Выбрать главу

– Więc o co? – Jakub nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Stopka wygięła się i pokazała na brzuch.

– Niemożliwe!

– A jednak! Od kilku dni wymiotuje w łazience, mówię panu, będzie z tego jeszcze niezła afera!

– Kto jest szczęśliwym tatusiem?

– Ależ pan ciekawy. Nie było mnie tu i nic nie mówiłam – rzuciła ostrzegawczo i ulotniła się, drobiąc kroki.

Mańkiewicz, nikt inny, tylko Manio, przemknęło mu przez myśl. Nie zazdrościł mu ani go nie ganił. Nie dziwił się też Stopce, zgorzkniałej trzydziestodwuletniej pannie, że chce być sędzią w cudzej sprawie. Wcześnie posiwiała, z pajęczyną kurzych zmarszczek od ciągłego ślęczenia nad tekstami, coraz częściej szukała pocieszenia w alkoholu. Każdy dźwiga swój krzyż, jak umie, pomyślał, zamykając pokój. On też miał swoje problemy. Chorą i nieporadną matkę, starzejącego się ojca i na dodatek ślimaczące się śledztwo ze Szczęściarzem w tle.

Wreszcie był wolny. Powiesił klucz w kantorku, pożegnał Zenona, pozdrowił sprzątaczkę Rozalię, samotną matkę, która utrzymywała trójkę dzieci, i wyszedł na tętniącą życiem ulicę.

W pasażu Mikolascha kupił tuzin tłustych solonych śledzi i skierował się w stronę ulicy Kopernika. Wyszedł na placu Mariackim i gdy czekał na tramwaj, nie wiedzieć dlaczego przypomniał sobie przygotowane przez Andreę ogłoszenie, które ukazało się przedwczoraj w „Kurierze” – „Bliźniaki: dziewczynkę 4-letnią i chłopczyka 4-letniego oddam inteligenckiej rodzinie na własność. Listy kierować do »Sieroty«.

Sobota, 8 kwietnia 1939

Postawny mężczyzna wyszedł z cienia. Zostawił koszyczek z wiktuałami na brzegu marmurowego schodka i schował się za filarem. Słuchając przejmującego kazania księdza o bolesnej prawdzie o śmierci, pomyślał, że jajo kurze niewiele różni się składem od jaja orła. W jednym i drugim przypadku ma się do czynienia z białkiem, żółtkiem i komorą powietrzną. Na żółtku znajduje się tarcza zarodka i skrętka. Białko jest roztworem koloidalnym białek, soli mineralnych i cukrów, zamkniętych w skorupie wyścielonej błoną pergaminową. Skorupa składa się głównie z węglanu wapnia.

Przerwał rozmyślania i ukradkiem spojrzał na zegarek. Gdy kazanie się skończyło, lekko pochylony ruszył po swoją święconkę. Obiecał komuś, że niedługo wróci.

Stern był dumny, gdy Kasia stawiała ich koszyczek na szerokiej ławie, między innymi udekorowanymi koszyczkami. Córka pierwszy raz sama ozdobiła go liśćmi borówek, które wplotła w wiklinę. Wyprasowała też serwetkę i ułożyła na niej przygotowane przez Annę wiktuały.

Ksiądz przypomniał męczeńską śmierć Chrystusa i zmówił krótką modlitwę. Potem pokropił jaja, chleb, szynkę i sól wodą święconą. Jakub spojrzał dyskretnie na zegarek. Za dwadzieścia cztery godziny zaczynał się mecz Pogoni z Bratislavą. Nie był zagorzałym kibicem lwowskiego klubu, lecz Długolato kupił już bilety na to niecodzienne widowisko i umówił się z nim przy bramie wejściowej na niedzielę i poniedziałek. Jakub wymyślał sposób, by przekonać Annę, żeby pozwoliła mu wyrwać się z domu. Najlepszym, bo wielokrotnie sprawdzonym, była wspólna wizyta z dziećmi u teściów. Postanowił trzymać się tej wersji.

Wtorek, 11 kwietnia 1939

– Puk-puk! Otwórzcie! Przyniosłem wam wielkanocne jajeczka! – zawołał Długi, wchodząc do pokoju „kryminalistów”. Zdziwiony, że nie zastał Wilgi, postawił koszyczek na jej biurku i przysiadł na krześle, starannie poprawiając kanty.

– Jak wrażenia po meczach? – zapytał.

– Może być.

– Aż tak, Kuba, źle?

– Fatalnie – odpowiedział Jakub, przypominając sobie poniedziałkową awanturę, po tym jak wrócił do domu pod dobrą datą.

– Ofiary muszą być, właśnie taki jest, bracie, sport! – skwitował Okularnik, nie odstępując Sterna. – Chyba nie żałujesz, że się ze mną wybrałeś?

Stern burknął coś w odpowiedzi.

– Boże, co to był za mecz? – rozpływał się Długolato. – CSK Bratislava padła jak kawka. Pogoń dwa razy górą. Zaskoczenie zupełne. Oto, co mogą zdziałać twarde tyły i skuteczny napad! Dwa do jednego w pierwszym, a w rewanżowym dwa do jaja. Ten wynik przejdzie, bracie, do historii Leopolis. Co o tym sądzisz?

Stern kolejny raz nie odpowiedział. Przypomniał sobie za to spotkanie z Andrzejem Ziębą. Trafili na siebie w przerwie meczu przy bufecie i zdążyli wydudlić po halbie. Rozgorączkowany gliniarz napomknął mu o śledztwie.

– Sprawa Szczęściarza zatacza coraz szersze kręgi. Wydarzenia nabrały niesłychanego tempa i całkiem możliwe, że będziesz mi, Kuba, niedługo potrzebny.

– A może ty mnie? – rzucił w odpowiedzi. Ziębie spodobał się ten dowcip.

Przerwał rozmyślania. Redaktor sportowy przeanalizował obronę Słowaków i wytknął błąd sędziego.

– No, tak. Cisza w domu to chyba jedyna korzyść ze starokawalerstwa – podsumował filozoficznie i wyszedł na korytarz, podśpiewując hymn Pogoni: Jeden lubi kurczę z rożna, drugi piwem pasie brzuch.

– Nasz ideał: piłka nożna – podjął bezwiednie Stern – wieczna walka, wieczny ruch.

Wilga zjawiła się w pokoju redakcyjnym krótko po pierwszej i zdziwiona zapytała o stojący na jej biurku koszyczek. Kiedy Stern wyjaśnił, że był jej cichy wielbiciel, podniosła słuchawkę, połączyła się z działem sportowym, by podziękować Długiemu za świąteczny prezent. Potem wyjęła talerzyki i położyła na nich kawałki lukrowanego makowca. Gdy Stern delektował się ciastem Okularnika, de Brie zrelacjonowała mu poranną wyprawę do prosektorium.

Przyznała, iż liczyła na to, że w zakładzie medycyny sądowej przy Piekarskiej spotka swego znajomego, pana Artura Kozieczkę, lekarza z zespołu profesora Sieradzkiego, który w większości przypadków sam przeprowadzał sekcje, lecz ten jak na złość wyjechał na urlop. Trafiła na młodziutkiego asystenta, który wyraźnie był zakłopotany jej najściem. Dopiero co skończył zajęcia i wybierał się do miasta na obiad, więc zamieniła z nim ledwie kilka słów, po czym jej rozmówca wsiadł na motocykl i odjechał.

– Chciałam poznać wyniki badań z sekcji noworodka przed prokuratorem. Chcę ci, Kuba, udowodnić, że...

– Jak się nazywa twój nowy znajomy? – przerwał jej Stern, oblizując palce z lukru.

– Oskar Frycz – rzuciła, nie wiadomo dlaczego czerwieniąc się.

– A więc wiem już, że twój młody koroner ma na imię Oskar.

– Mój?

Jakub nie odpowiedział. Podszedł do okna i oparty łokciami o parapet obserwował grupkę osób czekających na tramwaj na przystanku przy Legionów. Wysoki jegomość z teczką, dwie kobiety w kapeluszach i mężczyzna w granatowym kombinezonie zbierający śmieci do worka. Był jeszcze żołnierz spacerujący wzdłuż peronu, który po dojściu do słupka z rozkładem robił przepisowy zwrot, jakby stał na warcie. Statystycznie biorąc, któreś z tej piątki niecierpliwie czeka na jego nowy tekst. Tekst o pechowym Szczęściarzu i o jego małej córeczce, która przepadła bez śladu.

– Czy ten, jak mu tam, Oskar chwalił ci się, że badał poszatkowane ciało królika? – zapytał, przełykając makowiec. – Może na jego szkiełko mikroskopowe trafiła sierść i fragment ogona?

– Bzdury pleciesz! – Odstawiła z hukiem swój talerzyk. – To profesjonalista. Wykonał już samodzielnie kilkanaście fachowych analiz.

– Nie wiedziałem, że krojenie trupów to profesja – powiedział Stern zjadliwie, obracając się do niej.

Wilga wzięła głęboki oddech, by nie dać się sprowokować.

– To człowiek z pasją – zaczęła niespokojnie. – Pisze pracę o stężeniach pośmiertnych. Obiecał, że pokaże mi zbiory preparatów medycznych i...

– Co, i...

– Umówiłam się z nim za tydzień – zakończyła, wkręcając papier do maszyny.