Выбрать главу

— Czemu sądzisz, że cię podwiozę?

— Bo jestem damą w opałach, a pan rycerzem w czymś tam. Nieważne. W naprawdę brudnym samochodzie. Wie pan, że ktoś napisał na tylnym oknie „brudas”?

Cień wsiadł do środka i otworzył drzwi od strony pasażera. Światełko, które zwykle zapala się w takich sytuacjach, w tym wozie nie działało.

— Nie — rzekł. — Nie wiedziałem.

Usadowiła się w fotelu.

— To ja — oznajmiła. — Ja to napisałam, gdy było dość widno.

Cień uruchomił silnik, włączył reflektory i z powrotem zjechał na drogę.

— W lewo — podpowiedziała Sam. Skręcił w lewo i ruszył naprzód. Po kilku minutach zaczęło działać ogrzewanie, wypełniając samochód ciepłem.

— Jak dotąd jeszcze nic pan nie powiedział — zauważyła Sam. — Proszę się odezwać.

— Czy jesteś człowiekiem? — spytał Cień. — Uczciwą, żyjącą, oddychającą ludzką istotą, zrodzoną z męża i niewiasty?

— Jasne — odparła.

— W porządku. Tak tylko sprawdzałem. Co niby mam powiedzieć?

— Coś, co dodałoby mi otuchy. Nagle ogarniają mnie wątpliwości z cyklu: O cholera! Siedzę w niewłaściwym wozie obok wariata.

— Jasne — rzekł. — Też miewałem podobne myśli. Co dodałoby ci otuchy?

— Po prostu niech pan powie, że nie jest pan zbiegłym więźniem, seryjnym mordercą czy czymś w tym stylu.

Zastanawiał się przez chwilę.

— Wiesz, naprawdę nie jestem.

— I musiał pan tak długo myśleć nad odpowiedzią?

— Odsiedziałem swoje. Nigdy nikogo nie zabiłem.

— Ach tak.

Wjechali do niewielkiego miasteczka rozświetlonego blaskiem latarni i mrugających dekoracji świątecznych. Cień obejrzał się w prawo. Dziewczyna miała krótkie, ciemne, splątane włosy i twarz jednocześnie atrakcyjną i, jak uznał, odrobinę męską. Ktoś mógłby wykuć coś takiego w kamieniu. Patrzyła na niego.

— Za co trafiłeś do więzienia?

— Zrobiłem krzywdę kilku ludziom. Zdenerwowałem się.

— Zasłużyli sobie?

Cień pomyślał przez moment.

— Wtedy tak sądziłem.

— Czy zrobiłbyś to ponownie?

— Do diabła, nie. Przez to straciłem trzy lata życia.

— Mmm. Masz w żyłach indiańską krew?

— Z tego co wiem, nie.

— Po prostu tak wyglądałeś, wybacz.

— Przykro mi, że sprawiłem ci zawód.

— Nie szkodzi. Głodny?

Cień kiwnął głową.

— Chętnie bym coś zjadł — przyznał.

— Tuż za następnymi światłami jest dobra knajpka. Porządne żarcie i tanie.

Cień zjechał na parking. Wysiedli z samochodu. Nie zawracał sobie głowy zamykaniem go, choć schował kluczyki do kieszeni. Wyciągnął kilka monet, by kupić gazetę.

— Stać cię na posiłek? — spytał.

— Tak — odparła, zadzierając brodę. — Mogę za siebie zapłacić.

Cień skinął głową.

— Posłuchaj, mam propozycję. Rzucę monetą — rzekł. — Orzeł, ty stawiasz mi obiad. Reszka, ja stawiam tobie.

— Najpierw pokaż mi monetę — powiedziała podejrzliwie. — Miałam kiedyś wuja, który kupił monetę z dwiema reszkami.

Obejrzała ją i stwierdziła, że ćwierćdolarówka jest zupełnie zwyczajna. Cień umieścił monetę orłem do góry na kciuku i pchnął tak, że zaledwie zakołysała się, nie wirując. Potem chwycił ją i odwrócił na grzbiecie lewej dłoni. Odsłonił prawą przed oczami dziewczyny.

— Reszka — zawołała radośnie. — Ty stawiasz.

— Owszem — odparł. — Nie wszystkie gry da się wygrać.

Cień zamówił klops, Sam lasagnię. Przejrzał gazetę, sprawdzając, czy piszą coś o trupach w pociągu towarowym, ale nie. Jedyny interesujący artykuł znalazł na pierwszej stronie: miasto nawiedziły niespotykanie liczne stada kruków. Miejscowi farmerzy chcieli wieszać martwe ptaki na budynkach publicznych, by odstraszyć pozostałe. Ornitolodzy twierdzili, że to nic nie da, że żywe kruki po prostu pożrą martwe. Miejscowi nie dawali się przekonać. „Kiedy zobaczą trupy swoich przyjaciół” — oznajmił ich rzecznik — „zrozumieją, że ich tu nie chcemy”.

Po chwili przyniesiono talerze z porcjami przekraczającymi możliwości przeciętnej osoby.

— Po co zatem jedziesz do Kair? — spytała Sam z pełnymi ustami.

— Nie mam pojęcia. Dostałem wiadomość od szefa, który kazał mi się tam zgłosić.

— Czym się zajmujesz?

— Jestem chłopcem na posyłki.

Uśmiechnęła się.

— Cóż — rzekła. — Z pewnością nie pracujesz dla mafii. Nie przy takim wyglądzie i z takim gównianym samochodem. Czemu w ogóle pachnie w nim bananami?

Wzruszył ramionami, pałaszując jedzenie.

Sam zmrużyła oczy.

— Może jesteś przemytnikiem bananów? Nie spytałeś mnie jeszcze, czym się zajmuję.

— Przypuszczam, że się uczysz.

— Na uniwersytecie w Madison.

— Gdzie bez wątpienia studiujesz historię sztuki, rolę kobiet w społeczeństwie i prawdopodobnie odlewasz własne rzeźby z brązu. Pewnie też dorabiasz w kafejce, by opłacić czynsz.

Odłożyła widelec i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Jej nozdrza rozszerzyły się gwałtownie.

— Skąd to, kurwa, wiesz?

— Co? Teraz powinnaś odpowiedzieć: nie, tak naprawdę studiuję romanistykę i ornitologię.

— Twierdzisz zatem, że po prostu zgadywałeś?

— Ale co?

Patrzyła na niego ciemnymi oczami.

— Dziwny z ciebie facet, panie…

— Mówią mi Cień — rzekł.

Wykrzywiła usta z cierpką miną, jakby skosztowała czegoś, co jej bardzo nie smakowało. Umilkła. Spuściła głowę, skończyła lasagnię.

— Wiesz, czemu nazywają to miejsce Egiptem? — spytał, kiedy Sam skończyła jeść.

— Okolice Kair?

— Tak.

— Leżą w delcie rzek Ohio i Missisipi, tak jak Kair w Egipcie, w delcie Nilu.

— To ma sens.

Wyprostowała się na krześle, zamówiła kawę i ciasto czekoladowe. Rozgarnęła palcami czarne włosy.

— Jesteś żonaty, Cień? — Dostrzegając jego wahanie, dodała: — Właśnie zadałam kolejne niezręczne pytanie, prawda?

— Pogrzebali ją w czwartek — odparł, starannie dobierając słowa. — Zginęła w wypadku.

— O Boże. Chryste, tak mi przykro.

— Mnie też.

Nastąpiła chwila pełnej skrępowania ciszy.

— Moja przyrodnia siostra pod koniec zeszłego roku straciła dziecko, mojego siostrzeńca. Ciężka sprawa.

— Owszem. Jak zginął?

Pociągnęła łyk kawy.

— Nie wiemy. Tak naprawdę nie wiemy, czy w ogóle umarł. Po prostu zniknął. Miał zaledwie trzynaście lat i był środek zimy. Moja siostra kompletnie się załamała.

— Czy zostały jakieś ślady? — Uświadomił sobie, że gada jak gliniarz. Spróbował ponownie: — Podejrzewali jakąś nieczystą grę? — To zabrzmiało jeszcze gorzej.

— Podejrzewali mojego eksszwagra, jego ojca. To taki dupek, że mógł go porwać. I pewnie to zrobił. Ale mieszkają w małym miasteczku w Północnym Lesie. To urocze, słodkie, śliczne miasteczko, gdzie nikt nie zamyka drzwi. — Westchnęła, patrząc gdzieś nad głową Cienia. Przytrzymała oburącz filiżankę. — Jesteś pewien, że nie masz w sobie indiańskiej krwi?