Выбрать главу

Światło padające z zewnątrz nie było zbyt jasne, lecz jego oczy przywykły do ciemności. Natychmiast dostrzegł, że na łóżku siedzi kobieta. Znał ją. Rozpoznałby w tłumie liczącym tysiące, setki tysięcy osób. Wciąż miała na sobie granatowy kostium, w którym ją pochowano. Jej głos, zwykły szept, także był znajomy.

— Przypuszczam — rzekła Laura — że spytasz, co tu robię?

Cień milczał.

Usiadł na jedynym krześle w pokoju. Wreszcie zapytał:

— To ty?

— Tak — odparła. — Zimno mi, piesku.

— Ty nie żyjesz, skarbie.

— Owszem, nie żyję. — Poklepała łóżko obok siebie. — Chodź, usiądź koło mnie.

— Nie — powiedział Cień. — Na razie wolę zostać tutaj. Mamy do omówienia kilka spraw.

— Na przykład to, że nie żyję.

— Może. Ale w tej chwili myślę głównie o tym, jak umarłaś. o tobie i Robbiem.

— Ach — rzekła — to.

Cień wyczuwał w powietrzu — a może, po prostu to sobie wyobraził — smród zgnilizny, woń kwiatów i środków konserwujących. Jego żona — była żona… nie, poprawił się: nieżyjąca żona — siedziała na łóżku i patrzyła na niego niemrugającymi oczami.

— Piesku, czy zechciałbyś dać mi papierosa?

— Zdawało mi się, że rzuciłaś?

— Owszem — powiedziała. — Ale nie przejmuję się już zagrożeniami dla zdrowia, a papieros mógłby mnie uspokoić. W holu stoi automat.

Cień naciągnął dżinsy i koszulkę i wyszedł do holu na bosaka. W recepcji dyżurował mężczyzna w średnim wieku, czytając powieść Johna Grishama. Cień kupił w automacie paczkę Virginia Slims.

— Jest pan w pokoju dla niepalących — powiedział tamten — więc proszę szeroko otworzyć okno. — Podał Cieniowi zapałki i popielniczkę z logo motelu America.

— Jasne — odparł Cień. Wrócił do sypialni. Laura wyciągnęła się wygodnie na pomiętej pościeli. Cień otworzył okno, po czym podał jej papierosy i zapałki. Miała zimne palce. W blasku zapałki ujrzał, że jej paznokcie, zwykle nieskazitelnie czyste, są pogryzione i połamane, ze śladami błota.

Laura zapaliła papierosa, wciągnęła dym, zdmuchnęła zapałkę, zaciągnęła się mocno.

— Nie czuję smaku. To chyba na nic.

— Przykro mi — rzekł.

— Mnie także. — Gdy wciągała dym w płuca, czubek papierosa zapłonął jaśniej i Cień ujrzał jej twarz.

— A zatem, wypuścili cię?

— Tak.

Czubek papierosa rozjarzył się lekko.

— Wciąż jestem wdzięczna. Nie powinnam była pozwolić, żebyś się do tego mieszał.

— Cóż — odparł — sam się zgodziłem. Mogłem odmówić.

Zastanawiał się, czemu się jej nie boi, czemu sen o muzeum wprawił go w panikę, podczas gdy bez lęku radzi sobie z żywym trupem.

— Owszem — potwierdziła. — Mogłeś, ty wielki frajerze. — Jej twarz spowijał wieniec dymu. W półmroku była bardzo piękna.

— Chcesz wiedzieć, jak było ze mną i Robbiem?

— Chyba tak.

Zgasiła papierosa w popielniczce.

— Siedziałeś w więzieniu, a ja potrzebowałam kogoś, z kim mogłabym pomówić. Potrzebowałam ramienia, by się wypłakać. Ciebie nie było. Denerwowałam się.

— Przykro mi. — Cień uświadomił sobie, że jej głos brzmi jakoś inaczej. Próbował wychwycić różnicę.

— Wiem. Spotykaliśmy się na kawie. Opowiadaliśmy, co zrobimy, kiedy wyjdziesz, jak dobrze będzie znów cię zobaczyć. On naprawdę cię lubił, wiesz? Nie mógł się już doczekać, żeby dać ci dawną pracę.

— Tak?

— A potem Audrey wyjechała na tydzień do siostry. To było rok, nie, trzynaście miesięcy po twoim zamknięciu. — W jej głosie brakowało emocji. Każde kolejne słowo było płaskie i monotonne, niczym kamyki kolejno wrzucane do głębokiej studni. Robbie wpadł do mnie, razem się upiliśmy i zrobiliśmy to na podłodze w sypialni. Było dobrze, naprawdę dobrze.

— Nie musiałaś mi tego mówić.

— Nie? Przepraszam. Po śmierci trudniej jest dokonywać wyborów. Coś jak na fotografii. Nam to nie przeszkadza.

— A mnie tak.

Laura zapaliła kolejnego papierosa. Poruszyła się płynnie, zręcznie, nie sztywno. Cień zastanawiał się przez moment, czy naprawdę nie żyje. Może to jakiś skomplikowany podstęp?

— Tak — rzekła. — Teraz rozumiem. Kontynuowaliśmy ten romans — choć wcale go tak nie nazywaliśmy, w ogóle go nie nazywaliśmy — przez większą część ostatnich dwóch lat.

— Zamierzałaś zostawić mnie dla niego?

— Niby czemu? Jesteś moim wielkim misiem, moim „pieskiem”. To, co zrobiłeś, zrobiłeś dla mnie. Czekałam trzy lata, żebyś do mnie wrócił. Kocham cię.

Powstrzymał się, by nie odpowiedzieć „ja też cię kocham”. Nie zamierzał wymówić tych słów. Już nie.

— Co zatem stało się tamtej nocy?

— Wtedy, kiedy zginęłam?

— Tak.

— Wybraliśmy się z Robbiem, żeby pomówić o twoim przyjęciu-niespodziance. Byłoby świetne. Oznajmiłam mu też, że kończę związek z nim, że teraz, po twoim powrocie, wszystko ułoży się tak, jak powinno.

— Hmm, dzięki, złotko.

— Bardzo proszę, kochany. — Jej twarz rozjaśnił cień uśmiechu. — Rozkleiliśmy się. Było słodko. Byliśmy tacy głupi. Bardzo się upiłam. On nie. Musiał prowadzić. Jechaliśmy do domu, gdy oznajmiłam, że zamierzam obciągnąć mu na pożegnanie, ostatni raz, z uczuciem. Rozpięłam mu spodnie i to zrobiłam.

— Duży błąd.

— Mnie to mówisz? Ramieniem trąciłam dźwignię zmiany biegów, a potem Robbie próbował mnie odepchnąć, żeby wrzucić bieg. Zboczyliśmy. Usłyszałam głośny trzask. Pamiętam, że świat wokół zawirował i pomyślałam, że zaraz zginę. Zupełnie obojętnie. Tyle pamiętani. Nie bałam się. Potem nie pamiętam już niczego.

W powietrzu rozeszła się woń przypominająca palony plastik. To był papieros. Dopalił się do filtra. Laura tego nie zauważyła.

— Co tu robisz, Lauro?

— Czy żona nie może odwiedzić męża?

— Ty nie żyjesz. Byłem dziś na twoim pogrzebie.

— Tak. — Umilkła, spoglądając w nicość.

Cień wstał i podszedł do niej. Wyjął spomiędzy jej palców resztę kopcącego się papierosa i wyrzucił go za okno.

— I co?

Poszukała go wzrokiem.

— Nie wiem więcej niż wtedy, gdy jeszcze żyłam. A większości z tego, czego dowiedziałam się tutaj, nie da się oblec w słowa.

— Zwykle ludzie po śmierci pozostają w grobach — zauważył Cień.

— Naprawdę? Naprawdę, piesku? Kiedyś też tak myślałam. Teraz nie jestem pewna. Może. — Zeskoczyła z łóżka i podeszła do okna. W blasku neonu jej twarz wyglądała równie pięknie, jak kiedyś: twarz kobiety, dla której poszedł do więzienia.

Serce bolało go, jakby ktoś zacisnął wokół niego pięść.

— Lauro…?

Nie patrzyła na niego.

— Wmieszałeś się w coś bardzo niedobrego, Cieniu. Schrzanisz sprawę, jeśli ktoś nie będzie się tobą opiekował. To moje zadanie. I dziękuję za prezent.

— Jaki prezent?

Sięgnęła do kieszeni kurtki i wyciągnęła złotą monetę, którą wcześniej wrzucił do grobu. Wciąż pokrywało ją zaschnięte błoto.