Выбрать главу

— Ty możesz spać w pokoju Bieleboga. — Zoria Wieczernaja wskazała Wednesdaya. — Jest pusty. A co do ciebie, młodzieńcze, pościelę ci na kanapie. Będzie ci tu wygodniej niż na puchowym materacu. Daję słowo.

— To bardzo uprzejme z twojej strony — rzekł Wednesday. — Dziękujemy.

— I zapłacicie mi nie więcej niż za hotel — dodała Zoria Wieczernaja, tryumfalnie odrzucając w tył głowę. — Sto dolarów.

— Trzydzieści — odparł Wednesday.

— Pięćdziesiąt.

— Trzydzieści pięć.

— Czterdzieści pięć.

— Czterdzieści.

— Dobrze. Czterdzieści pięć dolarów.

Zoria Wieczernaja wyciągnęła rękę nad stołem i ucisnęła dłoń Wednesdaya. Potem zaczęła sprzątać garnki. Zoria Utriennaja ziewnęła tak szeroko, iż Cień z obawą pomyślał, że zaraz wywichnie sobie szczękę, i oznajmiła, że kładzie się do łóżka, nim zaśnie z głową w cieście. Powiedziała „dobranoc” i wyszła.

Cień pomógł Zorii Wieczernej zanieść talerze i półmiski do maleńkiej kuchni. Ku jego zdumieniu obok zlewu stała stara zmywarka. Napełnił ją. Zoria Wieczernaja patrzyła mu przez ramię. Zacmokała i zabrała drewniane miski po barszczu.

— Te idą do zlewu.

— Przepraszam.

— Nic się nie stało. W pokoju czeka ciasto — dodała.

Ciasto — szarlotka — pochodziło ze sklepu i odgrzane w piekarniku smakowało doskonale. Cała czwórka zjadła je z lodami. A potem Zoria Wieczernaja wygoniła wszystkich z salonu i przygotowała Cieniowi wspaniałe posłanie na kanapie.

Wednesday, stojąc w korytarzu, odwrócił się do Cienia.

— To, co zrobiłeś, ta gra w warcaby… — zaczął.

— Tak?

— Dobrze zrobiłeś. Bardzo, bardzo głupio, ale dobrze. Miłej nocy.

Cień umył zęby i twarz w zimnej wodzie, a potem wrócił korytarzem do salonu, zgasił światło i zasnął, nim jego głowa dotknęła poduszki.

* * *

W jego śnie rozległy się wybuchy: kierował ciężarówką jadącą przez pole minowe. Po obu stronach eksplodowały bomby. Nagle przednia szyba pękła. Poczuł ciepłą krew spływającą po twarzy.

Ktoś do niego strzelał.

Pocisk przebił mu płuco. Drugi strzaskał kręgosłup. Kolejny trafił w ramię. Czuł uderzenie każdego z nich. Opadł na kierownicę.

Po ostatnim wybuchu nastała ciemność.

To musi być sen — pomyślał Cień, samotny w mroku. — Chyba właśnie umarłem. Przypomniał sobie, że jako dziecko usłyszał i uwierzył, że jeśli komuś przyśni się, że umarł, śmierć spotka go także w prawdziwym życiu. A jednak nie czuł się martwy. Eksperymentalnie uniósł powieki.

W małym salonie dostrzegł kobietę. Stała przy oknie, zwrócona do niego plecami. Jego serce ścisnęło się gwałtownie.

— Laura? — spytał.

Odwróciła się, skąpana w blasku księżyca.

— Przepraszam, nie chciałam cię obudzić. — Miała miękki wschodnioeuropejski akcent. — Pójdę już.

— Nie, nic się nie stało. Nie obudziłaś mnie. Miałem sen.

— Tak. Krzyczałeś i jęczałeś. Część mnie pragnęła cię obudzić. Pomyślałam jednak: nie, powinnam zostawić go w spokoju.

W słabym świetle księżyca jej włosy były jasne, bezbarwne. Miała na sobie białą bawełnianą koszulę, wykończoną koronkami i sięgającą ziemi. Cień usiadł na kanapie, całkowicie rozbudzony.

— Ty jesteś Zoria Połu… — zająknął się. — Siostra, która spała.

— Owszem, jestem Zoria Połunocznaja. A ty nazywasz się Cień, prawda? Tak mówiła Zoria Wieczernaja, kiedy wstałam.

— Zgadza się. Na co patrzyłaś?

Spojrzała na niego, po czym gestem pokazała, by dołączył do niej przy oknie. Gdy naciągał spodnie, odwróciła się. Szybko podszedł do niej. Jak na tak mały pokój była to długa droga.

Nie potrafił określić jej wieku. Skórę miała gładką, oczy ciemne, długie rzęsy, białe, sięgające pasa włosy. Światło księżyca pochłaniało kolory, zamieniało je w widmowe cienie. Była wyższa niż jej siostry.

Wskazała gwiazdy na niebie.

— Patrzyłam na to — rzekła, wskazując Wielki Wóz. — Widzisz?

— Ursa Major — odparł. — Wielka Niedźwiedzica.

— Można i tak powiedzieć — odparła. — Ale tam, skąd pochodzę, zwiemy je inaczej. Idę posiedzieć na dachu. Chcesz pójść ze mną?

Podniosła okno i boso wdrapała się na schody przeciwpożarowe. Do pokoju wpadł lodowaty powiew. Coś dręczyło Cienia, nie wiedział jednak co. Zawahał się, po czym naciągnął bluzę, skarpetki i buty i ruszył za nią pordzewiałymi schodami. Czekała na niego. Jego oddech parował w mroźnym powietrzu. Patrzył, jak bose stopy kobiety wędrują po lodowatych metalowych stopniach, i w ślad za nią wspiął się na dach.

Silne powiewy wiatru przyklejały nocną koszulę Zorii do ciała i Cień, zakłopotany, uświadomił sobie nagle, że jego towarzyszka nie ma nic pod spodem.

— Nie przeszkadza ci zimno? — spytał, gdy dotarli na szczyt schodów. Wiatr porwał gdzieś jego słowa.

— Słucham?

Pochyliła się. Miała słodki oddech.

— Pytałem, czy nie przeszkadza ci zimno.

W odpowiedzi uniosła palec:

— Zaczekaj.

Lekko przekroczyła krawędź budynku i stanęła na płaskim dachu. Cień podążył za nią trochę mniej sprawnie. Oboje stanęli w cieniu wieżyczki ciśnieniowej. Czekała tam na nich drewniana ławka. Zoria Połunocznaja usiadła, on przycupnął obok niej, odkrywając z radością, że wieża osłania ich przed wiatrem.

— Nie — odparła Zoria. — Zimno mi nie przeszkadza. To moja pora. Nocą nigdy nie czuję się źle, tak jak ryba nigdy nie czuje się źle w głębinie.

— Zapewne lubisz noc.

Cień pożałował, że nie powiedział czegoś mądrzejszego, głębszego.

— Moje siostry są związane ze swymi porami. Zoria Utrienna — ja ze świtem. W starym kraju budziła się, by otworzyć bramy i wypuścić naszego ojca w jego… zapomniałam słowa. Coś jak samochód, ale z końmi.

— Powóz?

— W jego powozie. Nasz ojciec nim kierował. A Zoria Wieczernaja otwierała mu bramę o zmierzchu, gdy do nas powracał.

— A ty?

Przez chwilę milczała. Wargi miała pełne, lecz bardzo blade.

— Ja nigdy nie oglądałam ojca. Spałam.

— To jakaś choroba?

Nie odpowiedziała. Jeśli nawet wzruszyła ramionami, nie dostrzegł tego.

— A zatem chciałeś wiedzieć, na co patrzyłam?

— Wielki Wóz.

Uniosła rękę, wskazując konstelację. Wiatr załopotał nocną koszulą, przyciskając ją do ciała. Przez moment Cień ujrzał jej sutki, gęsią skórkę na aureolach; ciemne punkciki pośród bieli tkaniny. Zadrżał.

— Rydwan Odyna, tak go zwali. I Wielka Niedźwiedzica. Tam, skąd pochodzimy, wierzymy, że coś, nie bóg, ale podobnego do boga, coś złego, zostało uwięzione w górze, wśród tych gwiazd. Jeśli umknie, pożre wszechświat. Są też trzy siostry, które muszą strzec nieba. Cały dzień, całą noc. Jeśli on się uwolni, ów potwór w gwiazdach, nastąpi koniec świata. Pfftt! I już.

— I ludzie w to wierzą?

— Wierzyli. Dawno temu.

— A ty szukałaś wzrokiem potwora w gwiazdach?

— Coś w tym stylu. Tak.

Uśmiechnął się. Gdyby nie zimno, uznałby, że znów śni. Wszystko zdawało się takie nierzeczywiste.

— Mogę spytać, ile masz lat? Twoje siostry wyglądają na dużo starsze.