– Niech pan wysiądzie – rzekł Kali.
Meff wysiadł i uczuł, że meblowóz ruszył. Wewnątrz było ciemnawo, nie dość ciemno jednak, by nie dojrzeć mężczyzny siedzącego na ławeczce. Szatan z mianowania zadrżał. Siedzącym mężczyzną był on sam! Serce podeszło mu do gardła albo wyżej.
– Co to ma znaczyć?
– Względy bezpieczeństwa – odezwał się Li. – Panowie pozwolą…
Sobowtór wstał i podał rękę Fawsonowi.
– Dubler – powiedział jego własnym głosem.
– Meff – odrzekł oryginał lekko zachrypnięty.
– Zaszły pewne komplikacje – powiedział Li. – Od tej chwili pańskie funkcje przejmuje Dubler, zdolny, choć podrzędny…
– Wypraszam sobie! – przemówił sobowtór.
– … choć nie wykorzystywany zgodnie ze swymi kwalifikacjami aktor dramatyczny. Zamieszka on z dokumeritami Meffa Fawsona w pańskim apartamencie… To nieodzowne.
– A ja? – nasz bohater poczuł dziwną suchość w gardle. Tym bardziej że dojrzał kątem oka, jak Kali otwiera niewielkie czarne pudełko, gdzie wśród innych akcesoriów poczesne miejsce zajmowała brzytwa.
Li odciągnął Fawsona w głąb meblowozu.
– Wszystko jest w porządku – tłumaczył – nie będę jednak wywalał kompletu informacji przy obcych. Robimy tylko to, co jest konieczne. A od pewnego stanowiska wzwyż wręcz nie wypada nie mieć sobowtóra.
– Ale przecież to chyba ja powinienem decydować? Li skwapliwie kiwnął głową.
– Oczywiście, w sprawach związanych ze Sprawą tak, natomiast o pańskie bezpieczeństwo troszczymy się my. Dwa incydenty, to nasłanie na pana straży w górach, a później nieudolne usiłowanie porwania, dowodzą, że każdy nasz krok jest śledzony. Nie możemy wykluczyć, a właściwie jesteśmy nawet pewni dalszych kroków zmierzających do utrudnienia naszej akcji, z fizyczną likwidacją grupy włącznie…
– Ale kto to robi?!
– Stryjo napisał chyba panu o konkurencji? O “Białych" czy, mówiąc ściślej, o “Niebieskich". Odwieczna walka bez pardonu trwa, zwłaszcza teraz, gdy wchodzimy w decydujące stadium. Pan musi mieć przez najbliższe dwa tygodnie pełną swobodę ruchów, a nie wyślizgiwać się od zamachu do zamachu.
– A tamten? – Meff wskazał wzrokiem sobowtóra – co on wie?
– Nic więcej, niż potrzeba. Sądzi, że chodzi o handel narkotykami, no, może jeszcze o przemyt broni.
– Jest to pewny człowiek?
– Lesort? Mamy na niego haka, jak stąd do Ca – yenne! Dwa lata temu ów aktorzyna uczestniczył w pewnym dość ekscentrycznym przyjęciu. Przypadkowo znalazła się
tam również nad wiek rozwinięta nastolatka. Oboje nie zajmowali się jednak rozwiązywaniem równań drugiego stopnia… Było trochę alkoholu, narkotyków, wspólna kąpiel w wannie. Ciało dziewczynki wyłowiono dwa dni później w rejonie Rouen. Sprawców zbrodni jak dotąd nie ujawniono. My jednak posiadamy z tych wydarzeń interesujący film…
– Bandyci i – cmoknął z podziwem Meff.
– Według rozkazu – zarechotał Li. – Aha, jeszcze jedno dla zachowania pozorów, od tej chwili będziemy asystowali sobowtórowi.
– A ja?
– Póki nie zmontuje pan ekipy, trzeba będzie popracować samemu.
– A jeśli mnie rozpoznają?
– Nie rozpoznają, spokojna głowa.
Zabieg maskujący trwał krótko. Farba, zastrzyki i środki nie znane oficjalnej medycynie w trzy kwadranse zmieniły Meffa nie do poznania. Oliwkową teraz twarz ozdobił orli nos, okoliły czarne kędziory, sylwetka nabrała bardziej korpulentnego wyglądu, palce się skróciły, pierś i ramiona pokryły mocnym zarostem, a na lewej stopie wyrósł szósty palec. Tymczasem sztruksy zmieniono mu na ciemny garnitur, a dotychczasowe dokumenty na paszport niejakiego Matteo Diavolo z Palermo. W ten sposób człowiek o wyglądzie amerykańskiego inteligenta zmienił się w śródziemnomorskiego mafioso.
– Bravissimol – zakrzyknął Kali.
Mniej cudowny był podział funduszy. Dubler i czarni zabrali na koszty reprezentacji jedną czwartą pieniędzy stryja, co Fawson przyjął z takim bólem, jakby co najmniej usunięto mu jedną nerkę. Potem citroen opuścił brzuszysko meblowozu i ruszył w stronę Paryża. Razem z dublerem odjechali piekielni oficjaliści. Dopiero po dotarciu w rejon pewnego motelu przy drodze do Lyonu Meff przypomniał sobie, że nie spytał, czy tak ucharakteryzowany będzie mógł spróbować spotkania z Anitą.
Pan Matteo Diavolo, gruba szycha przemysłu sardynkowego, obudził się około dziesiątej. Zamówił śniadanie do pokoju. Recepcjonista uprzejmie poinformował go, że jego wóz po naprawie zepsutych wycieraczek jest pełnosprawny i gotów do drogi. Pseudo – Sycylijczyk miał na końcu języka pytanie, jakiego właściwie samochodu jest właścicielem, ale w porę się pohamował. Pierwsze spotkanie z lustrem było okropne. Po dłuższym studiowaniu stwierdził jednak, że w nowej skórze jest diablo (sic!) męski, a w ogóle niezwykle atrakcyjny. Pokojówka, kręcąc tyłeczkiem, przyniosła kawę, rogaliki, sery i, rzecz jasna, sardynki.
Nie wywołała w nim jednak gwałtowniejszej podniety. Miał przed sobą zbyt poważne zadania.
Pół nocy spędził nad mocno zużytym Who fs who?, przedzierając się przez las nazwisk, pełny skreśleń, dopisków i uzupełnień. Almanach zaktualizowano nieomal do ostatnich czasów, z kilkunastu tysięcy zarejestrowanych przedstawicieli sił nieczystych w połowie XVIII wieku, zwanego, jak na ironię, epoką Oświecenia, dziś pozostało mniej niż tuzin.
Zaczął spisywać nazwiska i adresy, kiedy wpadła mu w rękę karteczka zatytułowana: “Suplement". Rejestrowała jeszcze dalsze ubytki.
Nimfa Lorelei, ponoć doskonała w działaniach ziemnowodnych, ciężko ranna w okresie bombardowań doliny Renu przez lotnictwo RAF – u, ostatecznie dokonała żywota w latach sześćdziesiątych, zatruta wodami największego ścieku Europy.
Twór rabiego Ben Becatela z Pragi, słynny Golem, który, wbrew ustnej tradycji, przechował się do wieku XX u pewnego zbieracza na Morawach, odszukany przez gestapo, został z rozkazu Heidrycha przewieziony do Berlina (brano pod uwagę możliwość wykorzystania olbrzyma jako kolejnej Wunderwaffe). gdzie podzielił los innych potworów, pogrzebany w ruinach Kancelarii Rzeszy.
Najbardziej smutne były dzieje yeti, jak się okazało, dalekich krewnych europejskich wilkołaków. Ostatnie stado, wyłapane w roku 1953 przez ekspedycję chińską, ukrywane było przez pewien czas w specjalnym rezerwacie w regionie Wielkiego Muru. Niestety, wszyscy ludzie śniegu zginęli w czasie Rewolucji Kulturalnej, gdy okazało się, że są zbyt tępi albo zbyt ambitni, aby nauczyć się na pamięć Małej Czerwonej Książeczki z myślami Przewodniczącego. Przy jeszcze kilku pozycjach były znaczki – “prawdopodobnie zaginiony", swego stryja zaś (Who is who? podawało jego kryptonim “Boruta III") Meff skreślił osobiście.
Pozostało pięć nazwisk. Informacje mówiły, że to znakomici fachowcy w swoich dziedzinach. Czy jednak zgodzą się na współpracę? Poza tym, do czego miał ich właściwie angażować?
Meff wyciągnął z zanadrza pięć pozostałych listów i przypatrywał się ich pożółkłym kopertom, pragnąc zgłębić tajemnicę zawartości.
Do jutra, terminu otwarcia następnej instrukcji, pozostało sporo czasu. Postanowił spożytkować go na ustalenie aktualnych adresów swoich przyszłych potencjalnych współpracowników. Pierwszy na liście był Drakula. W almanachu określano go różnie, raz jako księcia, raz hrabiego, kiedy indziej barona. Meff zdecydował się tytułować go “Książę", wychodząc z założenia, że lepiej jest przesadzić, niż uchybić etykiecie. Znalazło się jeszcze kilka innych nazwisk i pseudonimów wielmoży, wśród których najczęstszy brzmiał “Nosferatu". Rodzina wampira, liczna w dawniejszych wiekach, z wolna się powykruszała, ostatni z panów na zamczysku w Karpatach prysnął z Rumunii w roku i944. Who is who? podawało uparcie stary adres, ale obok widniała informacja – “Listy wracają z dopiskiem: adresat nieznany". Trzeba było szukać gdzie indziej. Fawson pomyślał o środowiskach emigrantów, gdy nagle przypomniała mu się głośna przed trzema laty sprawa z dziedziny reklamy.