Выбрать главу

— Będę pracował na utrzymanie — oznajmił Cień. — Póki tu zostanę. Powiecie mi, co robić, a ja to zrobię.

— Znajdziemy ci pracę — zgodził się Jaquel.

Brązowa kotka otworzyła oczy, przeciągnęła się i wstała. Niespiesznym krokiem przecięła kuchnię i potarła łebkiem but Cienia. Cień podrapał ją po czole, za uszami i na szyi. Zachwycona, wygięła się w łuk, wskoczyła mu na kolana, wspięła na pierś i dotknęła chłodnym noskiem jego nosa. Potem zwinęła — się w kłębek i zasnęła. Pogłaskał ją. Futerko miała miękkie. Była ciepła i miła. Zachowywała się, jakby jego kolana stanowiły najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. Cienia ogarnęła dziwna radość.

Piwo pozostawiło przyjemny szmerek w jego głowie.

— Twój pokój jest na górze, obok łazienki — powiedział Jaquel. — W szafie znajdziesz ubranie robocze. Sam zobaczysz. Przypuszczam, że najpierw zechcesz się umyć i ogolić.

Istotnie. Stanął w żeliwnej wannie, wziął prysznic, a potem się ogolił, zdenerwowany, brzytwą, którą pożyczył mu Jaquel. Była nieprzyzwoicie ostra, miała rączkę z masy perłowej i Cień przypuszczał, że zwykle używano jej do ostatniego golenia nieboszczyków. Nigdy wcześniej nie korzystał z prawdziwej brzytwy. Nie zaciął się jednak. Zmył piankę i obejrzał siebie nagiego w upstrzonym przez muchy lustrze. Całe jego ciało pokrywały sińce: świeże na piersi i ramionach, a pod spodem blaknące pozostałości bójki z szalonym Sweeneyem. Jego odbicie spojrzało na niego nieufnie ciemnymi oczami.

A potem, jakby czynił to ktoś inny, uniósł brzytwę i przyłożył ostrze do gardła.

To jakieś wyjście — pomyślał. — Łatwe wyjście. A jeśli na świecie istnieje ktoś, kto przyjąłby to bez problemów, kto po prostu by posprzątał i wrócił do swoich spraw, to właśnie ci dwaj na dole, sączący piwo w kuchni. Koniec zmartwień. Koniec z Laurą. Koniec tajemnic, spisków i koszmarów. Cisza, spokój i odpoczynek na wieki. Jedno cięcie, od ucha do ucha. To wszystko.

Stał tak z brzytwą przy szyi. W miejscu, w którym ostrze zetknęło się ze skórą, pojawiła się wąska smużka krwi. Nawet nie zauważył, kiedy się skaleczył.

Widzisz — powiedział w myślach i wydało mu się, że słyszy własne słowa. — To nie boli. Jest za ostra, żeby bolało. Zanim się zorientuję, umrę.

I wtedy drzwi łazienki uchyliły się lekko. Brązowa kotka wsunęła głowę do środka.

— Mrrr? — mruknęła zaciekawiona.

— Hej, zdawało mi się, że zamknąłem drzwi na klucz.

Zamknął morderczą brzytwę, odłożył ją na urny walkę, osuszył skaleczenie kawałkiem papieru toaletowego. Potem okręcił się w talii ręcznikiem i przeszedł do sypialni. Jego sypialnia, podobnie jak kuchnia, sprawiała wrażenie urządzonej w latach dwudziestych. Miednica i dzbanek. Komoda i lustro. Ktoś wyłożył mu na łóżko ubranie: czarny garnitur, białą koszulę, czarny krawat, biały podkoszulek i slipy, czarne skarpety. Na wytartym perskim dywanie obok łóżka stały czarne buty.

Cień ubrał się. Wszystkie rzeczy były dobrej jakości, choć nie nowe. Zastanawiał się przelotnie, do kogo należały. Czy miał na sobie skarpety nieboszczyka? Czy włoży buty nieboszczyka? Stanął przed lustrem i wydało mu się, że odbicie uśmiecha się do niego ironicznie. Nie potrafił sobie wyobrazić, że mógł pomyśleć o tym, by poderżnąć sobie gardło. Odbicie nadal się uśmiechało, gdy poprawiał krawat.

— Hej, ty — rzekł — wiesz coś, o czym ja nie wiem? — I natychmiast poczuł się głupio.

Drzwi uchyliły się, skrzypiąc. Kotka wśliznęła się do pokoju, przebiegła po dywanie i wskoczyła na parapet.

— Posłuchaj — rzekł Cień — ja naprawdę zamknąłem te drzwi. Wiem, że je zamknąłem.

Spojrzała na niego. Oczy miała ciemnożółte, barwy bursztynu. Potem zeskoczyła z parapetu na łóżko, zwinęła się w kłębek i zasnęła — żywa futrzana poduszka na starej kapie.

Cień zostawił uchylone drzwi, by kotka mogła wyjść i by odrobinę przewietrzyć pokój. Zszedł na dół. Stopnie trzeszczały i jęczały mu pod stopami, jakby nie podobał im się jego ciężar i pragnęły jedynie, by zostawił je w spokoju.

— A niech mnie, świetnie wyglądasz — mruknął Jaquel. Czekał na dole, także ubrany w czarny garnitur, podobny do stroju Cienia. — Prowadziłeś kiedyś karawan?

— Nie.

— Zawsze musi być ten pierwszy raz — rzekł tamten. — Stoi przed domem.

* * *

Zmarła stara kobieta. Nazywała się Lila Goodchild. Posłuszny wskazówkom pana Jacquela Cień wniósł po niskich schodach składany, aluminiowy wózek i rozłożył przy łóżku staruszki. Wyjął przezroczysty niebieski worek, położył obok martwej kobiety i rozsunął zamek. Nieboszczka miała na sobie różową nocną koszulę i pikowany szlafrok. Cień podniósł ją — kruchą, lekką jak piórko — i owinął kocem. Potem umieścił ciało w worku. Zamknął go, położył na wózku. Podczas gdy to robił, Jaquel rozmawiał z bardzo starym mężczyzną, mężem zmarłej, a ściślej mówiąc, słuchał jego monologu. Starzec opowiadał o niewdzięczności dzieci i wnuków. I choć to było winą rodziców — jabłko pada niedaleko od jabłoni — sądził, że lepiej je wychowa.

Cień i Jaquel znieśli wózek po schodach. Starzec podążał za nimi, cały czas mówiąc, przede wszystkim o pieniądzach, chciwości i niewdzięczności. Na nogach miał kapcie. Cień dźwigał cięższą, dolną część wózka. Już na ulicy postawili go na kółkach i przewieźli oblodzonym chodnikiem do karawanu. Jaquel otworzył tylne drzwi. Cień zawahał się i tamten rzekł:

— Po prostu wepchnij go do środka. Kółka się składają.

Cień pchnął wózek, podwozie złożyło się, kółka zakołysały i nosze opadły na podłogę karawanu. Jaquel pokazał mu, jak zamocować je pasami, i Cień zamknął karawan, podczas gdy tamten słuchał nadal starca, niegdysiejszego męża Liii Good-child. Nie zważając na zimno, stary człowiek w kapciach i szlafroku, stojąc na zaśnieżonym chodniku, opowiadał, że jego dzieci to sępy, zwykłe sępy, czekające, by porwać to, co udało im się z Lilą zaoszczędzić. Mówił, jak oboje przenieśli się do St. Louis, Memphis, Miami i w końcu trafili do Kairu, i jak się cieszy, że Lila nie zmarła w domu opieki. Tak bardzo się tego bał.

Odprowadzili go do domu. W kącie sypialni mały telewizor mruczał cicho. Mijając go, Cień zauważył, że spiker na ekranie uśmiecha się i mruga do niego. Gdy był pewien, że nikt na niego nie patrzy, odpowiedział obelżywym gestem.

— Nie mają pieniędzy — oznajmił Jaquel, kiedy wrócili do karawanu. — Jutro będzie rozmawiał z Ibisem. Wybierze najtańszy pogrzeb. Jej przyjaciele przekonają go, by nie oszczędzał i wynajął najlepszą salę. Ale on będzie się opierał. Nie ma pieniędzy. W dzisiejszych czasach nikt tu nie ma pieniędzy. Za sześć miesięcy, najdalej za rok, umrze.

Płatki śniegu wirowały i tańczyły w promieniach reflektorów. Śnieg nadciągał z północy.

— Jest chory? — spytał Cień.

— Nie o to chodzi. Kobiety przeżywają swoich mężczyzn. Mężczyźni tacy jak on nie żyją długo po śmierci żony. Sam zobaczysz. Zacznie krążyć bez celu. Odkryje, że wszystko co znajome odeszło wraz z nią. Zmęczy się życiem, zacznie gasnąć, a potem podda się i umrze. Może zabije go zapalenie płuc albo rak, a może zatrzyma mu się serce. Nadchodzi starość i człowiek traci wolę walki. Wtedy umiera.

Cień zastanawiał się chwilę.

— Jaquel?

— Słucham?

— Czy ty wierzysz w duszę? — Nie było to pytanie, które pragnął zadać, i zdumiała go treść własnych słów. Chciał spytać jakoś bardziej oględnie, nie potrafił jednak ubrać tego w słowa.