Выбрать главу

Wpadłem do środka i złapałem słuchawkę telefonu w kuchni, za. nim włączyła się poczta głosowa. Dzwonił jedyny prawnik, który znał numer. Maggie McPherson.

– Dostałeś moje wiadomości?

– Odsłuchałem jedną w komórce. Coś się stało?

– Nic się nie stało. Wcześniej zostawiłam ci wiadomość na domowym.

– Och, nie było mnie cały dzień. Dopiero wszedłem.

– Gdzie byłeś?

– Najpierw poleciałem do San Francisco, a potem zjadłem kolację z Raulem Levinem. Masz coś przeciwko temu?

– Po prostu jestem ciekawa. Co miałeś w San Francisco?

– Klienta.

– Czyli tak naprawdę pojechałeś do San Quentin i z powrotem.

– Zawsze byłaś dla mnie zbyt inteligentna, Maggie. Nigdy nie dałaś się nabrać. Dzwonisz z jakiegoś konkretnego powodu?

– Chciałam tylko sprawdzić, czy dotarły do ciebie moje przeprosiny. I zapytać, czy chcesz gdzieś jutro iść z Hayley.

– Tak na obydwa pytania. Ale nie musisz mnie za nic przepraszać, Maggie, i powinnaś o tym wiedzieć. To ja przepraszam za to, jak się zachowałem przed wyjściem. Jeżeli moja córka chce się jutro ze mną zobaczyć, to ja tym bardziej chcę. Powiedz jej, że pójdziemy na molo albo do kina.

– Prawdę mówiąc, chciałaby iść do galerii handlowej.

Powiedziała to tak niepewnie, jakby wchodziła na grząski grunt.

– Do galerii? Świetnie. Zabiorę ją do galerii. Co złego jest w galerii handlowej? Chodzi jej o coś konkretnego?

Nagle zwróciłem uwagę na obcy zapach w domu. Zapach dymu.

Stojąc na środku kuchni, sprawdziłem kuchenkę i piekarnik. Były wyłączone. Nie mogłem się ruszyć z kuchni, bo telefon nie był bezprzewodowy. Rozciągając kabel, podszedłem do drzwi i pstryknąłem światło w jadalni. Była pusta, a lampa oświetliła sąsiednie pomieszczenie – salon, przez który przeszedłem, wchodząc do domu.

Pokój też wydawał się pusty.

– Mają tam takie stoisko, gdzie można zrobić własnego misia, wybrać kolor, futerko, głos, a do środka wkładają małe serduszko.

Po prostu śliczne.

Chciałem jak najszybciej skończyć rozmowę i spenetrować dalszą część domu.

– Dobrze. Pójdziemy tam. Na którą się umówimy?

– Pomyślałam sobie, że najlepiej będzie koło południa. Może najpierw zjemy lunch.

– Zjemy?

– To ci będzie przeszkadzało?

– Nie, Maggie, absolutnie nie. A więc przyjdę w południe.

– Świetnie.

– To do zobaczenia.

Odłożyłem słuchawkę, zanim zdążyła się pożegnać. Miałem w domu broń, ale to był okaz kolekcjonerski, z którego nigdy w życiu nie strzelałem. Trzymałem pistolet w kasetce w sypialni w głębi domu.

Cicho otworzyłem szufladę w kuchni i wyciągnąłem krótki, ale ostry nóż do steków. Potem ruszyłem przez salon w stronę korytarza prowadzącego na tył domu. W korytarzu było troje drzwi. Do sypialni, łazienki i drugiej sypialni, w której urządziłem domowy gabinet – moją jedyną kancelarię z prawdziwego zdarzenia.

W gabinecie paliła się lampka na biurku. Nie widziałem jej z korytarza, ale na pewno była włączona. Nie było mnie w domu od dwóch dni, ale nie pamiętam, żebym zostawił ją zapaloną. Wolno zbliżyłem się do otwartych drzwi, mając świadomość, że intruzowi może właśnie o to chodziło. Chciał odciągnąć lampką moją uwagę i zaczaił się w ciemnej sypialni albo łazience.

– Wejdź, Mick. To tylko ja.

Poznałem głos, lecz wcale mnie to nie uspokoiło. W pokoju czekał Louis Roulet. Przestąpiłem próg i przystanąłem. Roulet siedział na skórzanym krześle przy biurku. Odwrócił się w moją stronę i założył nogę na nogę. Podciągnął przy tym nogawkę i zobaczyłem bransoletkę lokalizatora, który kazał mu założyć Fernando Valenzuela. Jeśli Roulet przyszedł mnie zabić, to przynajmniej zostawi jakiś trop. Nie była to jednak pocieszająca myśl. Oparłem się o framugę, zasłaniając ciałem nóż.

– A więc tu prowadzisz swoją błyskotliwą praktykę prawniczą?

– spytał Roulet.

– Częściowo. Co tu robisz, Louis?

– Przyszedłem cię odwiedzić. Nie oddzwoniłeś, więc chciałem sprawdzić, czy wciąż gramy w jednej drużynie.

– Nie było mnie w mieście. Dopiero wróciłem.

– A kolacja z Raulem? Coś o niej wspominałeś przez telefon, prawda?

– Raul jest moim przyjacielem. Zjadłem z nim kolację w drodze z Burbank. Jak się dowiedziałeś, gdzie mieszkam?

Odchrząknął i uśmiechnął się do mnie.

– Pracuję w nieruchomościach, Mick. Potrafię ustalić adres każdego. Kiedyś byłem nawet informatorem „National Enquirer”. Wiedziałeś o tym? Umiałem im powiedzieć, gdzie mieszka każda sława, nawet jeżeli kupowała nieruchomość przez podstawioną osobę albo firmę. Ale po jakimś czasie przestałem dla nich pracować. Niezłe pieniądze, ale praca taka… pretensjonalna. Rozumiesz, co mam na myśli, Mick? W każdym razie dałem sobie spokój. Ale ciągle potrafię ustalić, gdzie kto mieszka. I dowiedzieć się, czy przypadkiem nie przesadził z wyceną wartości hipoteki, a nawet czy na czas płaci raty.

Spojrzał na mnie ze znaczącym uśmieszkiem. Dawał mi do zrozumienia, iż wie, że dom jest w istocie finansową wydmuszką, że mam w nim zerowy wkład i zwykle spóźniam się o miesiąc ze spłatą dwóch rat hipotecznych. Fernando Valenzuela pewnie nie zgodziłby się przyjąć takiego zabezpieczenia, nawet gdyby chodziło o kaucje w wysokości pięciu tysięcy dolarów.

– Jak się tu dostałeś? – zapytałem.

– To zabawna historia. Okazuje się, że miałem klucz. Kiedy dom był na sprzedaż – jakieś półtora roku temu, zgadza się? – chciałem go obejrzeć, bo miałem zainteresowanego klienta, któremu zależało na widoku. Wziąłem więc klucz ze skrytki, przyjechałem się rozejrzeć i od razu stwierdziłem, że dom nie nadaje się dla mojego klienta – chciał czegoś ładniejszego. Wróciłem i zapomniałem oddać klucz. Mam taki niedobry nawyk. Czy to nie dziwne, że później w tym samym domu zamieszkał mój adwokat? Przy okazji, widzę, że nic tu nie zrobiłeś. Masz fantastyczny widok z werandy, zgoda, ale trzeba by trochę odnowić.

Domyśliłem się, że ma mnie na oku już od czasów sprawy Menendeza. I prawdopodobnie wie, że byłem dziś u niego na widzeniu w San Quentin. Przypomniałem sobie mężczyznę w wagonie kolejki. „Zły dzień?”. Później widziałem go w samolocie do Burbank.

Czyżby mnie śledził? Pracował dla Rouleta? Może był detektywem, którego Cecil Dobbs usiłował wkręcić w sprawę? Nie znałem wszystkich odpowiedzi, ale byłem pewien, że Roulet czekał na mnie w domu, bo wiedział to co ja.

– Czego właściwie chcesz, Louis? Próbujesz mnie nastraszyć?

– Nie, nie, to ja powinienem się bać. Przypuszczam, że chowasz tam jakąś broń. Co to jest, pistolet?

Zacisnąłem palce na nożu, ale go nie pokazałem.

– Czego chcesz? – powtórzyłem.

– Chcę ci złożyć ofertę. Nie, nie na kupno domu. Na twoje usługi.

– Już z nich korzystasz.

Przez chwilę milczał, kołysząc się na boki na obrotowym krześle.

Zerknąłem na biurko, sprawdzając, czy niczego nie brakuje. Zauważyłem, że Roulet użył jako popielniczki glinianego naczynka zrobionego przez moją córkę. Miał to być pojemnik na spinacze.

– Zastanawiałem się nad twoim honorarium i trudnościami związanymi ze sprawą – powiedział. – Szczerze mówiąc, Mick, uważam że za mało ci płacimy. Dlatego chciałbym ustalić nowe warunki. Dostaniesz wcześniej uzgodnioną sumę w całości jeszcze przed rozpoczęciem procesu. Zamierzam jednak dorzucić premię za wynik. Kiedy ława przysięgłych złożona z moich współobywateli uzna mnie za niewinnego tego paskudnego przestępstwa, twoje honorarium zostanie automatycznie podwojone. Wypiszę ci czek od ręki w lincolnie, gdy wyjedziemy z sądu.