Выбрать главу

Wstali. Havrankova mimo protestów Fawsona zapłaciła za siebie.

– Ale przecież pan poza teczką nie ma żadnych bagaży! – zauważyła zaskoczona, gdy zmierzali w stronę kontroli celnej.

– Jedyny mój bagaż to ja sam. A i to dość kłopotliwy.

Całe długie życie marzeniem Belfegora było zostać podwójnym agentem. Czując, że jego gra z Piekłem może któregoś dnia zakończyć się ciężkim poparzeniem, zawczasu przygotował sobie wyjście awaryjne. Usiłował flirtować z konkurencją. Inna sprawa – Biali nie byli najlepszymi kontrahentami. Uważając Belfegora (i słusznie) za zakamieniałego grzesznika i wyrzutka społeczeństwa, nawet słyszeć nie chcieli o angażowaniu go do regularnej służby wywiadowczej. Owszem, przyjmowali jego nierzadko cenne informacje, ale zawsze nieodpłatnie i nie prosząc o więcej. Kiedy rektor dopominał się przynajmniej o wyrazy uznania, okręgowy administrator Białych odpowiadał: – Kiedyś będzie ci to policzone.

Zatem choć inwestycja była małoprofitowana, fałszywy czort uważał ją za przyszłościową.

Afera z don Diavolem, któremu udało się mimo wszystko opuścić Zamek na Lodzie, sprawiła, że nawet za kołem polarnym zaczęło się Belfegorowi robić gorąco. Czuł, że pora czmychnąć. Marzył o zemście na Gnomie. Przeczuwając jednak, że wydarzenia w uczelni są tylko fragmentem większej łamigłówki, wpadł na pomysł zabawy w detektywa. Zniszczyć Priapa i zarazem rozgryźć całą grę. Po takim prezencie – uważał – Biali pomimo wszelkich doktrynalnych uprzedzeń musieliby go wziąć do siebie, i to nie na szeregowca!

Stację polarną opuścił całkiem chytrze. Po prostu nadał telefonogram o epidemii, która wybuchła w bazie, co już po paru godzinach spowodowało przysłanie helikoptera. Rektor załadował paru uczniów, którym wcześniej zaaplikował porcję zarazków zapalenia opon mózgowych, i konwojując ich, udał się w cieplejsze strony. W centrali wziął zaległy urlop i wnet mógł poczuć się wolnym człowiekiem. Z piekłem wolał nie szukać kontaktu, niepewny, czy Diavolo przesłał jakiś raport czy też nie.

Nawiązał natomiast rozmowy z konkurencją. Biali tradycyjnie z uwagą wysłuchali jego relacji; nie skomentowali ich, a jedynym, co zdołał z nich wycisnąć, była informacja, że ślad Gnoma został zgubiony w Nowym Jorku.

Rektor ogolił brodę, wyjął z dawna przygotowane dokumenty na nazwisko Larry Bell i podążył na wschodnie wybrzeże.

Poszukiwanie Priapa metodami tradycyjnymi było niewykonalne, a poza tym wymagało ludzi i czasu. Larry (bo tak będziemy go teraz nazywać) nie dysponował ani jednym, ani drugim.

Przejrzał utrwalone na mikrofilmie dossier Priapa. Chytry karzeł miał szerokie, choć charakterystyczne emploi! Sztuki cyrkowe, udawanie kaleki, nienormalnego dziecka, kukiełki, zapadanie w sen zimowy, praca w charakterze poprawiacza losu w mechanizmach maszyn losujących i stołów z ruletą. Inne zawody możliwe to człowiek – pająk, człowiek – mucha, inspektor urządzeń kanalizacyjnych, pirotechnik, sutener, rzecznik prasowy, eksponat w ogrodzie zoologicznym…

Belfegor dokonał szybkiej analizy – większość wymienionych zajęć wymagała pewnego czasu wdrażania, z dnia na dzień najłatwiej było zostać kaleką (Priap nawet nie musiał nim zostawać) albo zapaść w sen zimowy. Tyle że sen wykluczał udział w dalszym spisku. Zatem kaleka.

Ile może być kalek w czternastomilionowej aglomeracji? Dużo. W tej sytuacji rektor postanowił zdać się na wypróbowaną Grę Swobodnych Skojarzeń. Nastawił w swym zegarku budzik, cofnął wskazówkę o kilkadziesiąt sekund i po skoncentrowaniu zaczął kojarzyć:

– Priap – bożek, bożek – szef, szef – prezydent, prezydent – Kennedy… Piiiik! – przeciągły dźwięk elektronicznego budzika przerwał ciąg skojarzeń. Belfegor zamyślił się. Czyżby chodziło o jakiś zamach? A może Gnom ukrył się w dzielnicy irlandzkiej?

Znów cofnął wskazówkę i spróbował jeszcze raz:

– Mister – Uniwersum, Uniwersum – Świat, Świat – Ziemia, Ziemia – Powietrze, Powietrze – Lot…

Piiiiik!

Cholera, co mogło łączyć prezydenta z lotem albo lataniem? Może ostatni wyjazd do Dallas… Nagle wzrok jego padł na mapę Nowego Jorku. Już wiedział. Nie mogło być pomyłki! Intuicja podpowiadała mu lotnisko im. J. F. Kennedy'ego.

Trafił w dziesiątkę.

Dostrzegł Priapa prawie od razu. Gnom mocno się zmienił, ale Larry poznałby go i pod ziemią. Było to w momencie, gdy zgrabniusieńka stewardesa rzuciła mu jakiś datek. Ale było coś w tym geście zastanawiającego. Choć logika nakazywała iść za Gnomem, Bell, przystojny i na oko młodszy, o około czterdzieści lat od siebie, skierował się za dziewczyną. O wydarciu karłowi przesyłki w tłumie ludzi nie miał co marzyć, poza tym półdiabeł w bezpośrednim starciu nie dałby żadnych szans najlepszemu nawet iluzjoniście. Poszedł za Brigitte, i nie żałował tego.

XVII.

Jeśli wynalazek profesora Kazaki zostanie kiedykolwiek upowszechniony, stanie się niewątpliwie tym dla wieku XXI, czym dla naszego stulecia były odkrycia Becquerela i małżonków Curie. Być może zresztą dojdą do niego, niezależnie od genialnego Japończyka, uczeni innych krajów. Może już im się to udało, ale przezornie wolą się z tym nie ujawniać.

Możliwość istnienia fal biologicznych dopuszczana była od dosyć dawna, z tym że szukając istoty zjawiska, usiłowano łączyć je z elektromagnetyzmem czy promieniowaniem przenikliwym. Kazaki jako pierwszy założył, że fala biologiczna, której przejawami są: telepatia, porozumiewanie zwierząt i okultyzm, ma bardziej metafizyczny niż materialny charakter.

Fala szybsza od światła, absolutnie przenikliwa – nie odkryto dotąd zapory mogącej ją powstrzymać – czy można sobie wyobrazić coś równie niesamowitego!

Znane powszechnie doświadczenia z królikami mogłyby potwierdzić koncepcję Kazakiego. Tyle że prowadzący eksperymenty nie wyciągnęli z nich odpowiednich wniosków. Choć samo doświadczenie było ciekawe. W opuszczonym na dno morza batyskafie automat zabijał młode króliczęta, których matka, odległa o tysiące kilometrów, miała wszczepioną w czaszkę elektrodę. W momencie śmierci potomstwa następowała gwałtowna reakcja w mózgu królicy Porównanie czasu dowodziło, że reakcja następowała szybciej, niż mógłby dotrzeć do matki impuls pędzący z prędkością światła.

Nie miejsce i pora tłumaczyć szerzej teorię Kazakiego, która obok korzeni naukowych sięgała głęboko istoty wierzeń wschodnich z niebłahym udziałem zasad reinkarnacji. Fakt, że na Dole znaleziono sposób na jej wykorzystanie. Polegał on na tym, że w odpowiednich pojemnikach umieszczono długowieczne szczepy nadzwyczaj wrażliwych bakterii, mogących na biologiczny impuls kuzynów z drugiego pojemnika kurczyć się lub rozkurczać z szybkością miliona razy na sekundę. Starczyło więc znaleźć stymulator, który byłby zdolny powodować takie działania drobnoustrojów, oraz rejestrator, który przetwarzałby reakcje bakterii na informacje przesyłane poprzez fale biologiczne w normalne impulsy elektryczne.

Ot i wszystko. Tajemnicze pudełka, które otrzymał do dyspozycji Fawson, były po prostu urządzeniami nadawczo – odbiorczymi, a zarazem przystawkami do telewizorów, dzięki czemu impulsy odbierane i wysyłane przez żyjące wewnątrz bakterie mogły przybierać kształt obrazów na ekranie i dźwięku w mikrofonie, będąc w locie całkowicie nieuchwytnymi dla tych, którzy nie dysponowali podobnym urządzeniem.

W ten sposób, zaopatrzywszy aparaty w 10 – woltową baterię płaską i włączywszy wtyk do gniazdka anteny byle odbiornika, mógł Meff Fawson porozumieć się z piątką swych agentów, niezależnie czy znajdowaliby się na dnie Rowu Mariańskiego, na biegunie południowym czy na Księżycu. W wypadku kontaktu dźwiękowego niepotrzebny był nawet dodatkowy odbiornik.

Meff przypuszczał optymistycznie, że wianek Havrankovej zostanie zgubiony w pewnym sympatycznym hotelu w Bernie i w tym celu nie szczędził odpowiednich wysiłków.

Wybrał wariant liryczny. Zaprosił Anitę na kolację, nie szczędził komplementów, opowiadał o swej młodości na rancho u wuja hodowcy, o pracy projektanta, unikając jednakże męsko – damskich drażliwości. Dziewczyna wydawała się chłonąć jego opowieści z rozszerzonymi zainteresowaniem oczami, z policzkami lekko zaróżowionymi na ów słynny łososiowy kolor, który zapewnić może jedynie autentyczne dziewictwo albo pudry najwyższej marki.

Zamówił szampana. Niestety, Anita okazała się abstynentką. Wypił sam. Zaproponował taniec.

– Nie umiem tańczyć – powiedziała rozbrajająco.

I faktycznie nie umiała. Odprowadził ją do pokoju, ale żadna z czytelnych aluzji na temat możliwości kontynuowania rozmów nie została snadź prawidłowo odczytana, bo dziewczyna zdecydowanie pożegnała go na progu. Usiłował ją pocałować, otrzymał wydzieloną strefę na czole odległą od rejonów jego zainteresowań jak Grenlandia od dżungli Konga.

Starzeję się czy co – pomyślał wściekły. Przez cały czas sympatycznej konwersacji w żaden sposób nie udawało się mu skrócić dystansu. Wokół Havrankovej rozpościerał się jakby pęcherzyk ochronny, którego nie potrafił przebić. Brał ją za rękę i miał do czynienia z ciepłym lodem, patrzył w jej oczy i tonął beznadziejnie, bez możliwości odbicia się od dna.