Выбрать главу

Szarpał się i próbował pchać naprzód, coraz słabiej. Z każdym ruchem zużywał resztki bezcennego powietrza. Ugrzązł w pułapce. Nie mógł iść dalej ani wrócić tam, skąd przyszedł.

— Teraz złóż ofertę — usłyszał głos w swym umyśle.

— Co mógłbym zaoferować? — spytał Cień. — Nie mam nic. Czuł w ustach smak gliny, gęstej, zapiaszczonej.

I wtedy zrozumiał.

— Oprócz samego siebie. Mam przecież siebie, prawda?

Odniósł wrażenie, jakby wszystko wokół wstrzymało oddech.

— Proponuję siebie — powiedział.

Odpowiedź przyszła natychmiast. Otaczające go kamienie i ziemia zaczęły napierać na Cienia, ściskać go tak mocno, że wypchnęły mu ostatnią drobinę powietrza z płuc. Nacisk zamienił się atakujący ze wszystkich stron w ból. Osiągnął szczyt bólu i pozostał na nim, wiedząc, że dłużej tego nie wytrzyma. W tym momencie ucisk zelżał. Cień znów mógł odetchnąć. Światło nad nim stało się większe.

Coś pchało go ku powierzchni. Gdy nadszedł następny wstrząs, Cień próbował dać się mu ponieść. Tym razem poczuł pchanie w górę.

Podczas ostatniego skurczu ból był niewiarygodny. Poczuł, jak coś go miażdży, przeciska, przepycha przez nieustępliwą szczelinę skalną. Jego kości pękały z trzaskiem, ciało zmieniało się w bezkształtny strzęp. Gdy jego usta i zmiażdżona głowa wynurzyły się z dziury, zaczął krzyczeć ze strachu i bólu.

Krzycząc, zastanawiał się, czy na jawie także krzyczy — czy wrzeszczy przez sen w ciemnym autobusie.

Gdy spazm dobiegł końca, Cień leżał na ziemi, ściskając w palcach czerwoną glinę.

Powoli dźwignął się do pozycji siedzącej. Otarł dłonią twarz i spojrzał w niebo. Był zmierzch: długi, fioletowy zmierzch. Na firmamencie rozbłyskiwały gwiazdy, jedna po drugiej, znacznie jaśniejsze i wyraźniejsze niż te, które oglądał na żywo bądź w wyobraźni.

— Wkrótce — oznajmił trzeszczący głos płomienia, dobiegający zza pleców — wszystkie spadną. Wkrótce spadną i ludzie z gwiazd spotkają ludzi z ziemi. Wśród nich przybędą bohaterowie, ludzie, którzy zabiją potwory i przyniosą ze sobą wiedzę. Lecz nie bogowie. To kiepskie miejsce dla bogów.

Jego twarz owiała fala powietrza, szokująco zimnego. Zupełnie jakby ktoś chlusnął nań lodowatą wodą. Usłyszał głos kobiety zza kierownicy, informujący, że dotarli do Pinewood.

— Jeśli ktoś chce zapalić albo rozprostować nogi, postój trwa dziesięć minut. Potem ruszamy w dalszą drogę.

Cień wygramolił się z autobusu. Stali przed kolejną wiejską stacją benzynową, niemal identyczną z tą, z której odjeżdżał. Kobieta pomagała dwójce nastolatek wejść do środka i umieszczała walizki w luku bagażowym.

— Hej! — zawołała na widok Cienia — Wysiada pan w Lakeside, zgadza, się?

Cień skinął głową sennie.

— To naprawdę dobre miasto — oznajmiła. — Czasami myślę, że gdybym miała gdzieś się przenieść, to właśnie do Lakeside. Najładniejsze miasteczko, jakie kiedykolwiek widziałam. Od dawna pan tam mieszka?

— To moja pierwsza wizyta.

— Proszę zjeść w moim imieniu pierożek u Mabel, dobrze?

Cień postanowił nie prosić o wyjaśnienie.

— Przepraszam — rzekł. — Czy mówiłem może przez sen?

— Jeśli nawet, to nic nie usłyszałam. Wracam do autobusu. Powiem, kiedy dotrzemy do Lakeside.

Dwie dziewczynki — wątpił, by któraś mała więcej niż czternaście lat — które wsiadły w Pinewood, siedziały teraz tuż przed nim. Cień, przysłuchując się mimo woli ich rozmowie, uznał, że to przyjaciółki, nie siostry. Jedna nie miała pojęcia o seksie, wiedziała natomiast mnóstwo o zwierzętach — pomagała albo spędzała wiele czasu w schronisku. Drugiej zwierzęta nie interesowały, dysponowała natomiast arsenałem mnóstwa ciekawostek zebranych z Intemetu i telewizji i zdawało jej się, że doskonale zna się na ludzkiej seksualności. Cień ze zgrozą i rozbawieniem słuchał, jak młoda światowa dama udziela przyjaciółce instrukcji używania tabletek musujących Alka-Seltzer do zwiększania przyjemności w seksie oralnym.

Potem znów zaczął się wyłączać, obojętny na wszystko poza szumem silnika. Od czasu do czasu przez mur przebijały się strzępy rozmowy.

— Goldie to taki fajny pies. Czystej krwi retriever. Gdyby tylko mój tato się zgodził! Na mój widok zawsze merda ogonem.

— Są święta, musi mi pozwolić wziąć skuter śnieżny.

— Możesz zapisać językiem swoje imię na boku jego interesu.

— Tęsknię za Sandym.

— Tak, mnie też go brakuje.

— Dziś ma spaść dziesięć centymetrów, ale to tylko wymysły. Wymyślają te prognozy i nikt jeszcze nie przyłapał…

A potem syknęły hamulce. Kobieta za kierownicą krzyknęła:

— Lakeside! — I drzwi otwarły się z trzaskiem.

Cień podążył w ślad za dziewczynkami na oświetlony reflektorami parking przed wypożyczalnią wideo i solarium, najwyraźniej pełniący rolę dworca autobusowego w Lakeside. Było upiornie zimno, ale jednocześnie orzeźwiająco. Ów mróz obudził Cienia, który powiódł wzrokiem po światłach miasta na południu i zachodzie i po zamarzniętej tafli jeziora na wschodzie.

Dziewczynki stały na parkingu, rozpaczliwie tupiąc i chuchając w ręce. Jedna z nich, młodsza, spojrzała ukradkiem na Cienia i uśmiechnęła się zawstydzona, odkrywszy, że to zauważył.

— Wesołych świąt — powiedział Cień.

— Tak — mruknęła druga dziewczyna, starsza ‘o jakiś rok od pierwszej. — Panu także. — Miała rude, marchewkowe włosy i zadarty nos, pokryty setkami tysięcy piegów.

— Ładne miasteczko — zauważył Cień.

— Nam też się podoba — odparła młodsza. To ona lubiła zwierzęta. Obdarzyła Cienia nieśmiałym uśmiechem, ukazując niebieskie klamry na przednich zębach. — Wygląda pan jak ktoś — powiedziała z powagą. — Jest pan czyimś bratem, czyimś synem, czy coś takiego?

— Ależ z ciebie frajerka, Alison — westchnęła przyjaciółka. — Każdy jest czyimś synem, bratem czy czymś takim.

— Nie o to mi chodziło… — zaczęła Alison.

Nagle przez moment całą trójkę zalał blask reflektorów należących do furgonetki kierowanej ręką matki. Po chwili furgonetka połknęła dziewczęta i ich bagaże, pozostawiając Cienia samotnego na parkingu.

— Młody człowieku, mógłbym coś dla ciebie zrobić? — Stary mężczyzna zamykał właśnie wypożyczalnię. Wsunął do kieszeni klucze. — W święta zamknięte — oświadczył wesoło — ale zawsze wychodzę na autobus. Sprawdzam, czy wszystko w porządku. Nie potrafiłbym znieść myśli, że jakiś biedak utknął tu w święta. — Był tak blisko, że Cień widział dokładnie jego twarz, starą, lecz zadowoloną, oblicze człowieka, który niejeden raz musiał wypić ocet serwowany przez życie i odkrył, że zwykle w istocie jest to whisky, i to całkiem dobra whisky.

— No, mógłby mi pan podać numer miejscowej firmy taksówkowej — odrzekł Cień.

— Mógłbym — powiedział z powątpiewaniem starzec. — Ale Tom o tej porze leży już w łóżku. A nawet gdybyś zdołał go do — budzić, nic by to nie dało — widziałem go wcześniej w barze „Pod ostatnim groszem”, bardzo wesołego. Bardzo, bardzo wesołego. Dokąd się wybierasz?

Cień pokazał mu adres na etykietce przy kluczu.

— No cóż — mruknął starzec. — To dziesięć, może dwadzieścia minut spacerkiem przez most. Ale w taki mróz spacer to żadna przyjemność, a kiedy się nie wie, gdzie się idzie, wszystko wydaje się trwać dłużej — zauważyłeś? Pierwszy raz trwa całe wieki. Każdy następny mgnienie oka.