Выбрать главу

Meff wysłuchał relacji rektora, ale do pokrewieństwa się nie przyznał. Nie miał zaufania do osobnika w birecie i nie zamierzał wprowadzać go w swoje koneksje rodzinne.

– Nie mam za wiele czasu – powiedział – i chciałbym przystąpić do rzeczy. Szukam kandydatów na współpracowników… – Już miał powiedzieć, by Belfegor sam ich wytypował, kiedy przyszło mu na myśl, że lepiej będzie zaznajomić się najpierw ze wszystkimi uczniami. Może znajdzie się tam ktoś młodszy, sprawniejszy…

Belfegor jakby odgadł jego myśli. – Zaraz będziemy mieli pauzę. Zapoznam pana z naszym przychówkiem. Najlepsze upiory, demony, strachy, jakie się mogą przyśnić. Sprawni, a przede wszystkim podbudowani najnowszymi zdobyczami wiedzy. Proszę sobie wyobrazić: mam tu upiora robiącego doktorat z materializmu historycznego i wampirkę anestezjologa z drugim stopniem specjalizacji. – Widząc powątpiewanie na twarzy Meffa. dorzucił: – Wcale niełatwo było mi zgromadzić tę trzódkę. Też miałem chwile zwątpienia, gdym sądził, że wszyscy nasi kuzyni wymarli. Ale nie jest źle, nie jest źle. A może Jego Dolność zechciałaby chwilę wypocząć. Mamy tu przyjemniutki pokoik gościnny.

– Chętnie umyję ręce.

– Doskonale, a ja tymczasem zwołam moje zuchy!

Tu Belfegor klasnął w dłonie. Jak spod ziemi wyskoczył paskudny karzeł o twarzy chytrej i czerwonej niczym zachód słońca. Bijąc pokłony zaprowadził gościa do niewielkiego pokoju w stylu eskimoskim, wyłożonego skórami z białych niedźwiedzi, wypełnionego mebelkami wykonanymi z kłów morsa i rogów narwala. Łóżko miało kształt kry i kołysało się usypiająco, całą zaś przeciwległą ścianę pokrywała płaskorzeźba, stanowiąca kopię co upiorniejszych majaków z obrazów Goi. Podświetlona trupim światłem mogła wybić ze snu nawet śmiertelnie znużonego wędrowca. Neoszatan, jak wielu ludzi żyjących intensywnie i pracujących zrywami, postanowił wykorzystać czas na kwadrans snu. To mu wystarczyło, żeby zregenerować siły nawet na pół dnia. Poszukał wyłącznika i mimowolnie dotknął ściany. Zaskoczenie! Lodowy mur, podobnie jak przerażająca płaskorzeźba, wykonane były ze styropianu… Piekielny Agent zamyślił się głęboko.

XIII.

Belfegor, z trudem tamując wściekłość, przeglądał na komputerowym czytniku dane osobowe swych uczniów i współpracowników.

– Który mnie tak urządził? – warczał, wypuszczając słowa jak krople jadu przez potężne, łopatowate zęby. – Kontrola na parę dni przed finiszem! Przypadek? – Nie, nie wierzył w przypadki. Przez pięć lat Wielki Dół dawał mu wolną rękę, zostawiał w spokoju albo przysyłał inspektorów głupszych niż noga krowy, gotowych za byle łapówkę napisać w sprawozdaniu, co zechciał, i to w dodatku wierszem. – Jeśli to Mister Priap, będzie żałował chwili, w której się urodził!

Przezwiskiem Mister Priapa, ze względu na nadzwyczajne męskie parametry, obdarzano Starszego Gnoma, zastępcę Belfegora do spraw administracyjnych. Był to sprytny półdiabeł, którego w przypływie fantazji wyhodował pewien ekscentryczny naukowiec z uniwersytetu w Uppsali, zapładniając naturalne ludzkie jajo nasieniem szatana, przechowywanym w jednym z klasztorów, który, jak głosiła legenda, był w XVI wieku nawiedzony przez diabły. Potworek z probówki zadebiutował w wieku sześciu lat, dusząc swego dobroczyńcę, co nawet w tolerancyjnej Szwecji wywołało pewną dezaprobatę. Gnoma oddano do przedszkola poprawczego w pobliżu Goteborga, skąd wykradł go snujący już wówczas dalekosiężne plany Belfegor.

– Czy ktoś mnie wzywał? – zagdakał karzeł, pojawiając się nieoczekiwanie pod biurkiem szefa.

– I bez ciebie mam dosyć zmartwień – burknął rektor.

– Może mógłbym pomóc, Magnificencjo? – Gnom usiłował nadać swemu ochrypłemu głosowi wyraz ciepła i spokoju.

– Przygotowałeś kursantów do przeglądu?

– Oczywiście. Wiedzą, co mówić, nikt z nich nie wyrwie się bez przyzwolenia i w ogóle Wasza Magnificencja może na nich polegać.

– Polegać to ja mogę tylko na sobie – westchnął z goryczą rektor i miał ochotę dorzucić “i to nie zawsze". – Żebym jeszcze wiedział, po cholerę diabli nadali tego wę – szyciela?

– Być może sam nam powie. A poza tym, sam pan mówił, wszyscy są do kupienia…

– Bywają służbiści! – Belfegor chciał powiedzieć coś więcej, ale na monitorze numer 22 zobaczył, jak czcigodny gość otworzył drzwi gościnnego igloo.

Wdusił więc przycisk dzwonka oznajmiającego przerwę, a następnie wybiegł na korytarz tak szybko, jakby obawiał się, że może go zabraknąć podczas obchodów dnia Sądu Ostatecznego. Gnom wzruszył swym garbem. Całe życie będąc niższym funkcjonariuszem Zła od brudnej roboty, mógł tylko z oddalenia obserwować zabiegi swego szefa, pragnącego za wszelką cenę utrzymać się na eksponowanym stanowisku. Dziś jednak naszła go refleksja. Czy zaszczyty i splendory są dożywotnie? Czy nie za dużo okazywał wierności i posłuszeństwa? Czy każdy, nawet najniżej zaszeregowany gnom nie może spotkać swej życiowej szansy? Przecież gdyby wysłannik Dołu znał choć jedno z podejrzeń, które nurtowały Mister Priapa od dawna, czyż rektor pozostałby na swym stanowisku choćby godzinę? Może zostałby nawet w trybie przyspieszonym wysłany karnie do nieba?…

Owszem, przeżyli razem kilka tysięcy dni, wyjąwszy krótki okres, kiedy siedem lat temu Belfegor popadł w tak skandaliczne długi, że musiał zastawić Gnoma w lombardzie. Następne trzy sezony trzeba uznać za najciekawszy okres w życiu Mister Priapa. Z lombardu wykupił go kataryniarz i obwoził po prowincjonalnych jarmarkach, dopóki potworek nie stracił cierpliwości. Objawiło się to poderżnięciem gardła swemu właścicielowi, zbezczeszczeniem jego córki i kradzieżą większej gotówki. Po ucieczce przystał do szajki bandziorów, gdzie, wykorzystując swe talenty, wygimnastykowanie, siłę i wzrost dziecka, zasłynął podczas kilkunastu zuchwałych skoków, włamań, z których najsłynniejszymi były kradzieże korony brytyjskiej i czarnej teczki prezydenta USA, dzięki której można było wysadzić w powietrze Układ Słoneczny, gdyby ktoś chciał. A potem Priap wpadł. Kobieta, na którą zagiął parol, okazała się agentką Interpolu, tak że nawet nie zauważył, kiedy teczkę zwrócono prezydentowi, koronę królowej, a on sam znalazł się w pożałowania godnej sytuacji. Jedenaście krajów ubiegało się o jego ekstradycję, w dziesięciu wprawdzie kara śmierci była zniesiona, ale wszystko wskazywało, że Interpol (czego się w końcu można spodziewać po policjantach?) wyda go temu jedenastemu. Szczęściem o Gnomie przypomniał sobie Belfegor, który nagle przeszedł “z nędzy do pieniędzy" i otrzymawszy kredyty na założenie Szkoły Upiorów, znów stanął pewnie na kopytkach. W umiejętny sposób najpierw podtruł karła, a gdy ten już znalazł się w szpitalu więziennym, załatwił ucieczkę w transporterze brudnej bielizny. Ucieczka ta kosztowała karierę dwóch wiceministrów policji, ale Gnom, zamiast celi śmierci, dostał przyjemną jamę w Zamku na Lodzie, dokąd raz w miesiącu sprowadzano mu panienki prosto z najlepszych agencji handlu żywym towarem, tak żeby mógł do woli zaspokajać swoje zwyrodniałe chucie.

Fakt. Belfegor jest moim dobroczyńcą! – ciepła łza skapnęła z oka Mister Priapa. Wygodniej zasiadł przed monitorem. Jedną ręką poprawił kontrast, drugą zaś sięgnął po papier i długopis…