Выбрать главу

– Popatrzył na Chrzana. – Tylko jaki powód miałby jakiś nieletni, by grozić profesorowi? Skąd miałby jego numer? Nic nie wskazuje, by profesor włóczył się po modnych klubach – Pater z trudem powstrzymywał się od ironii. – Poza tym zasięgnąłem wczoraj, tak to nazwijmy, porady językowej. W tych esemesach było coś o „wypasionym domu". Tyle że słowo „wypasiony" to już dla młodych ludzi szczyt obciachu i, jak to mówią, „wiocha". Mówi się: „wyczesany", „wyczepisty"…

– Pater, ja doskonale o tym wiem. – Twarz Chrzana coraz bardziej upodabniała się do sfalowanej blachy szarego forda. Wiem, że ktoś nieudolnie podszywał się pod słownictwo młodzieżowe. I wiem coś jeszcze. – Mężczyzna nachylił się w stronę nadkomisarza. – Otóż komisariat powiadomił nas o sprawie. Czekański to ważna figura, informacja trafiła do mnie. A następnego dnia po tym, jak otrzymaliśmy wiadomość o esemesach, na moim biurku zadzwonił telefon. Dzwonili z ABW. Od tej chwili wszystko, co związane z Czekańskim, miało trafiać do nich. Rozumiesz, co to znaczy?

– To znaczy, że wczorajsze zamieszanie w „Edenie" spowodował nie oskalpowany trup Maziarskiego, ale profesor i jego zniknięcie…

– Nie, nie o to mi chodzi. – Szara blacha zadrżała. – To znaczy, że ktoś z naszych jest wtyką ABW. Przekazuje im wiadomości o naszych śledztwach. Mamy kapustę, pieprzoną kapustę. Pieprzonego kreta – wysyczał Chrzan.

– Dosyć! – Cichowski uznał, że powinien wkroczyć do akcji. – Tak czy inaczej „Eden" to nie nasza sprawa. A dla ciebie – popatrzył na Patera – mam, jak to ująłeś… niestandardowe zadanie. W jednym z bloków znaleziono zamurowane zwłoki. Ktoś wymontował kaloryfer i w tym miejscu ukrył ciało. Ludzie to mają pomysły… Ale upały i nieszczelności zrobiły swoje. No i to chyba będzie coś w sam raz dla ciebie – mruknął naczelnik.

Na progu głos naczelnika zatrzymał Patera. Nadkomisarz raz jeszcze podszedł do stołu.

– Ja też nie lubię, gdy ktoś wpieprza się w nie swoje sprawy Gdy robi się z nas folwark. Nie lubię zwłaszcza, gdy robią to moi byli podwładni. Bardzo też nie lubię, gdy moich ludzi traktuje się jak… – Cichowski zrobił ruch ręką, jakby odganiał natrętnego owada. – A teraz weź się do swojej roboty

Gdy Pater usiadł przy biurku, pomyślał, że ostatnie zdanie naczelnika – to o „swojej robocie" – poddaje się rozmaitym interpretacjom.

Nadkomisarz zadzwonił do Kuleszy.

– Podobno mamy zamurowane zwłoki w mieszkaniu. Tak… Zobacz, czy jesteśmy tam rzeczywiście niezbędni.

Potem wybrał prywatny numer doktora Kwiecińskiego i zostawił wiadomość. Zadzwonił do archiwum i, jak to miał w zwyczaju, poprosił o „drobną przysługę".

Po trzeciej kawie zabrzęczała komórka. „Ustawka o ósmej. Mandaryn". Dłonie rugbisty ostatecznie poluzowały uchwyt.

Sopot, 19.06.2006, 22:15

Boczna salka w „Mandarynie" przypominała gotycką komnatę. Nie dobiegały tu odgłosy z pobliskiego Monciaka, wypełnionego o tej godzinie śmiechem nastolatków koczujących w letnich ogródkach. Klimatyzowana salka przeznaczona była dla ludzi, którzy cenili ciszę i spokój. Średniowieczny charakter pomieszczenia potęgowała dodatkowa kolumna, powstała z dymu papierosów i wznosząca się znad stołu do lampy.

Pater wpatrywał się dłuższy czas w swoje dwa odbicia. Twarz, jaka ukazywała się w szkłach okularów jego przeciwnika, zdawała się nie zdradzać żadnych emocji. O Paterze mówiło się, że naprawdę ma pokerowe oblicze. Zostało ich tylko dwóch. Naprzeciw siedział „Jezus z Oliwy". Mężczyzna z siwiejącą brodą był profesorem matematyki na Uniwersytecie Gdańskim. Uczył się na pamięć prawdopodobieństwa rozkładów kart, ale ciągle jakiś pokerzysta stawał mu na drodze. Wreszcie uznał, że to wszystko przez oczy. Przez nie przegrywa. To jego spojrzenie zdradzało siłę lub słabość układu kart. Profesor natrafił kiedyś na artykuł o amerykańskim informatyku, mistrzu pokera, którego nazywano Jezusem. Pokerzysta zza oceanu zawsze grał w lustrzanych okularach. Profesor zaczął go naśladować, zapuścił brodę. Wtedy zaczęli nazywać go Jezusem z Oliwy. Także i dlatego, że wreszcie przy stole cudownie pomnażał uniwersytecką pensję.

Nadkomisarz zaczął grać trzy lata temu. Zaczęło się od internetu. Wkrótce wirtualne rozgrywki wyłoniły graczy, którzy postanowili zmierzyć się w realu. W odmianę pokera nazywaną Texas Hold'em coraz rzadziej grywali mafiosi i rozmaici „wielcy Szu" kursujący po Wybrzeżu w poszukiwaniu leszczy do ogrania.

Coraz rzadziej nad stołem krążyły gorące pieniądze, które miały to do siebie, że zostawiały nad nim swąd spalenizny i nielegalnych spraw. Texas Hold'em stawał się rozrywką jajogłowych: informatyków, matematyków, ekonomistów, prawników. Niekiedy także policjantów. Ustawki organizowano raz w tygodniu, najczęściej w piątki. Dzisiejsza należała do zorganizowanych ad hoc. Widocznie ktoś uznał, że warto dobrze rozpocząć tydzień.

Gdy zostało ich dwóch, postanowili zagrać zgodnie z zasadą no limit. Oznaczało to, że można wyłożyć wszystkie swoje pieniądze i podbijać podczas jednej rundy licytacji dowolną ilość razy. Pater raz jeszcze podwinął koniuszki kart i popatrzył na piątkę kier oraz siódemkę pik. Na stole leżał już flop. Ósemka kier, as pik i król karo. I stały słupki żetonów niczym warta przy Grobie Nieznanego Żołnierza.

Król karo. Pater pomyślał o Maziarskim. Co takiego zrobił, że spotkała go ta straszna śmierć? Mordercy nie wystarczyło, że zmiażdżył emerytowi tył czaszki. Posunął się do tego, by oskalpować ofiarę. Oskalpował zwłoki czy żywego człowieka? Mimo klimatyzacji Pater poczuł, że ma lepkie palce. Właśnie: palce. Sklejone palce Maziarskiego. Klej. O co w tym wszystkim chodzi?

Na stole pojawiła się czwarta karta. Walet trefi. Jezus z Oliwy postawił kolejny słupek żetonów i rozsiadł się wygodniej.

– Pamięta pan, graliśmy trzy tygodnie temu niedaleko hotelu „Grand". Potem usłyszałem od kolegi prawnika, że to miejsce z tradycjami. Przed wojną te piękne secesyjne wnętrza były jaskinią hazardu. Ale najciekawsze jest to, że obok „Grandu", w kierunku Wejherowa, ciągnęła się aleja samobójców. Wieszali się niemieccy rybacy, polscy inżynierowie, żydowscy sklepikarze i rosyjscy arystokraci, którzy przegrywali tu majątki. Podobno nad ranem właściciel hotelu miał zwyczaj, że przychodził do kasyna, wskazywał głową w stronę alei i pytał: „Ilu?" „Dwóch", odpowiadał krupier. Wspaniała historia, nieprawdaż?

– Sądzi pan, profesorze, że dzisiaj powinienem udać się w kierunku Wejherowa? – zapytał Pater. Profesor wybuchnął śmiechem.

– Och, nic takiego nie chciałem powiedzieć! – Słup papierosowego dymu wzbił się w stronę lampy, a Pater podbił stawkę.

Walet trefi. Czekański. Co chce od niego ABW? Może to też kret? Pieprzona kapusta. Pieprzony kret – Pater przypomniał sobie poranną rozmowę i bruzdy na twarzy Chrzana. Ale po co agencji człowiek w domu starców? I co się właściwie stało ze znawcą ran symbolicznych? Kto wysyłał mu esemesy? Pater znów zobaczył swoje dwa odbicia w okularach profesora matematyki. Profesor Uniwersytetu Gdańskiego. Tak jak Czekański.

– Profesorze, to żadna pokerowa sztuczka, naprawdę mnie to interesuje. Czy mówi coś panu nazwisko Czekański? Profesor Uniwersytetu Gdańskiego…

– Nie, pierwsze słyszę. – Obłok dymu znów pofrunął do góry. – A czym on się zajmuje?

– Lekarz, ale także specjalista od antropologii…

– O, to nam nie po drodze. Ale jeśli tak pana to interesuje, dowiem się czegoś. Ktoś na pewno będzie go znał. – Jezus dołożył swoje żetony.

Na stole pojawiła się ostatnia karta. Piątka pik. Pater raz jeszcze popatrzył w zakryte dwie karty, popatrzył na Jezusa i nie odrywając wzroku od swoich dwóch odbić, dołożył kolejny słupek. Poczuł, że wokół stołu robi się nagle tłoczno. To trzej gracze, którzy wcześniej odpadli, patrzyli na decydujące starcie. Pater już dawno powinien spasować. A już na pewno powinien to zrobić, gdy profesor opowiedział o alei samobójców w kierunku Wejherowa. Historyjka ta była pokazem siły. Ale nadkomisarz wiedział też, że jeśli zagrać z profesorem ostro, puszczają mu nerwy i zaczyna się gubić. Para piątek to niewiele, ale powinno się udać. Profesor podbił. W szklance jednego z kibiców zachrzęścił lód. Pater bez zastanowienia przesunął na środek ostatni stos żetonów. Po chwili Jezus odkrył pierwszą ze swoich kart: trójkę karo. Dmuchnął dymem tym razem w bok i odsłonił króla trefi. Leżał on obok wcześniej odkrytego pikowego. Dwa czarne króle. Trefl to krzyż. Krzyż nad grobami samobójców i nad grobem Maziarskiego.