Выбрать главу

Doszliśmy do ciężarówki. Wołynow podniósł się z ziemi. Nie miał broni, ale kajdanek też już nie. Pomógł wstawać dwojgu pozostałym. Agnieszka posłała mi słaby uśmiech, Olszan nie próbował i tego. Oboje wyglądali marnie. Morawski pokazał im, by wsiadali do samochodu. Potem znów popatrzył na mnie.

– Ona żyje? – zapytał cicho. Skinąłem głową. – Fajnie.

*

– Doktorze…

Ułożono go przy siatce, zastępującej tylną ściankę skrzyni ładunkowej stara. Uszkodzonym kręgom nie służy jazda z jednego końca platformy na drugi. Albo po prostu nikomu nie chciało się przesuwać ładunków i robić miejsca bliżej szoferki. Wszelkiego typu pojemniki na amunicję, plandeki, narzędzia, zwoje drutu ostrzowego, zapasowe koła, worki z żywnością i temu podobne ciężko byłoby ruszyć bez buldożera.

Nikt oprócz mnie nie próbował podchodzić. Olszan drzemał z głową na kolanach Agnieszki, Morawski i Szyszkowski przepatrywali niebo, szukając celu dla leżącej obok wyrzutni.

– Obudził się pan. – Jakoś udało mi się uśmiechnąć. Star właśnie wygramolił się z wąwozu; miałem jeszcze trochę czasu do namysłu, lecz nie za dużo. Filipiak wybrał kiepski moment. – Boli?

– Jak pana nie było, załapałem się na morfinę. – Też zdołał unieść kąciki ust. – Pół pacjenta, pół porcji.

– Jeszcze nic nie wiadomo. – Dałem sobie spokój z uśmiechami. – Bez badań w szpitalu…

– Jasne.

– Przepraszam, panie poruczniku, ale jeśli to nic pilnego… Muszę pogadać z Ciołkoszem. Już teraz. Potem się panem…

BRDM ruszał właśnie naszym śladem. Następna taka okazja mogła mi się trafić dwa kilometry dalej. Czyli za daleko. Jeśli nie wywołam jej przez radio, gotowa ruszyć naszym śladem. A Drabowicz miał zbyt wiele do stracenia, by długo i uważnie przyglądać się wyskakującym zza horyzontu terenówkom. W nocy wyrzutnie pepeka nie przydałyby się Sabahowi na wiele z braku odpowiednich celowników. Teraz znów były groźne.

– Chcę swój pistolet. – Podnosiłem się już, ale teraz klęknąłem z powrotem. – Bez obawy. Nie po to. Nie jestem Giełza. – Widząc moje wahanie, uśmiechnął się i dodał: – Nie za darmo. Coś dla pana mam.

Był lepszym oficerem niż handlowcem: sięgnął pod koc, nim w ogóle dojrzałem do negocjacji, nie mówiąc o zgodzie.

Kartka była zwyczajna, z zeszytu w kratkę. Co drugi z żołnierzy mógłby zaopatrzyć się w podobną, sięgając do własnego plecaka, nie byłem jednak pewien czy właśnie ze względu na popularność dobrano taki akurat papier. Kratka to także wdzięczny podkład dla pisma wzorowanego na tym z wyświetlaczy urządzeń elektronicznych. Jakiś grafologiczny geniusz doszukałby się może cech indywidualnych w sposobie stawiania identycznych kreseczek w miejscach z góry wyznaczonych przez zakłady papiernicze, ale wątpliwe, by jakikolwiek sąd uznał jego werdykt.

– Przepraszam, że czytałem. – Hałas silnika przekreślał szanse tych spod szoferki na usłyszenie czegokolwiek, ale Filipiak na wszelki wypadek mówił ciszej. – Łudziłem się, że może któraś z pań… Jak się znajduje liścik w majtkach… Ale serio. To raczej facet. Jak inny facet przytomnieje i nie czuje nóg, to co sprawdzi? Czy małego też nie.

Była w tym jakaś logika, nie mogłem się jednak uwolnić od wrażenia, że śnię na jawie. Złożona w małą kostkę kartka, gromadka kresek układająca się w napis: „DLA DOKTORA”, a w charakterze skrzynki pocztowej…

Klęczałem tyłem do szoferki. Chyba nikt nie zauważył, jak rozkładam papier i czytam. Choć czytałem długo. Nie wiem dlaczego. Trudno o wyraźniejszy charakter pisma.

ŚMIGŁ NIEGROŹNY. SPADŁ, USZKODZ – WYMYŚL COŚ. MAMY JECHAĆ A NIE IŚĆ. INACZEJ PROCES. LESIK ŚWIADKIEM, KONIEC KARIERY, PDP WIĘZIENIE. MARTWY L = WIĘKSZE KŁOPOTY. AA DOPILNUJE. GABRIELA = KOZIOŁ OFIARNY. POR., NIE BĘDĄ PANA NIEŚĆ. POMÓŻ DR. MIEJCIE RADMORA. NIE JESTEM SAMA.

– Nie domyśla się pan…? – przeniosłem wzrok na Filipiaka.

– Odpada tylko Asmare. Za długo byłem nieprzytomny. Każdy z was miał okazję. – Milczał chwilę. – To „sama” to pewnie pic.

– Odwodnienie ogłupia. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to Jola i gdyby z rozpędu… Ale ogólnie jest cholernie logiczny.

– Tak. Parę słów i wiemy, że złapał nas za jaja.

– A… złapał?

Oprzytomniał jakiś czas temu, przeczytał, miał czas pomyśleć.

– Podobno śmigłowiec zgubił rakiety. To prawda?

– Tak twierdzi Gabriela – uśmiechnąłem się smętnie.

– Jak pan myśli: umarłaby dla sprawy?

– Nie wiem. – Zapłacił prawdopodobnie słoną cenę, może największą z nas wszystkich. Czułem, że winien mu jestem szczerość. – Nie chciała ze mną… Aż taką dobrą aktorką chyba nie jest, więc chyba mnie lubi. Ale mieliśmy dobrą okazję i nie zrobiliśmy tego. Myślę, że gdyby szykowała się na śmierć, przespałaby się ze mną. Co by jej szkodziło?

Nie skomentował i nawet odczekał taktownie parę sekund.

– Nasz kret trochę się pospieszył. Podłożył list, zanim Ciołkosz zdecydował się na jazdę. Teraz pewnie pluje sobie w brodę.

Ciołkosz, a konkretnie wiozący go BRDM zbliżał się właśnie, więc mruknąłem: „Jedną chwilę”, podszedłem do szoferki, kazałem Tymoszukowi stanąć i skoczyłem niemal wprost pod koła samochodu pancernego. Nie ryzykowałem wiele: wóz wlókł się trzydziestką. Miał już tylko dwa napompowane koła. Konstrukcja felg umożliwiała wprawdzie awaryjne przejechanie kilkudziesięciu kilometrów z oponą w strzępach, ale do wyścigów, zwłaszcza terenowych, BRDM już się nie nadawał.

– Co jest? – warknął sierżant. Nie uśmiechało mu się wysiadanie i odchodzenie na bok, ale wolał nie ryzykować, że tego, co mam do powiedzenia, wysłucha cała załoga albo wszyscy posiadacze radiostacji. – Za godzinę będziemy w Kasali.

– To też. Ale najpierw kwestia Gabrieli.

– Nie wiadomo, gdzie jest – przybrał pokerową minę. – Nie znalazł jej pan. Wszyscy słyszeli.

Chciał dobrze, ale przedobrzył. Właśnie w tym momencie uświadomiłem sobie coś, co powinno dzwonić mi w głowie od samego początku.

Bielski nie miał przy sobie nadajnika. Lornetki też nie miał, ale to było mniej istotne. Siedział na górze, nie słyszał, o czym rozmawiam z Ciołkoszem, nie miał więc powodu sprawdzać, czy dziewczyna u mego boku jest tą, na którą poluje. Plamiak Nanouk był podobny do naszych, krótkie włosy mogły wyglądać z przodu jak długie i spięte nad karkiem, a czerwona spódniczka zamiast szortów nie dziwiła u elegantki przebierającej się co parę godzin. Jeśli to nie Jola, nie Lesik i nie Morawski, to chyba znalazłem najbardziej sensowne wyjaśnienie tej bezsensownej śmierci.

– Dołączy do nas. A pan zadba, by nic się jej nie stało. Żadnych pomyłkowych strzałów, jasne? Jak kogoś zaświerzbi palec, przyjdę i osobiście palnę panu w łeb. – Zaczął otwierać usta. – Nie żartuję. A co do Kasali… Sytuacja się zmieniła. Chodźmy – wskazałem ciężarówkę. – Chcę, żeby Filipiak się wypowiedział w tej kwestii.

Nie wyglądał na zadowolonego, ale poszedł za mną.

Tym razem przy zaimprowizowanych noszach porucznika zgromadził się cały tłumek. Tylko Szyszkowski pozostał na posterunku przy szoferce.

– Jedynie czołg jest pełnosprawny, więc nic nie mówiłem, bo i tak nie mamy wyboru. Ale Sabah i śmigłowiec to nie wszystko. Na szosie pod Misrak Gashemo natknęliśmy się z Gabrielą na kolumnę wojska. Bo to już nie partyzantka. Mieli co najmniej trzy transportery i dwa czołgi.

Opowiedziałem o komitecie powitalnym w Kasali i ucieczce przed panhardem. Starałem się nie wdawać w szczegóły, lecz nie dało się poruszyć kwestii ważnych, posługując się ogólnikami.