nigdy się nie doczeka zaproszenia ze śródmieścia. Była po prostu za dobra.

Od czasu do czasu docierało to do niej i wtedy wybuchała w najmniej oczekiwanych momentach. Rzucała jakąś kąśliwą uwagę na konferencjach prasowych lub odmawiała współpracy w śledztwie prowadzonym w centrum. Albo po pijanemu w rozmowie z adwokatem i swoim byłym mężem ujawniała jakiś szczegół sprawy, o którym nie powinna mówić.

Usłyszałem dobiegający z domu dzwonek telefonu. Zacząłem niezdarnie manipulować kluczem w zamku, spiesząc się, żeby zdążyć odebrać. Dostęp do numerów moich telefonów przypomina piramidę. Numer z książki telefonicznej zna lub może poznać każdy, piętro wyżej jest numer komórki, który rozdałem najważniejszym kolegom, detektywom, poręczycielom, klientom i innym trybikom machiny. Mój numer domowy znajdował się na szczycie piramidy, znało go bardzo niewiele osób. Żaden klient i żaden prawnik z wyjątkiem jednego.