Выбрать главу

– Dlaczego zgłosił się do was, a nie poleciał do miejskiej?

– Źle stawiasz sprawę. – Inspektor uważnie zmierzył Sterna wzrokiem. – Są tacy, którzy wierzą w skuteczność tego państwa, które ja reprezentuję.

– Kpisz czy o drogę pytasz? – Jakub zaczął chodzić nerwowo wokół Zięby, wycierając piasek z piekących oczu.

– Naprawdę mieliśmy na niego oko. Jest, kurwa, morfinistą, do tego pederastą. – Przyciszył głos, jakby właśnie to ostatnie słowo mogło zbrukać uszy Sterna. – Przyniósł ze sobą zdjęcia w albumie. Okazuje się, że kiedyś był ślicznym chłopczykiem: loczki blond, marynarskie ubranko i słomkowy kapelusz. Już wtedy pogrywał na pianinie na rodzinnych spotkaniach i komponował różne takie tam wariacje. Teraz mamusia opiekuje się nadętym grubasem o spoconych dłoniach, którego wzrok błądzi po męskich rozporkach. Tatuś w dyplomacji w Italii. Na śmierć zapomniał o ojcowskich obowiązkach i utknął na jakiejś placówce. Wydawało się tłuściochowi, że jeżeli przedstawi nam cudze grzeszki, jego stare zostaną zgładzone.

– Co za dramatyczna historia? A pamiętasz może, co wybitne ucho pederasty zarejestrowało?

– Niewiele. Była wrzawa. Sam ślicznie napisałeś, że po ulicy przetaczała się manifestacja, ale nasz muzyk twierdzi stanowczo, że słyszał rozmowę na korytarzu. Ktoś mówił po ukraińsku o dostawie broni. Padały daty, adresy. Widział też schodzącego po rusztowaniu przystojniaka z torbą na ramieniu, lecz przez nieuwagę zapomniał mu się dokładnie przyjrzeć.

– Nie sądzisz chyba, że kupię te brednie.

– Pytałeś o świadków, a kiedy grzecznie próbuję ci o nich powiedzieć, obrażasz się. O wczorajszej wyprawie czytałem, masz jeszcze jakieś rewelacje?

– Wiem, gdzie była Lea – oświadczył Stern, opierając się plecami o ścianę i zamykając oczy.

– Lea, Lea? – Inspektor udał, że zapomniał. – Czyżby ta mała od Szczęściarza ze Smoczej?

– Ta sama – odpowiedział, nie otwierając oczu. – Mieszkała przez kilka dni u Bergerów, obok atelier fotograficznego przy Zielonej. Spisałeś już de Brie na straty, a tymczasem nie zawahała się i poszła tam, by...

Zięba wszedł mu w słowo.

– Więc to de Brie zdobyła cenną informację? Gratuluję.

– Ma swoje źródło, jak każdy z nas. – Stern starał się być lepszy w kłamstwie od inspektora.

– Nie wierzę za grosz babom, a one z wzajemnością nie wierzą mnie. Twoja panienka nie wymyśliła sobie adresu, kręcąc w redakcji ślicznym tyłeczkiem. Ktoś jej go dał! Może ty?

Jakub milczał. Nie pociągały go bzdurne pogaduszki. W ustach zbierała mu się ślina i zastanawiał się, czy zaraz nie rzygnie.

– Powiedziałeś, że mieszkała, a więc już tam nie mieszka? – Inspektor ciągnął redaktora za język.

– Bo pewnego dnia pojawił się jakiś dżentelmen i zabrał ją ze sobą.

– Jak wyglądał ów elegant, tego pewnie panna Wilga nie wie? Jakub rozłożył ręce, jak rozpięty na krzyżu.

– A więc, proponujesz mi, bym sprawdził kolejny adresik. Tylko że kiedy już tam przyjdę, okaże się to, co zwykle.

– Co?

– Szufladka w szkatułce, w szkatułce szufladka, a w szufladce śmierdzące gówno!

Inspektor wiedział, jaka wredna czeka go robota, bo dane o mieście miał w jednym palcu. Codziennie spływały na jego biurko informacje o narodzinach, zgonach, zaginięciach, ślubach, rozwodach, pożarach, plajtach... Ale co miał zrobić z informacją o trzech tysiącach dzieci, które przyszły na świat w ciągu zeszłego roku? Czy to oznaczało, że w sprawie akuszera powinien przepytać tysiące ciężarnych bab? Nie mógł siedzieć z założonymi rękami. Dlatego agenci i agentki (werbowani z gorliwych dozorców, podpadniętych sklepikarek, gazeciarzy, służących i kurew) bezustannie donosili o ciężarnych, które weszły na ich teren.

Żadnej finezji, niekończąca się robota z oczekiwaniem na głupi przypadek. Jednak tym razem taki przypadek się zdarzył i jak na złość nie jemu, tylko komisrzowi, który dowiedział się od pomocnika fryzjera, że jakaś podejrzana kobita weszła do budynku przy Legionów. Na szczęście informacja zwrotna trafiła do niego niemal natychmiast. Był na dworcu kolejowym u zawiadowcy i nie mógł zadziałać sam, ale od czego był Stern? Wyjątkowo gorliwy i naiwny, więc doskonale nadawał się do tej roboty. Jeden telefon i ptaszek pofrunął ochoczo do rzuconego ziarna pod komendę miejską.

Zięba wstał, stukając palcem w tarczę zegarka. Włożył płaszcz i zabrał kapelusz z krzesła.

– Do zobaczenia, panie redaktorze! – Na pożegnanie zrobił przewrotną minę. Stern kiwnął głową i pobiegł do toalety, trzymając się za brzuch.

– Coś nie jesteś dziś zbytnio rozmowna – zauważył, przecierając oczy. – Spędziłaś podobno pół dnia w prosektorium, a teraz nie możesz wydusić słowa?

Wilga milczała. Nie miała zamiaru spowiadać się z tego, co robiła. Jakub pewnie by ją wyśmiał. Musiałaby mu powiedzieć, że kiedy zgodnie z umową zajrzała o dziewiątej do sali ekspertyz w zakładzie medycyny sądowej, Oskar Frycz już na nią czekał. Siedział sam, pochylony nad mikroskopem, i pogwizdywał jakąś przejmującą melodię. Tym bardziej nie mogła powiedzieć, że to właśnie Oskar kupił jej przed tygodniem białą różę w przyszpitalnej kwiaciarni.

Na widok Wilgi lekarz posłał jej znad blatu ujmujące spojrzenie. Nie mogłaby też powtórzyć tej ekscytującej rozmowy, gdy gapiła się na przezroczyste szkiełko, w którym leżały spreparowane komórki z wątroby ludzkiej.

– Cieszę się, że panią widzę. Niestety, mój pryncypał jest nadal w Wiedniu. Prowadzi tam wykłady i ma wrócić dopiero za dwa tygodnie. – Spojrzał na nią przenikliwie, gdy zapytała, czy może porozmawiać z profesorem.

– Przepraszam za ten niefortunny wstęp – zaczęła nieśmiało. – Mam napisać artykuł do kroniki kryminalnej. Nic na to nie poradzę, że moja profesja może się wydać komuś odrażająca.

– Ja także nie czuję się komfortowo wśród zwłok.

Frycz przedstawił jej temat swoich badań naukowych. Przyznał, że coraz bliżej jest wyznaczenia ostatnich godzin i minut, decydujących o życiu. Posługiwał się fachową terminologią, cytował światową prasę medyczną. De Brie nie była w stanie wszystkiego zrozumieć. Zauważył swój błąd.

– Przepraszam, może kiedyś to pani dokładniej wytłumaczę.

Był delikatny, a jednocześnie pewny siebie. Czuła, że zawiązuje się między nimi cienka nić porozumienia.

W pewnej chwili spojrzał na zegarek.

– Spotkajmy się za godzinę – zaproponował. – Może zechciałaby pani obejrzeć w tym czasie zbiór preparatów medycznych. To jedna z największych kolekcji w Europie. Została założona pod koniec osiemnastego wieku przez profesora Krausneckera.

Podszedł i spojrzał na nią z góry.

– Teraz będę zajęty badaniami zleconymi przez policję. Rano przywieźli mi nadpalone ciało noworodka. Inspektor Zięba jest wymagający. Opisałem mu każde draśnięcie, każdą ranę, ale jemu wciąż za mało. Chce, bym podał dokładną przyczynę zgonu i prawdopodobne narzędzie zbrodni. Tak się składa, że to moja specjalność.

– Jaka specjalność?

– Zapomniała pani? Stężenia pośmiertne i plamy opadowe.

– Brr, przecież to okropne! – wyrwało jej się i zaraz tego żałowała.

– Ma pani rację, muszę z tym kiedyś skończyć. – Spojrzał na nią z rozbrajającym uśmiechem.

Wilga skorzystała z nieplanowanej przerwy i ruszyła zwiedzać sławną kolekcję preparatów. Zatrzymała się na korytarzu przed wiszącymi na ścianie gablotami, w których widniały zdjęcia profesorów z opisem ich osiągnięć naukowych. Kiedy zaczęła czytać biografie uczonych, ktoś za nią stanął. Nie obracała się. W szybie dostrzegła dwie rozmyte postacie w białych kitlach, wyglądające jak duchy.

– Podobno szef telegrafował z Wiednia! – powiedział mężczyzna przyciszonym głosem.