Выбрать главу

Zatrzymała się przy wejściu do kina Chimera. Wielkie plakaty reklamowały wiosenny sezon kinowy i nowy polski film obyczajowy – Trzy serca, według powieści Dołęgi-Mostowicza. Chętnie wybrałaby się na niego. Ledwie o tym pomyślała, gdy pojawił się przed nią oficer z fantazyjnie przerzuconą przez ramię peleryną. Strzelając zawadiacko butami, uśmiechnął się uwodzicielsko spod równo przyciętego wąsa. Nie zawierała znajomości na ulicy. Przeprosiła go i szybko odeszła.

Wyrośnięty młodzieniec spojrzał hardo na Sterna, a potem się uśmiechnął.

– Widzę, że pan mnie nie poznaje. To naprawdę ja, Izaak Joachim Hillel – powiedział, połyskując białymi zębami.

– Izaak? – Stern zaskoczony patrzył na szerokiego w barach, opalonego mężczyznę.

– We własnej osobie! Wczoraj w południe spacerowałem po Wiedniu, a tydzień temu zrywałem w Hajfie pomarańcze. Niewyobrażalne, prawda?

Uściskali się serdecznie na powitanie.

– Ojciec poszedł do klienta... – Spojrzał na wiszący w przedpokoju zegar. – Lada chwila powinien wrócić. Nie będziemy stać w drzwiach, zapraszam pana do środka. – Szerokim gestem pokazał, by Stern wszedł pierwszy. – Bardzo proszę.

Przez blisko pół godziny młody Hillel pełnił rolę gospodarza. Opowiadał przy herbacie o nowym państwie, które budują Żydzi z całego świata, i o walkach, jakie przyszło im toczyć z Arabami.

– Trwa palestyńskie powstanie, ale... nawet Mojżesz nie mógł dać sobie rady z Żydami – dodał wesoło. – Ostatnim pomysłem, jaki proponują Anglicy, jest ścisła separacja ludności.

– Getto? – zdziwił się Stern.

– Przecież to dzicy Beduini! – obruszył się Izaak. – Nie oszczędzają kobiet ni dzieci. Ich celem jest rabunek i zadawanie cierpień. Spadają niespodziewanie, jak deszcz w nocy, i znikają, nie pozostawiając śladów.

– Pielgrzymują do grobu Allacha?

Izaak nie odpowiedział wprost. Potrzebował namysłu, by odpowiedzieć na pytanie gościa.

– Można i tak powiedzieć – odparł, skubiąc rachityczną bródkę. Ten gest upodabniał go do ojca, i redaktor przypomniał sobie czasy, gdy z Samuelem studiowali prawo na uniwersytecie.

Jakub nie chciał nadużywać gościnności. Wstał i podziękował za herbatę. Właśnie się żegnał, gdy w drzwiach pokazał się Samuel. Adwokat nie chciał słyszeć, by przyjaciel ich opuścił. Za to Izaak poczuł się zwolniony z obowiązków gospodarza i po przywitaniu z ojcem wyszedł do miasta spotkać się z przyjaciółmi.

– To już postanowione. Zamykam wszystkie sprawy i za trzy miesiące wyjeżdżam do Marie do Palestyny – oświadczył Samuel.

– A Izaak?

Adwokat się zaśmiał.

– Na razie zostaje – powiedział nie wiadomo dlaczego szeptem. – Twierdzi, że płynąc pod prąd, bardziej się przyda.

– Komu?

– Mnie, tobie, nam wszystkim – dodał wymijająco Sam, wskazując fotel przy okrągłym stoliku. – Przyszedłeś po dobrą radę, Gwiazdorze? Wciąż pali ci się pod nogami ziemia?

– Zastanawia mnie, co Aaron Lille robił z pieniędzmi. Jeśli szył dwa ancugi na tydzień, nie był biedakiem. Kiedy odwiedziłem cię w czwartek, chciałeś mi coś ważnego powiedzieć. Wspominałeś o krążących po mieście plotkach... – Jakub ostrożnie naprowadzał przyjaciela na temat.

– To niesprawdzona wiadomość – zaczął adwokat i, odwlekając rozmowę, otworzył barek. Po zastanowieniu wyjął z niego karafkę z weneckiego szkła ze słomkowym trunkiem, postawił ją na stoliku i nie śpiesząc się, nalał wódkę do kieliszków.

Wypili. Jakub rozpoznał cudowny smak nalewki na kwiatach czarnego bzu, którą Hillel wyciągał na szczególną okazję.

– Wiadomość o tym – Hillel zrobił tajemniczą minę – że Aaron był nałogowym graczem.

– Graczem? – zapytał Jakub, delektując się wyjątkowym zapachem eliksiru. – Nie wiedziałem, że krawiec lubił rżnąć w karcioszki.

– Czy powiedziałem, że zgubiły go karty? – zaprotestował adwokat, powtórnie napełniając kryształowe naczynka. – To inna gra, w którą obaj kiedyś graliśmy.

Jakub szybko wypił kieliszek i wstał. Rozmowa, która bawiła Hillela, zaczynała go denerwować.

– Minie godzina, zanim wydusisz z siebie, że...

– Grał ponoć w cymbergaja! – powiedział Hillel, obserwując zdumioną minę kolegi. Nie pytaj teraz, skąd o tym wiem, kto i gdzie robił zakłady i jakie były reguły ich spotkań.

Jakub siadł przy stoliku, spoglądając łakomie na słomkową wódkę.

– Wiesz bardzo dużo, ale zastanawiasz się, czy warto mi o tym powiedzieć. Boisz się, że następnego dnia cały Lwów przeczyta o tym w „Kurierze”.

– Szczerze? Tego właśnie się boję. Mówić ludzie uczą się bardzo wcześnie, milczeć bardzo późno. Za dobrze się znamy, bym wystawiał naszą przyjaźń na próbę.

– Jeśli nie ty, to powie mi ktoś inny – obruszył się Jakub.

– Kto? – Adwokat spojrzał podejrzliwie.

– Choćby Mosze Halewi.

– Powiedziałeś Halewi? – Teraz Hillel wstał gwałtownie od stołu i obszedł przyjaciela.

– Tak, Mosze Halewi – zaakcentował Stern, obracając się w stronę adwokata. – Jest konkretny i usłużny.

– To niewysokie, chude indywiduum? Sąsiad Lillego? Jakub wydawał się być zaskoczony.

– Radziłbym ci na niego uważać.

– Dlaczego?

Samuel uśmiechnął się drwiąco.

– Niektórzy twierdzą, że jest policyjnym chatrakiem, inni, że przestępczą wtyką, a jeszcze inni, że pracuje ofiarnie dla obu stron. W przeszłości miał zatargi z prawem i od tamtej pory chodzi na pasku policji, bo ta ma na niego jakiegoś haka. Prostytucja nieletnich, coś w tym sensie, słyszałem takie plotki, lecz brzydzę się je powtarzać.

Stern słuchał tych słów z niedowierzaniem i na nowo zastanawiał się, dlaczego właśnie jemu Halewi podarował zdjęcia Szczęściarza. Chciał zwalić na krawca całą winę? A może tylko znał jego chorobliwą pasję i, milcząc, nie przeciwstawiał się jej. Nieprawdopodobne, by go szantażował, bardziej był jego pijackim powiernikiem.

– Pomaga mi – przerwał zamyślenie. – Sądzisz, że ktoś go nasłał i prowadzi jakąś grę?

– Jest w tym ponoć wyjątkowo biegły.

Hillel chciał nalać kolejny kieliszek dla gościa, lecz Jakub go powstrzymał. Wyjął notes i przeczytał na głos zapisane w nim nazwiska. Adwokat zdawał się nie reagować. Po czym sam sobie nalał kieliszek.

– Nie znam żadnego Mykoły Pronobisa, nazwisko Kinzel też mi nic nie mówi.

Wiktor Żeleźnik to mój znajomy z palestry. A Sylwester Bal? Bal to wyjątkowo niebezpieczny typ. Powinieneś go pamiętać. Już na studiach należał do tajnej korporacji. Pojedynki, zakłady. To nie jest niewinna zabawa – powiedział i podniósł kryształek pod światło. – Cymbergaj Bala to w dosłownym znaczeniu gra o wszystko. Niektórzy przegrali w niej majątek i odeszli zadowoleni, że nie stracili czegoś więcej. Inni stali się jego zakładnikami i muszą spłacać długi honorowe. Gra odbywa się według reguł zapisanych w jakiejś księdze. Wejście do lokalu na hasło, zmieniane podług jakiegoś klucza.

– Dziecinada.

– Też tak sądziłem – Hillel przełknął porcję eliksiru – dopóki któryś z graczy nie zastawił własnej żony. Sprzedał ją kolegom – spojrzał na Jakuba badawczo – by móc być znowu dopuszczonym do stołu. Jednym z ryzykantów był Aaron Lille. Poruszał się po cienkiej linie. Być może nasz Szczęściarz nigdy nie był szczęściarzem. Podobno widywano go w jakichś podziemiach pod klasztorem Dominikanów. Jeśli został honorowym dłużnikiem Bala, mógł mu świadczyć różne usługi i szyć garnitury do końca życia za darmo. Chyba za dużo powiedziałem. Nikt ci tego, Kuba, nie potwierdzi.