Выбрать главу

– Przynieście lustro – powiedział donośnie.

– Słyszeliście, co powiedział Jego Inferrnencja – przynaglił Belfegor.

I wszyscy się rozbiegli. Rektor ujął Fawsona pod ramię.

– Sądzę, że coś znajdą – powiedział – chociaż zapewne nie będzie to łatwe. Nie gromadzi się luster w domu, w którym się nic nie odbija. Co mógłbym jeszcze zrobić dla Waszej Inferrnencji?

– Chciałbym się przez chwilę zastanowić. Sam! – odpowiedział opryskliwie. Lokajska gorliwość gospodarza działała mu na nerwy. Czuł, że zupełnie niepotrzebnie pakuje się w sam środek personalnych rozgrywek.

Jak ludzie, jak ludzie – pomyślał z goryczą o swych kolegach po fachu.

Ponieważ rektor odszedł, a po studentach nie było nawet śladu, Meff postanowił się przejść. Skręcił z głównego chodnika, kierując się w dół po stromych schodkach wiodących gdzieś w głąb. Uszedł może kilkadziesiąt metrów, kiedy jego uszy złowiły całkiem nowe dźwięki: szmer, szum, plusk. Jeszcze parę kroków i sztuczne ściany ustąpiły miejsca naturalnym pieczarom lodowca. Tyle że wszystko tu płynęło, po ścianach sączyły się strumyczki, zmieniające się w kaskady, potoki… A wszystko dążyło w dół, gdzie ciemniała tafla nie zamarzniętego stawu. Więc tak wyglądała od spodu konstrukcja zamrożonego ponoć na kość Zamku na Lodzie. Co jakiś czas z chrzęstem osuwały się nadtopione filary.

– Że to się jeszcze wszystko trzyma – pomyślał, czując nad sobą ciężar milionów ton lodu…

I wtedy właśnie został zaatakowany. Kosmate łapy zacisnęły się mu na ciele, a kark owionął gorący oddech. Napastnikiem był biały niedźwiedź. Z potężną siłą począł wlec Fawsona w stronę stawu. Meff, choć nie był nastawiony na walkę z bestią, jakimś ogromnym wysiłkiem oswobodził jedną rękę i psiknął za siebie ogniem w sprayu. Niedźwiedź zawył jak człowiek i odskoczył. Odskakując jednak potrącił rękę Meffa, tak że zbawczy pojemnik potoczył się kilkadziesiąt metrów po lochu. Napastnik jednak nie zamierzał wykorzystywać chwilowej przewagi. Teraz widać było już wyraźnie, że w futrze misia ukrywał się człowiek. Wyciągnął on z jakiejś kieszeni pistolet. Fawson miał ochotę, się zaśmiać. Była to dziecinna zabawka. Pistolet na wodę, używany w niektórych krajach podczas obchodów “lanego poniedziałku". Niemniej kiedy pazur pociągnął za spust i cienki strumyczek dotarł do Meffa, uczuł on przeraźliwe palenie, a zarazem obezwładniający chłód.

Woda święcona! – przemknęło mu. – Jestem zgubiony, jeśli trafi mnie w twarz.

Ale niedźwiedź nie nacisnął powtórnie na cyngiel. Od strony schodów rozległy się liczne głosy. Opuścił broń i dał nura w ciemnawą rozpadlinę. Ciągle jeszcze dygocąc, na nogach miękkich jak z gąbki, Fawson zsunął się niżej i odszukał swój pojemnik. W tym momencie rozbłysły światła i czereda prymusów zbiegła na dół. W pewnej odległości za nimi dostrzegł Gnoma i Belfegora.

– Niestety, Inferrnencjo – wołali jeden przez drugiego – nie znaleźliśmy lustra. Test będzie niemożliwy.

– Nic nie szkodzi, podejdźcie na skraj wody! – odpowiedział. – Po kolei!

Pierwszy zorientował się Fantomasz. Zamarł w pół kroku. W lot pojęli inni. Uczyniła się cisza, którą odmierzał tylko plusk tysiącznych strumyków i potoczków.

– Rozkazuję wam! Stańcie twarzami nad wodą! Wszyscy!

Potwory, które po pięciu latach intensywnej edukacji miały wywoływać grozę, w tej chwili budziły ledwo politowanie. Przestraszone, niepewne, zerkały na siebie spod oka.

– No, proszę! – powtórzył Plenipotent.

– Słyszeliście, co mówi Jego Inferrnencja – zaskrzeczał Mister Priap – podchodzić do wody, kolejno!

Ruszył Black Tiger. Wolno, wolno, ale zanim dotarł do stawu, wybuchnął płaczem. Idący za nim Hiperman nie płakał, tylko w nagłym akcie odwagi wykrzyknął:

– Nie będę się obcyndalał. Jestem człowiekiem!

– I ja, i ja! – zabrzmiały nagle głosy Mumii i Kobiety – Robala, przy czym obok determinacji dźwięczało w nich zdumienie, tak jakby każdy, demaskując siebie, nie miał pojęcia, że pozostali też nie są autentycznymi upiorami. Ostatni podchodził Fantomasz. Stał w cieniu, ale kiedy wzrok Meffa zwrócił się w jego stronę, opuścił łeb, po czym zdarł twarz bez twarzy, ukazując zmiętoszone lico całkiem przeciętnego człowieka.

– Sugestia i mimika – mruknął, jakby tłumacząc swoje, zdawać się mogło, szatańskie umiejętności.

A więc wszyscy udawali, wszyscy oddawali się, grze pozorów. Dlaczego? Nawet Gnom patrzył na rozgrywający się dramat z rosnącym niepokojem. Wreszcie Belfegor nie wytrzymał.

– Ha, zdrajcy! – zaczął wykrzykiwać zbiegając w dół. – Ha, oszuści! A ja wam tak wierzyłem! Włożyłem w was tyle pracy, wysiłku, pieniędzy… Szubrawcy!

– Przecież pan od początku wiedział… – zaczął Hiperman, ale rektor zgasił go wrzaskiem.

– Nie mówcie nic, niegodziwcy! Straszna spotka was kara. Ludzie, ludzie w mojej ostoi wiecznego lodu! – lamentował wymachując rektorskim berłem tuż nad skrajem stawu. W ciemnej tafli odbijał się doskonale i złocisty łańcuch, i przekrzywiony biret, i blada twarz pedagoga.

Zauważył to Fantomasz. Inni, włącznie z Meffem, pobiegli za jego wzrokiem. Połapał się i sam rektor. Wyzwiska uwięzły mu w gardle. Stał się mały, bardzo malutki, jakim może być tylko nagle zdetronizowany samodzierżca czy zdemaskowany oszust. Chrząknął, chciał coś powiedzieć, ale żadne słowo nie mogło wydrzeć się z jego warg.

– Baraszkował pan z białymi misiami? – zapytał Gnom, zdejmując z ramienia pryncypała jakiś ledwie widzialny gołym okiem puszek. Tylko twarz Priapa nie odbijała się w chłodnej tafli.

– Co to wszystko znaczy? – zapytał Fawson, chociaż odpowiedzi mógł się domyślać.

Języki rozwiązały się. Studenci, zdjąwszy kunsztowne nieraz przebrania, podbiegli do Meffa i na wyścigi poczęli oskarżać swego rektora. Wszyscy byli ludźmi, oczywiście o ponadprzeciętnych zdolnościach parapsychologicznych, aktorskich i iluzjonistycznych. Wyselekcjonowani przez Belfegora, zwabieni perspektywą wielkich dochodów, zgodzili się na oszukiwanie Piekła, które, jak mawiał rektor, dekadenckie i bezradne, nigdy się nie zorientuje, że ktoś robi na nim interes. Zresztą każdy sądził, że tylko on znajduje się bezprawnie w gronie “autentycznych" potworów.

– Na świecie istnieje zapotrzebowanie na grozę – powiedziała Mumia.

– Nasza siatka miała specjalizować się w terrorze, wymuszeniach, szantażu – uzupełnił Black Tiger.

Belfegor stał na uboczu i milczał. Ruina marzeń cwanego iluzjonisty i magika, który przywłaszczył sobie nazwisko znanego ongiś upiora, była aż nazbyt oczywista.

Gdzieś z głębi lodowca dobiegł odgłos kolejnego tąpnięcia.

– Chodźmy – powiedział Fawson do Gnoma – nic tu po nas.

– Nie ukarzemy ich dla przykładu? – zdziwił się karzeł.

– Nie – odparł Meff, widząc, jak na zgaszonej twarzy Belfegora pojawia się cieniutki promyczek nadziei. – Przykładne karanie i wyciąganie konsekwencji nie należy do moich zadań.

– Jak to? – wykrzyknął rektor – to Inferrnencja nie przybył tu na kontrolę?

– Skądże znowu, przybyłem zaangażować jednego z was do odpowiedzialnej misji – tu poklepał Mister Priapa, który zgiął się jak przetrącony kot w paroksyzmie rozkoszy.

– Więc to wszystko… to wszystko było nieporozumieniem? – jąkał się gospodarz lodowej uczelni.

– Mniej więcej.

– A co… co zameldujecie na Dole? Bo ja mógłbym…

– Nie wasza sprawa – zauważył cierpko Gnom. i ruszył za oddalającym się Agentem.

Fałszywe widma pozostały same. Chwilę stały w zupełnej ciszy. Ale nie trwało to długo. Belfegor z krótkim westchnieniem podniósł z ziemi strącony biret. Kątem oka obserwował, jak i jego pupile otrzepują porzucone stroje. Myśleli zapewne to co on. Wysłannik Dołu miał przed sobą daleką drogę i niekoniecznie musiał przebyć ją szczęśliwie. A poza tym…