Olbrzymia pochodnia – paliły się na równi podłogi, jak cegły, i tylko dziwnym zrządzeniem losu miała ocaleć łazienka z ciałem Marion – dawno uczyniła z nocy dzień. Strzały zamilkły. Policjanci jeszcze nieufnie, ale podnieśli się ze swych stanowisk. Było na co popatrzeć.
Uchyliła się klapa prowadząca na dach i spośród płomieni wynurzyła się nieduża korpulentna sylwetka. Machając rękami biegła krawędzią dachu, jakby wzywając ratunku. Surel uniósł lornetkę. Nie było wątpliwości, sam don Diavolo znajdował się w cholernych tarapatach.
– A jednak i piekielnikom zdarzają się pomyłki i – zacierał ręce Łysy.
Za Diavolem na dachu pojawiły się cztery postacie. Prawie nie tykając podłoża, biegły za nim, bardziej pokracznym cieniom podobne niż żywym ludziom.
– Nie strzelać – polecił komisarz. – Oni chyba zwariowali!
Don Diavolo dobiegł do krawędzi dachu, poniżej znajdował się gęsty gąszcz krzaków. Mimo wysokości istniały więc pewne szansę przeżycia upadku. Cudzoziemiec obejrzał się, a widząc wyciągnięte pazury prześladowców, skoczył.
I stała się rzecz niewiarygodna. Wir powietrza ogarnął go i wessał z potężną siłą do płonącego wnętrza, które zapadło się natychmiast, tłumiąc śmiertelny krzyk. Czwórka na dachu, oszołomiona, stanęła na moment jak wryta.
– Prędzej, drabiny! Niech twoi ludzie rozpostrą płótno awaryjne – zawołał komisarz do szefa straży.
Strażacy śpieszyli już i bez tej komendy. W krzakach, przypatrująca się iście memlingowskiemu widowisku, Anita gorączkowo odmawiała litanię za konających.
Półdiablętom nie zostało zbyt wiele czasu. Jeszcze nie wierzyli, nie chcieli wierzyć, że ich ziemska kariera dobiegała końca, że czeka ich, w końcu niepełnych szatanów, bliżej nie określona przyszłość.
Z hukiem pękały łamiące się krokwie. Przez moment piekielni funkcjonariusze wahali się, czy nie przyjąć zaofiarowanej pomocy, ale gdzieś z głębi palącego się pensjonatu dobiegł ich kategoryczny głos: “Rozkaz!"
Jeszcze raz zbili się mocniej w jedność. Na oczach ogłupiałych Francuzów powstała dziwaczna kula ciał, która smagana dymem poczęła się toczyć ku środkowi dachu.
Nadwątlona konstrukcja nie wytrzymała. Dach pękł na dwoje jak storpedowany supertankowiec, a żywa kula z wrzaskiem piekielnym i rechotem runęła gdzieś w głąb bardziej bezdenną, niż można sobie wyobrazić. Zwabieni w sobie tylko wiadomy sposób dziennikarze pracowali bez ustanku, pstrykały aparaty i warczały kamery. Nikt jednak nie przypuszczał, że jest to robota jałowa, już nazajutrz wszystkie błony miały okazać się prześwietlone.
Dziwna siła działała wokół pensjonatu “Paradise". Ledwo ścichł wrzask piekielnej czwórki, a z przepołowionego budynku strzelił w górę gejzer ognia wysoki na kilkaset metrów, wielobarwny i bezgranicznie cuchnący. A potem nagle wszystko się skończyło.
Oczom przywykłym do żaru wydało się, że zgaszono światło. To tylko zniknęły płomienie. Równie szybko, jak się pojawiły. Gdy na polecenie komisarza rozbłysły reflektory, oczom policjantów i gawiedzi ukazał się wypalony szkielet pensjonatu, osnuty dymem i trupim smrodem.
– Udało się – Łysy uścisnął Surela.
– Nie ma w tym mojej żadnej zasługi – westchnął komisarz.
Ogień nie tknął wprawdzie drzew i krzewów, ale pochłonął również karawan zaparkowany obok pomieszczeń gospodarczych. Był to pojazd, o którego kradzieży, włącznie ze zwłokami pewnej – kobiety, meldowano Surelowi po południu. Na zegarkach dochodziła godzina pierwsza. Gdzieś w oddali odezwał się rozbudzony przez łunę kogut.
Mokra od łez Havrankova skończyła modlitwę. Podobnie jak inni obserwatorzy usiłowała zrozumieć, co się właściwie stało. Naraz parę kroków od niej coś się poruszyło. Ktoś od spodu usiłował podważyć klapę studzienki kanalizacyjnej. Pomogła. Z otworu wysunęła się najpierw osmalona ręka, a później szczupła twarz, cała w sadzy.
– Anita – usłyszała znajomy głos.
– Pan żyje?… – wyszeptała.
– Jakoś mi się udało – Fawson wyczołgał się ze studzienki. Był najwyraźniej ledwie żywy.
– Sprowadzę pomoc – zaofiarowała się dziewczyna.
– Nie ma potrzeby, mój wóz zaparkowałem dwie ulice dalej. Tutaj masz, dziecko, adres kliniki. Oddasz mnie doktorowi Chastellainowi… to przyjaciel. A potem… Potem zawiadomisz policję. Na razie potrzebuję trochę spokoju.
– Gratuluję! – Szpakowaty ściskał dłonie swym współpracownikom: Łysemu, Pucołowatemu, Albinosowi – nie sądziłem, że tak dobrze to się skończy.
– Strasznie żałuję, że nie udało mi się ocalić Marion – westchnął Łysy.
– Podsumujmy zatem wszystkie fakty. Co zeznał ten biedaczyna Fawson na policji?
– Mam ksero protokołu – powiedział bezwłosy.
– Chodzi mi tylko o podstawowe fakty. Co wie policja?
– No więc przyznał, że będąc w długach otrzymał od bliżej nie znanego osobnika ofertę pożyczki (dla naszej informacji – propozycję przedłożył niejaki Boruta). Fawson przyjął, a następnie, gdy nie mógł się wypłacić, został wciągnięty do szajki, przy czym jego rola miała polegać na zakupie dziwnych preparatów, studiowaniu ksiąg i ogólnie pozostawaniu na widoku…
– Tak jak myśleliśmy, żeby nas zmylić – zauważył Cherubinek. Szpakowaty skarcił go wzrokiem, nie lubił, jak ktoś przerywa innym.
– Początkowo usiłował nawet uciekać swym mocodawcom, później jednak im uległ. Nie znał celów bandy, ale przypuszczał, że chodzi tu o narkotyki i udział w międzynarodowej mafii przestępczej. Obserwował też spory 'narastające w szajce między osobnikiem o nazwisku don Diavolo a szefową podgrupy, niejaką Betą. To oczywiście pseudonimy. Prawdziwych nazwisk bandytów nie rozszyfrowano. A odszukane szczątki nie nadają się do identyfikacji. Fawson twierdzi, że jego prześladowcy porozumiewali się między sobą nie znanym mu językiem, stąd trudności w ustalaniu większości faktów. Wczoraj po powrocie z kawiarni został uwięziony w piwnicy – udało mu się z niej wydostać po odkręceniu płyty kryjącej właz do tunelu instalacyjnego. Tak się uratował, natomiast Marion wezwano do Diavola. Nie zna kulis jej śmierci, ale przypuszcza, że uczynił to sam Sycylijczyk, mszcząc się za powiadomienie policji. Przypuszcza też, że właśnie na tle tego morderstwa wybuchła sprzeczka między gangsterami. W wymianie strzałów zginęła właścicielka pensjonatu. Potem przez krótki czas solidarnie banda walczyła z siłami porządkowymi, a później… koniec znamy z autopsji. Policja przypuszcza, że wszyscy zginęli, my wiemy, że wrócili tam, skąd przyszli.
– A Fawson? – spytał szef.
– Oparzenia okazały się powierzchowne i już rano udał się na policję, aby złożyć zeznania. Trochę ich ten fakt zaskoczył, nie mieli pojęcia, że ktokolwiek uratował się i pożaru – informował Albinos. – Pan Meff zamierza wkrótce opuścić Francję i wrócić do domu. Jest niezwykle przejęty śmiercią Marion, a fakt, że była w ciąży, okropnie nim wstrząsnął.
– Ale chyba panna Havrankova szybko pomoże mu się otrząsnąć – dorzucił Pucołowaty – rano dzwoniła dwa razy do szpitala pytając o jego zdrowie. Po południu on z kolei telefonował do niej z komisariatu. Sympatia od pierwszego wejrzenia.