Выбрать главу

Opowieść Brigitte była krótka i szczera. Larry otrzymał dokładny rysopis doktora Chastellaina, mógł obejrzeć ciągle nie wydane pięćset dolarów i zapoznać się z hasłem.

– Czy oni będą chcieli mnie zabić? – zapytała stewardesa.

Poważnie skinął głową. – Ratuj mnie, Larry! Uścisnął ją serdecznie.

– O niczym innym nie marzę, a poza tym mam z tymi gośćmi własne porachunki.

– Przede wszystkim nie powinni się nigdy dowiedzieć, że żyję.

– Znam faceta, który to zrobił, jest bardzo metodyczny. Na pewno sprawdzi listę ofiar. A potem cię poszuka!

– Boże!

– Ale to bardzo dobrze. Poszuka cię. i ja tylko na to czekam. Muszę go dostać żywego!

– Lepiej będzie zawiadomić policję.

– Nic bardziej naiwnego. Ten cwaniak poradziłby sobie z całą policją tego miasta. Tu trzeba sposobu!

– A masz sposób?

– Mam! Przede wszystkim koniec z głupstwami. – Wskazał wzrokiem łóżko. – Pójdziesz do spowiedzi i komunii. To cię uodporni…

– Ale ja od dawna nie praktykuję.

– To zaczniesz.

– Ale dlaczego? Co ma wspólnego moje życie religijne z jakimś okropnym mordercą! Czy ten człowiek?…

– W tym sęk, że nie jest to człowiek.

Obróciła się do niego z twarzą wyrażającą jedno wielkie zdziwienie.

– A kto?

– Diabeł!

Korzystając, że trwała niema i osłupiała, ciągnął:

– Po kościele zadzwonisz do swojej firmy, złożysz wymówienie i opowiesz bajeczkę o zatrzaśnięciu się w windzie czy coś w tym rodzaju. Tymczasem ja zorganizuję umieszczenie tego zdjęcia, pechowej szczęściary, w gazetach, obok wiadomości o katastrofie. A potem będziemy czekać.

Parogodzinna jazda wynajętym samochodem przez Alpy mogłaby dostarczyć niezwykłych wrażeń wzrokowych; jeziora, malownicze doliny, szczyty pokryte śniegiem, serpentyny i tunele, a zwłaszcza kilkudziesięciokilometrowy dystans między Kandersteg a Goppenstein, który samochody pokonują na platformach kolejowych – wszystko to pozostawia w turystach niezatarte wspomnienia. Oczywiście w zwykłych turystach, a nie w Pierwszym Pirotechniku Ziemi. Anita, zachwycona i co chwila entuzjastycznie reagująca na kolejne uroki przyrody, zauważyła zmianę, jaka zaszła w nastroju Fawsona.

– Czy coś się stało? – pytała pełna chęci pomocy lub wsparcia.

– Miałem rozmowę z szefem, kłopoty w pracy – odpowiedział i nie bardzo skłamał.

– Ale teraz chyba jesteś na urlopie?

– Tak, jestem i nie mówmy o tym więcej.

Zresztą w miarę jak posuwali się w głąb masywu Alp, nastrój Meffa ulegał zmianie. Miejsce człowieczego zatroskania wypełniała szatańska pycha. W końcu w jego ręku znajdowały się losy paru miliardów osobników homo sapiens. Jak najsurowsza Parka trzymał w ręku nożyce mające przeciąć cywilizacyjną wstęgę, zamienić wszystko, co dziś ważne, co składa się na krzątaninę w ludzkim mrowisku, w bezczasową, bezcielesną wieczność.

– Największe wydarzenie od stworzenia człowieka, i ja, Meff Fawson, mam tego dokonać. Rewelacja!

W Tasch zostawili samochód na parkingu. Piekielny Rewizor zapłacił tylko za dwie doby, nie zamierzał bowiem marnować pieniędzy, nawet jeśli za dwadzieścia cztery godziny miały się one okazać czymś absolutnie zbędnym. Przesiedli się w kolejkę i już wkrótce, wdychając rześkie górskie powietrze, mogli rozkoszować się majestatyczną panoramą Matterhornu, który akurat wyjrzał z chmur, oświetlany dodatkowo pełnym blaskiem popołudniowego słońca.

– Boże, dzięki Ci, że mogę oglądać Twą potęgę ucieleśnioną w takim pięknie! – zawołała Havrankova.

– Już niedługo – mruknął pod nosem Fawson.

W czasie drogi, w miarę jak szczyty górskie mroziły się w surowej lodówce nieba, zdawało się topnieć serce dziewczyny. Pozwoliła otulić się ramieniem, w momentach zachwytów sama chwytała go za rękę.

Dobrze idzie – cieszył się neoszatan – tylko tak dalej!

W pensjonacie prowadzonym przez dobroduszną jejmość stanęła oczywiście sprawa zamieszkania. Meff miał ochotę na dwupokojowy apartament ze wspólną łazienką, Anita wybrała dwa sąsiadujące ze sobą pokoje na poddaszu, bliskie, ale z zachowaniem pełni pozorów i dobrego tonu. Potem dziewczyna usiłowała namówić Fawsona na krótką wycieczkę, żeby posmakować śniegu. W pobliżu był wyciąg, ale Meff wykpił się bólem głowy, zresztą zbliżała się pora wyznaczona na pierwszy seans łączności. Havrankova ubrała się w śmieszny kolorowy sweterek i wybiegła na dwór.

Chyba już wiem, jak napoczniemy ten specjał – pomyślał Fawson, po czym wyciągnął z walizki pudełeczko i połączył kabelkiem z telewizorem. Przed wciśnięciem włącznika dla pewności wyjrzał na korytarz. Nikogo, jeśli nie liczyć trójki Skandynawów taszczących narty do pokoju w drugim końcu korytarza. Wyciągnął list. Końcówka części porannej była już niestety niewidoczna, natomiast porcja popołudniowa czerniła się lepiej niż pierwszorzędna pasta do butów.

Frank N. Stein siedział w fotelu i z nudów oglądał program telewizji jordańskiej, jak zwykle przedstawiającej materiały o Nowym Mahdim.

Jedna z najniezwyklejszych karier naszej doby rozpoczęła się przed kilkunastu laty, kiedy Muhammad Idrisi, docent na uniwersytecie w Kairze, z dnia na dzień wzgardził doczesnością, rozdał majątek żebrakom i poszedł na pustynię rozmyślać i głosić Słowo Boże. Nie wnikamy, czy powodem była śmierć rodziców i narzeczonej w katastrofie samochodowej, czy własna ciężka choroba, faktem jest, że przez następne lata szlakami karawan i nitkami saharyjskich dróg wędrował były naukowiec, obecny derwisz, utrzymujący się z jałmużny, głosząc rychły kres świata, upadek królestw Coga i Magoga i nastanie nowej ery.

Renesans atrakcyjności islamu nie jest zjawiskiem nowym, wraz z bronią naftową i wzrostem siły krajów arabskich zwyżkowało wydatnie samopoczucie potomków Proroka. Idrisi różnił się jednak od większości “biczów bożych" swego okresu. Był przeciwieństwem Chomeiniego, nigdy nie wymówił słowa “święta wojna", lecz przeciwnie, starał się występować jako anioł dobroci i miłosierdzia. Ganił podział na szyitów i sunnitów, nauczał o jednym Bogu, miłosiernym i wyrozumiałym jak Bóg chrześcijan, który radzi zwyciężać nieprawość cnotą, ateizm cierpliwością, a alienacje solidarnością.

Żadnych wojen! Modlitwa, posty, jałmużna! “Jeden Bóg, Allach, Jedyny i Niezmienny. Nie zrodził nikogo i nie został zrodzony. Nikt nie jest mu równy ani podobny" – oto i całe kredo Muhammada ibn Alego.

Tolerancja bywa często uznawana za słabość, zwłaszcza gdy posuwa się do stwierdzenia, że wszelkiej maści chrześcijanie i Żydzi są zbłąkanymi braćmi, którzy być może dostąpią odkupienia i już po śmierci dozwolone będzie im wymówienie formuły: “Nie ma Boga prócz Allacha, a Mahomet jest jego prorokiem", co jak wiadomo stanowi przepustkę do raju. Muhammad miał jednak dość osobistej mocy przekonywania, żeby jego tolerancyjność była znakiem siły. Zachowali o niej wspomnienie saharyjscy nomadzi, neofici z Nigerii, pielgrzymi tysiąca szlaków od Mekki do Timbuktu, których Idrisi leczył (był wspaniałym lekarzem, mówiono – cudotwórcą) i nauczał.

Byli i niechętni. Pierwsza próba głoszenia wiary pod Wielkim Meczetem w Mekkce omal nie skończyła się ukamienowaniem. Tępili go urzędnicy, biurokraci odmawiali paszportu. Kilka miesięcy spędził w więzieniu w Oranie z oskarżenia o włóczęgostwo. Był również internowany w Isfahanie za szerzenie pacyfizmu, zawsze jednak znaleźli się tacy. których serca kruszały, i przed prorokiem otwierały się drzwi więzień i kordony granic. Chociaż nadal był jednym z wielu.