Выбрать главу

Silne ramiona wepchnęły ją w aromatyczną wodę Sparaliżowana, nawet się nie broniła. Ostatkiem świadomości, kiedy czuła wlewającą się do jej płuc “Amazonkę", przypomniała sobie gmach konsorcjum i biurko w gabinecie szefa.

Może był to ostatni, może przedostatni gest. Ręka kurczowo czepiająca się gładkiej krawędzi wanny natrafiła na niewielki przedmiot zawieszony na łańcuszku. Zacisnęła się na nim kurczowo. Urwała! – Wybacz mu, Panie!

– Gratuluję – uśmiechnął się Kali – fachowa robota.

Lesort uniósł się znad wanny i zwymiotował. A potem nagle poszukał medalika, i zrozumiał. Pojął, że popełniając morderstwo pozbawił się ostatniego puklerza i wydał się na łaskę i niełaskę Zła.

Rozległ się tupot bardzo małych nóżek. Wszyscy odwrócili głowy.

Na progu stał słupka wielki szczur. Trwało to jedynie przez mgnienie oka. Prawie natychmiast gryzoń zaczął ogromnieć, ogromnieć i już po chwili obok wyłamanych zawiasów stał don Diavolo w całej okazałości. – Zadanie wykonane – meldował Ali. Wysłannik Dołu podszedł do leżącej wśród piany Marion, bladej i spokojnej. Do kobiety, z którą żył tyle miesięcy, matki swego dziecka (o czym wcale nie wiedział). Dziwny chłód ogarnął jego wnętrze. Nie odczuwał nic złego. Chociaż powinien odczuwać. Ba, rozpierała go nawet swoista radość, jaką daje dobrze wykonane zadanie. Proces szatanizacji, który zaczął się w chatce z siporeksu, dobiegał końca. Z osobowości dawnego Fawsona pozostało bardzo niewiele.

– Brawo – rzekł krótko i wyniośle, a potem dorzucił żartobliwe – czeka nas jeszcze trochę roboty.

Głową wskazał na zewnątrz. Cisza nocna poczynała pękać pod naporem policyjnych sygnałów.

– Otaczają nas – pisnęła gospodyni.

– Cicho, suko – zgromiła ją Beta – widocznie tak być powinno.

Komisarz Surel rozlokował swych ludzi w ten sposób, że policyjny pierścień zacisnął się jak obroża na pensjonacie “Paradise". Wiadomość otrzymana od mówiącej po angielsku dziewczyny dawała szansę przystąpienia do dawno zaplanowanej akcji. Doniesienia o podejrzanej grupie indywiduów od pewnego czasu niepokoiły francuskie organa. Brakowało jednak dowodów, choćby pretekstu. Komisarz od lat współpracował z pewnym łysym osobnikiem, o którego powiązaniach nie wiedział nic, a który często był źródłem tak niezwykłych informacji, że Surel przywykł traktować go jako osobistego anioła stróża. Dziś Łysy osobiście uczestniczył w akcji, choć komisarz zdawał sobie sprawę, że taka praktyka jest co nieco na bakier z regulaminem.

Z cywilów towarzyszyło im jeszcze dwóch osobników w oplu, którzy dostarczyli przed chwilą wiadomość, że osobnik legitymujący się paszportem na nazwisko Matteo Diavolo przybył do hotelu parę minut po amerykańskiej parze.

– Mamy komplet – cieszył się Albinos – trzej pół – szatani, strzyga Beta, wiedźma właścicielka, tajemniczy don Diavolo – czas kończyć zabawę.

Łysy dodatkowo nalegał na uczestnictwo w akcji pewnego hiszpańskiego księdza' o nadzwyczaj przydatnych umiejętnościach, ale Surel zdecydowanie odmówił. Za księżmi nie przepadał, a mieszanie do awantury cudzoziemca groziło aferą międzynarodową.

Policjanci nie zdołali jeszcze zająć dobrze stanowisk za drzewami, a komisaYz unieść mikrofonu od nagłośnienia (zamierzał wezwać oblężonych do poddania), kiedy z okien półpiętra zagrały serie z broni automatycznych. Rudy Paul zsunął się ścięty na ziemię, a jego kumpel Armand zwinął się z sykiem trafiony w przedramię.

– Mam dwóch! – zaśmiał się Kali wywracając białka oczu.

– Utrzymuj ich na dystans! – huknął Ali, zajmując stanowisko ogniowe w pokoju vis – a – vis. W ten sposób kontrolowali fasadę i tył,,Paradise'u". Boki budynku były ślepe. Automat spuścił żelazne żaluzje na okna hallu. Resztę otworów zabezpieczały solidne kraty. Można było się bronić długo, choć nie w nieskończoność. Beta, która nie znała dalszej części planu, chciała zapytać, do czego wszystko zmierza, kiedy Meff wręczył jej broń i kazał zająć stanowisko na poddaszu. W tym samym czasie Li kończył charakteryzację Lesorta. Aktor zachowywał się biernie. Przyjął do wiadomości, że charakteryzacja na don Diavola dopomoże mu w ucieczce.

– A ja, a ja, co będzie ze mną, ja przecież nie jestem nieśmiertelna? – dopytywała się właścicielka.

Fawson nie reagował na te skamlenia, tylko karmił oczy jej przestrachem. Od jakiegoś czasu cudze cierpienie, bojaźń lub spodlenie sprawiały mu coraz większą uciechę. O ileż Zło było bardziej zajmujące od Dobra!

Tyczasem ukryci za drzewami i samochodami policjanci poczęli wystrzeliwać granaty z gazem (chlubny wynalazek cywilizowanego społeczeństwa), ale starczyło krótkie zaklęcie neoszatana, a pojemniki, zataczając pełny łuk, wracały i eksplodowały w miejscu wyrzutu.

Meff powtórzył sobie w duchu instrukcje z piątego listu stryja. Jak dotąd, wszystko się sprawdziło. Spojrzał na zegarek. Północ. Wyciągnął aerozol i siknął ogniem w stronę łóżka, szafy i grubych kotar. W mgnieniu oka stanęły w płomieniach.

– Nie, nie – wrzasnęła starucha. – Niech pan tego nie robi! Na ten hotel moja rodzina pracowała przez trzy pokolenia! – Jak pijawka uczepiła się jego ramienia i wlokła po podłodze, podczas gdy pociski z zewnątrz siekały dębowe boazerie. – Precz stąd, szatany!

Z pełną premedytacją skierował wylot pojemnika w jej brzuch. Nacisnął. Widział, jak ogień wyżarza w niej otwór z precyzją palnika acetylenowego. Wiedźma wydała przerażający okrzyk. Jej siwe włosy ogarnęły płomienie. Choć pozbawiona wnętrza, dziurawa na przestrzał jak rzeźba Zad – kine'a w Rotterdamie, żyła ciągle. Dopadła okna balkonowego, teraz nie posiadającego szyb, i wypadła na zewnątrz, ciągnąc za sobą, niczym kometa, ogon dymu i ognia.

Pożar rozprzestrzeniał się, ogniste węże biegły korytarzami z szybkością lontu. Z głuchym buchnięciem, jak polany benzyną, stanął w ogniu hali.

– Co tam się dzieje? – zdumiał się Surel i wrzasnął do radiotelefonu. – Wstrzymać ostrzał! Chyba musieliśmy trafić w zbiornik jakiegoś paliwa.

– A może walczą między sobą – podsunął Łysy, spoglądając w stronę gazonu, z którego dymiły szczątki właścicielki.

– Gdzie jest straż? – wrzasnął komisarz przez radiotelefon.

– Nie będziemy gasić pod kulami – odpowiedział mu flegmatyczny głos komendanta pożarników.

Czerwonozłote jęzory ognia zamieniły parter i podziemie w szalejące piekło. Purpurowa łuna rozlewała się na pół nieba. Mieszkańcy okolicznych domów, przeważnie emeryci, gromadzili się struchlali na trotuarach zapytując, czy jest to już koniec świata?

Jakimś niepojętym zrządzeniem losu włączył się neon nad wejściem i pulsował teraz granatem i czerwienią wśród oszalałej pożogi. Z hukiem runęły schody. Kanonada ucichła. Tylko ze strychu dolatywały pojedyncze strzały. Czyżby oblężeni potracili głowy?

– Wychodźcie, to wasza ostatnia szansa! – Surel wrzeszczał przez megafon, mając nadzieję, że jego głos przebije się ponad huk pożaru. Ogień sięgnął tymczasem poddasza*. Natomiast, ciekawa rzecz, nie ruszał drzew, których gałęzie dotykały w wielu miejscach drewnianych okapów. Łysy domyślał się dlaczego, ale wolał nie komentować.

Na strychu Beta opróżniała magazynek za magazynkiem.

– Powinniśmy już dać nogę, szefie! – powiedziała na widok Fawsona, który osmolony wynurzył się spośród płomieni, ciągnąc zmienionego do niepoznania Lesorta.

– Róbcie swoje – odpowiedział piekielny Agent.

Po raz pierwszy Becie przemknęło przez myśl, że sprawa i dla niej nie wygląda wesoło. Jeśli cała akcja miała polegać na zatarciu śladów, zrobili swoje i należało znikać. Jak dotąd, nie użyli przeciwko policji nawet połowy swoich możliwości. Mogli spopielić wozy, opętać dowódców, zakłócić łączność, ba, nawet skłonić do walki ze sobą. Wobec starożytnych technik diabelskich nowoczesne akcesoria – radar i laser, noktowizory i maski gazowe – musiały okazać się bezradne. A jednak nie zrobili tego. Czyżby Fawson popełniał błędy? A jeśli nie były to błędy? Co miało stać się z nią, z “samotrzeciem"?… Zaklęła potężnie.