Выбрать главу

– Tak po prostu? – posłał mi nieufne spojrzenie Morawski. – Pomachała do nich, wysiedli, a ty ich zastrzeliłeś?

– Nie po prostu.

Wyjaśniłem mu, jaki mechanizm psychologiczny krył się za ewidentnym ogłupieniem załogi AML-90. Większy nacisk położyłem na brak karabinu maszynowego i – prawdopodobnie – amunicji odłamkowej, ale oczywiście zapamiętali głównie brak majtek. Agnieszka zachichotała, Olszan zrobił małpią minę i zaczął cmokać.

– Mogli pojechać do Kasali. Nawet całością sił. Pewnie domyślają się, że krucho u nas z wodą. W wąwozie została sterta pogruchotanych kanistrów. A to jedyna oaza w okolicy. No i osiedle. Jesteśmy słabi, a słabeusze zawsze szukają domów, żeby się w nich bronić.

– Nic dodać, nic ująć. – Filipiakowi chyba ulżyło, kiedy z tematu nagich kobiet i wojennych podstępów zeszliśmy na temat prostodusznego zabijania się w otwartej walce. Popatrzył na Ciołkosza. – Gaz do dechy. Kto pierwszy w Kasali, ten lepszy. Jak wkroczą do wioski, ciężko będzie ich ruszyć. A będziemy musieli. Do Werder za daleko. BWP może stanąć w każdej chwili. Zostały mu dwa biegi, silnik się przegrzewa, w chłodnicy resztki. Ciężarówka w ogóle nie ma chłodnicy. W beerdeemie lada moment siądą koła. Nawet do Kasali możemy nie dojechać.

Sierżant nie sięgnął do radiostacji.

– Dwa czołgi – powiedział cicho.

– Nie mamy wyboru – wzruszył zdrowym ramieniem Olszan.

– Mamy. Możemy skręcić na Werder.

*

Siedziałem obok Filipiaka i patrzyłem na nią, kiedy w przednim kole stara pękła dętka. Ale nawet wtedy się wahałem. Pomogłem Morawskiemu wyciągnąć zapasowe koło, zakleszczone między parą skrzyń, i dopiero wtedy podszedłem do honkera. Stanął tak, jak jechał: trzydzieści metrów za ciężarówką, na końcu kolumny.

Nie uniosła się znad kierownicy. Zdjęła jedynie ciemne okulary. Ścierała z nich kurz skrajem sukienki i patrzyła, jak podchodzę. Nie próbowała ani chować wysoko odsłoniętych ud, ani się uśmiechać.

Czekoladowy lód. Nagle przypomniało mi się, że właśnie takie lubię najbardziej: czekoladowe.

– Popieprzyło się – powiedziałem, zerkając przez ramię. BRDM znieruchomiał. Dostrzegłem połowę ludzkiej figurki wychylającą się zza wieży. – Wahałem się, czy w ogóle cię zabierać.

– Słusznie – rzuciła beznamiętnie.

– Nie wiem, czy z nami jesteś bezpieczniejsza. – Podszedłem bliżej, oparłem łokcie o krawędź drzwi. – Ciołkoszowi marzy się handel twoimi zwłokami. Zabili Nanouk. Chyba przez pomyłkę. Zamiast ciebie.

Jej dłonie znieruchomiały. Skorzystałem z okazji, przechyliłem się i pocałowałem ją w otwierające się usta.

– Żeby myślał, że dla ciebie zgłupiałem – rzuciłem chłodno, cofając się. – On zabija ciebie, ja jego. Wyjaśniłem mu to. Dlatego jedziesz sama. Z jednej serii w honkera jakoś by się wyłgał. Wyciągasz na mnie nóż, on próbuje ratować, giniemy oboje.

Przesunęła po wargach grzbietami palców. Zaskoczyłem ją.

– Z tym, że pewności nie mam. Mogła to zrobić Jola albo Morawski. Mogło chodzić o świadka, nie ciebie. – Nadal dotykała ust. Uśmiechnąłem się krzywo. – Przepraszam. Staram się być wiarygodny.

– Powiedziałeś mu, że…?

– Tak czy tak, uważaj.

Odwróciłem się na pięcie i odszedłem.

*

– Tu porucznik Filipiak. Przejmuję dowodzenie. Wszystkie wozy, zbiórka przy starze, dowódcy do mnie.

Oddał mi nadajnik. Olszan uniósł kciuk w geście aprobaty, ale ja jeden zwróciłem na to uwagę. Pozostali wpatrywali się w beerdeema.

Miał najdalej, ale zameldował się pierwszy. Ciołkosz bardziej wybiegł, niż wysiadł.

– O co chodzi?

Próbował podejść do ustawionego skośnie odcinka tylnej burty, służącego Filipiakowi za nosze, ale Morawski zastąpił mu drogę, bez słowa wskazując jedną ze skrzynek. Autorytet leżącego dowódcy ma się lepiej, gdy podwładni wysłuchają go na siedząco.

Pierwszy mały punkt dla nas. Następny zdobyła strona przeciwna. Oprócz Bielskiego z bewupa wygramolił się Lesik. Mazurka i Drabowicza nie byłem pewien, ale jego twarz krzyczała: „Nie!” za każdym razem, gdy zawadzał o mnie wzrokiem. Gabriela, której nikt nie zapraszał, ale i nikt nie wyganiał, przycupnęła w przednim lewym narożniku skrzyni, najbardziej neutralnym z dostępnych miejsc. Legowisko porucznika oparliśmy o tylną część lewej burty, Ciołkosz, Lesik i Bielski usadowili się w okolicy środka prawej.

– Marnujemy czas – burknął sierżant, gdy maruder Drabowicz wdrapał się na ciężarówkę. – W nocy ten śmigłowiec znów będzie groźny.

– W nocy zaatakujemy Kasali – powiedział spokojnie Filipiak.

– To nie jest dobry pomysł.

– Bo to nie pomysł, tylko rozkaz.

Szybko przeszedł do rzeczy. Niby już raz powiedział, że przejmuje dowodzenie, ale co innego głos w radiu, a co innego otwarta konfrontacja dwóch mężczyzn, z których każdy czuje się panem życia i śmierci swoich żołnierzy. Zrobił wrażenie. Gdyby jeszcze spod koca wyglądały naramienniki z gwiazdkami, a nie gołe ramiona…

– Teraz ja dowodzę. – Twarz sierżanta pociemniała.

– Już nie.

Mierzyli się przez chwilę wzrokiem. Ten Filipiaka był zmącony bólem i narkotykiem równocześnie – Jola wyjątkowo marnie dobrała dawkę – ale każdy kij ma dwa końce: na kompleksy świeżo sparaliżowanego faceta nie pozostało już wiele miejsca.

– Jesteś ranny.

– Nie w głowę. – Z medycznego punktu widzenia zdrowo przesadził, bo i twarz miał jak po bójce z Gołotą. Może dlatego uśmiech wyszedł mu taki paskudny. – Nie bój się. Tyralierę dam ci poprowadzić.

Siedzieliśmy z Morawskim po jego stronie, więc nie przegapiłem błysku rozbawienia w oczach Drabowicza. Mazurek był zdezorientowany, Bielski wyraźnie zły.

– Niech pan nie żartuje – uśmiechnął się dobrotliwie Lesik. – Musi pan myśleć, jak szybko wrócić do zdrowia. I dbać o siebie.

– Dba – zapewnił Olszan. – Nie dojedziemy do Werder. Jeśli nie zdobędziemy Kasali i wody, równie dobrze możecie strzelić w głowę paru osobom. Porucznikowi, Agnieszce, mnie, Szewczykowi, Sikorskiemu… Ze zdrowych też połowa padnie.

– Tego się nigdy nie wie. Co komu pisane.

– Atakujemy Kasali – rzucił twardo Filipiak.

– Bo pan nie dojdzie do Werder? – mruknął Bielski. Wyglądało na to, że rozmawia ze swym butem.

– Bo to wojsko – przypomniał Morawski. – A porucznik dowodzi.

– Już nie. Nie nadaje się. Sierżant zrobi to lepiej.

Przez chwilę było bardzo cicho.

– Lepiej? – Major zmrużył oczy. – Wołynow się odwodnił, ma zawroty głowy, a dziewczyna nie żyje. Dwa zero dla tamtych, oba samobóje.

– Coś pan chce powiedzieć? – Bielski uniósł głowę.

– Że wolę, jak dowodzi porucznik, a nie sierżant.

– A jeszcze lepiej major.

Znów zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Ciołkosz, jak się okazuje, też potrafił robić wrażenie na słuchaczach. Inna sprawa, że tego popołudnia na skrzyni stara obrodziło podobnymi talentami.

– Jestem najstarszym stopniem oficerem wojsk lądowych – Lesik wstał, obciągnął kamizelkę. – W oparciu o regulamin Wojska Polskiego niniejszym obejmuję dowodzenie tym plutonem.

Agnieszce opadła szczęka. Olszanowi zaciął się szyderczy uśmiech. Morawski próbował coś powiedzieć, ale wyraźnie mu nie szło.

– Bzdura – mruknął Filipiak. – Jeśli już, to ja wyznaczę swego…

– Ograniczona poczytalność – przerwał mu łagodnie kapelan. – Nie jest pan w stanie podejmować racjonalnych decyzji.