Выбрать главу

Tłusty dzieciak znalazł pana Worlda w Komnacie Tęczy — odgrodzonym murem fragmencie ścieżki o szklanych oknach zasłoniętych przezroczystym plastikiem, zielonym czerwonym i żółtym. Pan World krążył niecierpliwie od okna do okna, wyglądając na zmianę na złoty świat, czerwony świat, zielony świat. Włosy miał ognistorude, krótko przycięte, ubrany był w płaszcz nieprzemakalny Burberry.

Tłusty dzieciak odkaszlnął; pan World uniósł wzrok.

— Przepraszam, panie World.

— Tak? Czy wszystko idzie zgodnie z planem?

Dzieciak czuł suchość w ustach, oblizał wargi.

— Wszystko załatwiłem. Nie mam jeszcze potwierdzenia śmigłowców.

— Helikoptery przybędą, gdy będziemy ich potrzebować.

— To dobrze — odparł tłuścioch. — Dobrze.

Stał tak, nie mówiąc ani słowa i nie odchodząc. Na jego czole widniał siniak.

Po chwili pan World przemówił:

— Chciałeś powiedzieć coś jeszcze?

Cisza. Chłopak przełknął ślinę. Skinął głową.

— Coś jeszcze — rzekł. — Tak.

— Poczułbyś się lepiej, rozmawiając o tym w cztery oczy?

Ponowne skinienie głowy.

Pan World przeszedł wraz z gościem do swego centrum operacyjnego — wilgotnej jaskini, ozdobionej dioramą przedstawiającą pijane skrzaty pędzące bimber. Tablica na zewnątrz informowała turystów o zamknięciu jaskini na czas remontu. Obaj mężczyźni usiedli na plastikowych krzesłach.

— W czym mogę pomóc? — spytał pan World.

— No, tak. Chodzi o dwie sprawy. Okay.” Po pierwsze, na co czekamy? A po drugie, to trudniejsze. Proszę posłuchać. Mamy broń. Zgadza się? Przeważającą siłę ognia. Oni mają pieprzone miecze, noże, pieprzone młoty, kamienne siekiery, łyżki do opon. A my cholerne inteligentne bomby.

— Których nie będziemy używać — podkreślił jego rozmówca.

— Wiem o tym. Już pan to mówił, wiem. I w porządku. Ale proszę posłuchać, odkąd załatwiłem tę sukę w L.A., czułem… — Urwał i skrzywił się, jakby nie chciał mówić dalej.

— Czułeś niepokój?

— Tak. Zgadza się. Dobre słowo. Niepokój. Jak przystań dla niespokojnych nastolatków. Zabawne. O, tak.

— A co dokładnie cię niepokoi?

— No, będziemy walczyć i wygramy.

— I to wzbudza twój lęk? Mnie osobiście zdecydowanie cieszy ta wizja.

— Ale. Oni i tak wymrą. Są jak gołębie wędrowne i diabły tas — mańskie. Prawda? Kogo to obchodzi? W ten sposób dojdzie do rozlewu krwi.

— Ach tak. — Pan World skinął głową.

Przynajmniej chwytał. To dobrze.

— Proszę posłuchać — rzekł tłusty dzieciak — nie tylko ja tak myślę. Rozmawiałem z ekipą radia Modem. Wszyscy są za tym, by rozstrzygnąć sprawę pokojowo. Niematerialni woleliby, żeby wszystko załatwiła niewidzialna ręka rynku. Jestem tu. No wie pan. Głosem rozsądku.

— Istotnie. Na nieszczęście nie masz dostępu do pewnych informacji. — Pokryte bliznami wargi wykrzywiły się w gorzkim uśmiechu.

Chłopak zamrugał.

— Panie World. Co się stało z pańskimi ustami?

World westchnął.

— Prawdę mówiąc — rzekł — ktoś kiedyś mi je zaszył. Dawno temu.

— Rany — rzucił tłuścioch. — Poważna sprawa. Omerta.

— Tak. Chcesz wiedzieć, na co czekamy? Czemu nie uderzyliśmy zeszłej nocy?

Chłopak kiwnął głową. Pocił się, był to jednak zimny pot.

— Nie uderzyliśmy, bo czekam na kij.

— Kij?

— Zgadza się. Kij. A wiesz, co zamierzam z nim zrobić?

Tłuścioch pokręcił głową.

— W porządku. Poddaję się. Co?

— Mógłbym ci powiedzieć — rzekł z powagą World. — Ale wówczas musiałbym cię zabić. — Mrugnął. Panujące w jaskini napięcie gwałtownie opadło.

Tłusty dzieciak zaczął chichotać, cicho, gardłowo. Dźwięk wydostawał mu się z ust i z nosa.

— Okay — rzekł. — Cha, cha. Dobra. Cha. Chwytam. Planeta techno odebrała wiadomość. Jasno i wyraźnie. Nie ma więcej pytań.

Pan World pokręcił głową. Położył dłoń na ramieniu tłuściocha.

— Hej — rzucił. — Naprawdę chcesz wiedzieć?

— Jasne.

— Cóż — mruknął pan World. — Ponieważ jesteśmy przyjaciółmi, oto odpowiedź: zamierzam wziąć ów patyk i gdy armie zbliżą się do siebie, cisnąć go ponad nimi. Kiedy go rzucę, kij zamieni się we włócznię, a gdy włócznia przeleci nad polem bitwy, zamierzam krzyknąć: „Bitwę tę poświęcam Odynowi”.

— Słucham? Ale czemu?

— Chodzi o moc. — Pan World podrapał się po podbródku. — I pożywienie. Połączenie tych dwóch rzeczy. Widzisz, wynik bitwy nie ma znaczenia. Liczy się tylko chaos i rzeź.

— Nie łapię.

— Pozwól, że ci zademonstruję. Będzie o tak. Patrz. — Pan World wyjął z kieszeni płaszcza nóż myśliwski o drewnianym ostrzu i jednym płynnym ruchem wbił klingę w miękkie ciało pod brodą dzieciaka, mocno w górę, w mózg. — Śmierć tę poświęcam Odynowi — rzekł.

Na jego rękę pociekło coś, co tak naprawdę nie było krwią. W głębi czaszki, za oczami dzieciaka, rozległy się odgłosy iskrzenia. W powietrzu rozeszła się woń spalonej izolacji.

Ręka tłuściocha drgnęła spazmatycznie. Potem upadł na ziemię. Jego twarz zastygła w grymasie zdumienia i bólu.

— Spójrz tylko na niego — rzekł pan World miłym tonem. — Wygląda jakby właśnie zobaczył sekwencję zer i jedynek, zamieniającą się w stado wielobarwnych ptaków odlatujących w dal.

Pusty skalny korytarz nie odpowiedział.

Pan World zarzucił sobie trupa na ramię, jakby ten w ogóle nic nie ważył, otworzył dioramę i wrzucił zwłoki do środka, nakrywając je długim czarnym płaszczem. Pozbędzie się ich wieczorem, uznał i uśmiechnął się, rozciągając pokryte bliznami wargi. Ukrycie ciała na polu bitewnym to łatwizna. Nikt niczego nie zauważy. Nikogo to nie obejdzie.

Przez jakiś czas w jaskini panowała cisza, a potem w mroku rozległo się chrząkniecie i niski głos, nie należący do pana Worlda, powiedział:

— Dobry początek.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Próbowali powstrzymać żołnierzy, tamci jednak wystrzelili i zabili ich obu. Piosenka zatem mówi nieprawdę w części o więzieniu, ale wzmianka o nim znalazła się tam z powodu poezji. W poezji nie zawsze przedstawia się rzeczy takimi, jakimi były naprawdę. Poezja nie jest prawdą. W wierszu nie ma na nią dość miejsca.

— komentarz pieśniarza do „Ballady o Samie Bassie”
Skarbnica folkloru amerykańskiego

Nic z tego nie może dziać się naprawdę. Jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, możesz uważać wszystko za jedną wielką przenośnię. Ostatecznie religie to z definicji przenośnie: bóg jest tylko snem, nadzieją, kobietą, uosobieniem ironii, ojcem, miastem, domem o wielu pokojach, zegarmistrzem, który zgubił swój najcenniejszy chronometr na pustyni, kimś, kto cię kocha — a może nawet, mimo dowodów świadczących przeciw temu, istotą niebiańską, której zależy tylko na tym, by twoja drużyna piłkarska, armia, firma, bądź małżeństwo kwitły, prosperowały i zwyciężały wszelkie przeszkody.

Religie to miejsca, w których stajemy i działamy i z których oglądamy nasz świat.

Zatem nic z tego nie dzieje się na prawdę. Podobne rzeczy są niemożliwe, ani jedno słowo nie odpowiada prawdzie. Niemniej jednak oto, co zdarzyło się dalej:

U stóp Góry Czatów mężczyźni i kobiety zgromadzili się w deszczu wokół niewielkiego ogniska. Stali pod zapewniającymi kiepską ochronę drzewami i się sprzeczali.