Dziewczyna dała się nawet namówić na mały kieliszek likieru. “Dla towarzystwa" Meff “przyswoił" parę drinków. O 22. przeprosił Anitę na parę minut – miał kolejny seans łączności ze swymi “rycerzami Zła".
Kiedy wrócił, obok blond bóstwa siedział jeden z tykowatych Norwegów, Lars Svensson! Bodajże tak się przedstawił. Okazało się, że podczas spaceru Havrankova zdążyła zawrzeć szereg znajomości. Svensson należał do narciarzy specjalistów od kombinacji alpejskiej. (Nie ze mną te kombinacje, Lars – warczał w duchu Fawson). Najchętniej przegnałby Skandynawa albo zamienił go w pingwina – rzecz w końcu wykonalna. Ale nie chciał wyjść przed Havrankovą na zazdrośnika i brutala. Siedzieli zatem w trójkę.
Stawka na upicie przeciwnika, którą obrał Meff, okazała się samobójcza. Po dobrych kilku kolejkach Svensson nadal trzymał się na swych muskularnych nogach, tak jakby koniak nie robił na nim żadnego wrażenia, szatan zaś był pijany bardziej niż podczas piekielnej inicjacji w chacie Boruty. Miał zaledwie tyle przytomności, by nie palnąć żadnego głupstwa – nie nawymyślać obecnym od żyjących trupów ani nie popisywać się żadną z diabelskich sztuczek. Jak dziecko dał się zaprowadzić do pokoju i usnął.
Rankiem, przy śniadaniu, dość długo przyglądał się Anicie, ale wyglądała niewinnie jak święta Cecylia, i to w wieku lat trzech. Trochę odetchnął. Zwłaszcza gdy miłe dziewczę pozwoliło pocałować się w policzek.
Później Havrankova zaprosiła go na narciarski spacerek. Odmówił. Tego poranka kontury świata widział nieostro, a będąc na szlaku, nie potrafiłby bezbłędnie stwierdzić, gdzie góra, gdzie dół. Poza tym musiał pilnować coraz lepiej rozkręcającego się interesu. Jednego był pewien. Dzisiejszego wieczora dokona ostatecznego szturmu. Nie będzie żadnego wina, whisky, Norwegów czy zasad moralnych. Zdobędzie Anitę za jej zgodą lub bez zgody, siłą lub sposobem, a jak zajdzie potrzeba, przy pomocy wszystkich metod, jakimi dysponuje dyszący pożądliwością mężczyzna i diabeł. W pewnych sytuacjach wychodzi to zresztą na jedno i to samo. Owszem, dużo lepiej by wyglądało, gdyby inicjatywa sypialniana wyszła od Havrankovej, a “zbrukanie" nastąpiło na własną prośbę, ale na długą kampanią przeraźliwie szybko zaczynało brakować czasu. Będąc blisko siebie, ciągle pozostawali obok.
O dziesiątej rano wysłuchał kolejnych komunikatów.
Priap miał już bombę i upatrzony wieżowiec. Konstruktor atomowego cacka znajdował się w tym czasie wewnątrz własnej kasy pancernej, chłodniejszej niż stosunki bilateralne Angola – RPA, i wszystko wskazywało, że w tym właśnie miejscu będzie musiał powitać koniec świata.
Drakula wyszedł w morze. Mimo burzowej pogody wysokoprężne turbiny niosły jego pływający kurnik ponad Rowem Kurylsko – Kamczackim, stale na północny wschód, a ściślej mówiąc, w te dziwne i niebezpieczne okolice, gdzie północny wschód graniczy z północnym zachodem. Książę wyssał na kolację pucołowatego chłopca okrętowego i był jak najlepszej myśli.
Frank N. Stein, czy też Selim ibn Hussein, bez większej trudności wylądował na lotnisku w Dżiddzie, skąd klimatyzowany autobus turystyczny przywiózł go właśnie do Mekki. Dzięki pośrednictwu biura “Pielgrzymki, Sport i Turystyka" miał już załatwione wejściówki na plac i poranne modlitwy. Wcześniej jednak złożył wizytę pewnemu sprytnemu rzemieślnikowi, którego warsztat specjalizował się w produkcji specyficznych zabawek dla dorosłych, jak lalki zdolne wysadzać w powietrze cały parking, egzemplarze Koranu, których druk po pewnym czasie sprawiał u czytającego porażenie wzroku, trujące majtki kąpielowe, powodujące pod wpływem wody wydzielanie substancji, która wywoływała u pływaka gwałtowne skurcze mięśni brzucha, bransoletki i wisiorki stymulujące rozstrój nerwowy czy różańce w każdej chwili mogące służyć jako pas z amunicją do pistoletu automatycznego. Frankenstein obstalował rzecz banalną, sztucer oprawiony w kij pielgrzymi. Tylko tempo usługi miało być ekspresowe, dzieło musiało zostać wykonane do wieczora.
– Ileż to roboty! – uśmiechnął się ospowaty Arab. – Pośpiech powoduje trzykrotny wzrost ceny, ale jeśli jest to broń na niewiernych, daję dziesięć procent sezonowej obniżki.
Tymczasem Topielica spała we wszystkich swoich trzech wcieleniach. Nigdy dotąd nie włożyła tyle wysiłku w zabieg telepatyczny. Wiedziała jednak, że się jej powiodło i jeśli wytrzyma psychicznie, ani komendant, ani Scott nie wykonają ruchu bez jej zgody.
Wilkołak też znajdował się u celu. Ledwie zapadł zmierzch, przeistoczył się w górskiego orła i pod tą postacią wylądował na wieży obserwacyjnej poniżej instalacji radiolokacyjnych. Nikt go nie widział, i szkoda. Była to bowiem jedyna okazja obejrzenia orła z tornistrem na plecach. Nawiasem mówiąc, ten tornister sprawiał mu masę kłopotu. Można było z nim podfrunąć, gdyby był pusty. Ale z pełnym nie dało się latać. Wreszcie Kajtek znalazł w kotlinie, o dwa kilometry od bazy, opuszczony szałas pasterski i tam schował sprzęt. Tam również powracał, a to jako orzeł, a to jako szczur, z kolejnych wycieczek do bazy na seanse łączności z szefem. Ciągłe przeistaczania połączone z koniecznością rozbierania się przyprawiły go o potworny katar, tak że jako szczur bez przerwy musiał walczyć z kichaniem, a jako orzeł nie rozstawał się z chusteczką do nosa.
Powoli poznawał strukturę bazy. Wzajemne zależności dowódcze, kontakt z Pekinem, sposoby unoszenia rakiet z podziemnych silosów, zwyczaje załogi. Przy okazji ukradł trochę aspiryny z apteczki.
Meff udzielał wszystkim pochwały. Rad byłby jeszcze zorientować się, czy przeciwnicy cokolwiek podejrzewają. Nie miał jednak na to sposobu. Jednego był prawie pewien, od pożaru “Paradise'u" nikt go systematycznie nie śledził.
Brigitte czekała całe popołudnie, potem nie usnęło przez całą noc. Larry się nie odzywał. Rano zadzwoniła do hotelu. Otrzymała uprzejmą informację, że pan Bell nie powrócił na noc. Wkrótce z radia dowiedziała się, że jest poszukiwana. W związku z morderstwem: “Wczoraj w godzinach popołudniowych w apartamencie panny Leblanc obok otwartej szafy znaleziono zmasakrowane ciało sprzątaczki…" Było jasne – Gnom uciekł!
Brigitte też uciekła. Natychmiast schodkami przeciwpożarowymi opuściła swój pokój. Zupełnie nie wiedziała, co robić. Szukała jej policja. Szukał zapewne i Priap. O Losie Larry'ego bała się myśleć.
Oczywiście mogła zgłosić się na policję, opowiedzieć wszystko, co wiedziała o diabelskim spisku, ale sam Larry mówił, że funkcjonariusze ciemności mogli czaić się wszędzie. Nawet w organach prawa i porządku. Owszem, wiedziała, że działają również i inni sojusznicy. Sprytna dziewczyna zorientowała się, że Bell pozostawał w kontakcie z jakimś panem White'em. Gdyby odnalazł Larry'ego albo przynajmniej notesik z telefonami.
Ścięła włosy i przefarbowała na rudo. W pierwszym lepszym magazynie kupiła brzydką amerykańską sukienkę, a potem ruszyła z powrotem do Nowego Jorku. Czuła się przerażająco osamotniona. Mała dziewczynka pomiędzy groźnymi, nie znanymi jej siłami, w obliczu nadciągającej zagłady.
XIX.
Ostatni dzień naszego świata miał przebieg normalny, można powiedzieć, banalny. Wszędzie ludzie oddawali się swoim zwykłym zajęciom, pracowali, kochali się, rodzili. Dzieci chodziły do szkół, młodzież na randki, wierzący do kościołów, niewierzący na kursokonferencje i wszyscy, z wyjątkiem tych, którzy umierali – żyli.