Выбрать главу

Moich klientów rzadko było stać nawet na moje honorarium, nie mówiąc już o prezentacjach w PowerPoincie. Roulet należał do wyjątków. Dzięki matce mógłby sobie pozwolić na zatrudnienie Francisa Forda Coppoli, żeby przygotował mu prezentację. Ale nigdy nie podsunąłem mu takiego pomysłu. Należałem do ortodoksyjnej starej szkoły. Wolałem wychodzić na ring samotnie. Minton mógł sobie wyświetlać na ekranie co dusza zapragnie. Gdy przyjdzie moja kolej, chciałem, żeby przysięgli patrzyli tylko na mnie. Jeżeli ja nie będę potrafił ich przekonać, tym bardziej nie zrobi tego komputer.

O wpół do szóstej zadzwoniłem do Maggie McPherson do biura.

– Chyba już koniec na dzisiaj – powiedziałem.

– Może dla takich adwokackich tuzów jak ty. My, urzędnicy, musimy siedzieć w pracy do zmroku.

– Może zrobisz sobie przerwę i wpadniesz na guinnessa i zapiekankę. Potem wrócisz i dokończysz.

– Nie, Haller, nie mogę. Poza tym wiem, czego chcesz.

Roześmiałem się. Zawsze uważała, że świetnie wie, czego chcę.

Zazwyczaj miała rację, ale nie tym razem.

– Tak? No więc czego chcę?

– Znowu będziesz próbował mnie skorumpować, żeby się dowiedzieć, co Minton kombinuje.

– Nic z tego, Maggie. Mintona można przejrzeć na wylot. Obserwator od Smithsona daje mu same pały. Dlatego Smithson kazał mu zwinąć żagle, uzgodnić jakikolwiek wyrok i wycofać się. Ale Minton pracuje nad swoim komputerowym wystąpieniem i chce grać do końca, postawić wszystko na jedną kartę. Poza tym jest autentycznie oburzony, więc bardzo nie podoba mu się pomysł, żeby zwinąć żagle.

– Mnie też nie. Smithson zawsze boi się przegranej, zwłaszcza po sprawie Blake'a. Zawsze woli sprzedać tanio skórę. Tak się nie robi.

– Zawsze twierdziłem, że przegrali sprawę Blake'a w momencie, kiedy nie dali ci awansu. Powiedz im to, Maggie.

– Jeżeli będę miała okazję.

– Kiedyś na pewno będziesz miała.

Nie miała ochoty rozmawiać o braku postępów w swojej karierze. Zmieniła temat.

– Wydajesz się bardziej radosny – zauważyła. – Wczoraj byłeś podejrzany o morderstwo. Dzisiaj masz prokuratora w garści. Coś się zmieniło?

– Nic. To chyba cisza przed burzą. Słuchaj, powiedz mi, czy kiedyś prosiłaś o ekspresową analizę balistyczną?

– Jaką analizę balistyczną?

– Porównanie łuski z łuską i kuli z kulą.

– Zależy, kto to robi – który wydział. Ale jeżeli komuś zależy na naprawdę ekspresowym badaniu, mogliby coś mieć w ciągu dwudziestu czterech godzin.

Poczułem w żołądku tępe ukłucie strachu. Uświadomiłem sobie, że moje godziny mogą być policzone.

– Na ogół jednak bywa inaczej – ciągnęła. – Ekspresowa analiza trwa zwykle dwa, trzy dni. A jeżeli chcesz pełnego badania – porównania łuski i pocisku – to jeszcze dłużej, bo pocisk może być uszkodzony i trudno coś na nim znaleźć. Trzeba się przy tym napracować.

Skinąłem głową. Nie sądziłem, by te informacje mogły mi pomóc. Wiedziałem, że znaleźli na miejscu zbrodni łuskę. Jeżeli Lankford i Sobel ustalą, że pasuje do łuski z pocisku wystrzelonego pięćdziesiąt lat wcześniej z pistoletu Mickeya Cohena, przyjdą po mnie, a potem będą się martwić porównywaniem kul.

– Jesteś tam jeszcze? – spytała Maggie.

– Tak. Zamyśliłem się na chwilę.

– Już nie jesteś taki radosny. Chcesz o tym pogadać, Michael?

– Nie, nie teraz. Ale jeżeli będę potrzebował dobrego prawnika, wiesz, do kogo zadzwonię.

– Już to widzę.

– Możesz przeżyć niespodziankę.

Znów zamilkłem. Znajdowałem otuchę w samej świadomości, że po drugiej stronie jest Maggie.

– Haller, powinnam wracać do pracy.

– Dobrze, Maggie. Idź pozamykać tych bandziorów.

– Spokojna głowa.

– Dobranoc.

Zamknąłem telefon i rozmyślałem przez dłuższą chwilę, a potem zadzwoniłem do Sheraton Universal zapytać, czy mają wolny pokój.

Postanowiłem na wszelki wypadek nie wracać na noc do domu. Mogła tam na mnie czekać para detektywów z Glendale.

Środa, 25 maja

Rozdział 38

Po bezsennej nocy spędzonej w kiepskim łóżku hotelowym wczesnym rankiem dotarłem na salę rozpraw, ale nie zastałem komitetu powitalnego. Nie czekali na mnie detektywi z Glendale z uśmiechem i nakazem aresztowania. Przechodząc przez wykrywacz metalu, odetchnąłem z ulgą. Byłem ubrany w ten sam garnitur co poprzedniego dnia, lecz miałem nadzieję, że nikt tego nie zauważy.

Włożyłem czystą koszulę i krawat. W bagażniku lincolna mam mały zapas na letnie dni, kiedy jeżdżę przez pustynię i klimatyzacja w samochodzie odmawia posłuszeństwa.

Wchodząc na salę sędzi Fullbright, ze zdziwieniem zobaczyłem, że nie jestem pierwszym aktorem procesu, który zjawił się na miejscu. W ławach dla publiczności stał Minton, instalując ekran do prezentacji. Ponieważ sale rozpraw projektowano przed nadejściem ery prezentacji wspomaganych komputerowo, nie było w nich dobrego miejsca na dwunastostopowy ekran, który byłby widoczny dla przysięgłych, sędziego i prawników. Minton musiał więc wykorzystać sporą część widowni i każdy, kto usiadłby za ekranem, nie mógłby oglądać przedstawienia.

– Ranny ptaszek – powiedziałem do Mintona.

Uniósł wzrok znad ekranu i zrobił zdziwioną minę, widząc mnie tak wcześnie.

– Muszę to opracować logistycznie. Mnóstwo z tym roboty.

– Zawsze możesz skorzystać ze staroświeckiej metody i mówić do przysięgłych, patrząc na nich.

– Nie, dzięki. Wolę to. Rozmawiałeś z klientem o mojej ofercie?

– Tak. Nie kupił. Postanowiliśmy dograć to do końca.

Postawiłem na stole aktówkę, zastanawiając się, czy fakt, że Minton przygotowuje scenę do swojego końcowego występu, oznacza, że zrezygnował z montowania jakiejkolwiek zagrywki. Przeniknął mnie dreszcz paniki. Spojrzałem na stół prokuratorski, ale nie dostrzegłem niczego, co pozwoliłoby poznać plany Mintona. Wiedziałem, że zawsze mogę go spytać wprost, ale do końca chciałem udawać pewność siebie.

Wolnym krokiem podszedłem do biurka woźnego, aby pogadać z Billem Meehanem, zastępcą szeryfa przydzielonym do sali sędzi Fullbright. Zobaczyłem przed nim stertę przeróżnych dokumentów.

Powinien mieć wokandę i listę aresztantów, których rano przywieziono do sądu.

– Bill, idę po kawę. Przynieść ci coś?

– Nie, dzięki. Mam dość kofeiny. Przynajmniej na razie.

Z uśmiechem pokiwałem głową.

– Masz tu listę aresztowanych? Mogę zerknąć i zobaczyć, czy są na niej jacyś moi klienci?

– Jasne.

Podał mi kilka spiętych kartek. Był to spis nazwisk wszystkich więźniów przebywających teraz w celach sądowych. Przy każdym wpisano salę, w której aresztowany miał się stawić. Z najbardziej nonszalancką miną, na jaką było mnie stać, przebiegłem wzrokiem listę i szybko odnalazłem Dwayne'a Jeffeiyego Corlissa. Kapuś Mintona miał się stawić na sali sędzi Fullbright. O mały włos z piersi nie wydarło mi się głośne westchnienie ulgi, ale zdołałem je opanować. A więc Minton zamierzał jednak wykonać ruch, który starannie zaplanowałem.

– Coś nie tak? – spytał Meehan.

Spojrzałem na niego, oddając mu listę.

– Nie, dlaczego pytasz?

– Nie wiem. Po prostu wyglądasz, jakby coś się stało.

– Nic się nie stało. Na razie.

Zszedłem do bufetu na drugim piętrze. Gdy stałem w kolejce, by zapłacić za kawę, zobaczyłem Maggie McPherson, która od wejścia skierowała się do termosów z kawą. Zapłaciłem i zaszedłem ją od tyłu w chwili, gdy wsypywała do kubka proszek z różowej torebki.