Cień uśmiechnął się.
— Wesołych świąt, Hinzelmannie.
Stary człowiek uścisnął dłoń Cienia ręką o czerwonych kostkach, twardą i sękatą niczym dębowa gałąź.
— Uważaj na ścieżce, jest ślisko. Widzę stąd twoje drzwi. Z boku, o tam. Zaczekam tu, w wozie, póki nie dotrzesz do środka. Możesz unieść kciuk, a wtedy odjadę.
Czekał z włączonym silnikiem, aż Cień wdrapie się bezpiecznie po drewnianych schodach z boku domu i otworzy kluczem drzwi mieszkania. Uchyliły się, Cień uniósł kciuki i starzec w Wendcie — w Tessie, poprawił się w myślach Cień i wizja samochodu obdarzonego imieniem sprawiła, że znów się uśmiechnął — Hinzelmann i Tessie zawrócili i odjechali mostem.
Cień zamknął drzwi. W pokoju panowało przejmujące zimno. Pachniało ludźmi, którzy odeszli wraz ze swoim życiem, wszystkim, co jedli, o czym śnili. Znalazł termostat i przekręcił na dwadzieścia stopni. Poszedł do malutkiej kuchni, sprawdził szuflady, otworzył lodówkę barwy awokado i odkrył, że jest pusta. Żadnych niespodzianek. Przynajmniej w środku pachniało czystością.
Obok kuchni znalazł niewielką sypialnię i goły materac na podłodze, dalej jeszcze mniejszą łazienkę, której większą część zajmowała kabina prysznicowa. W toalecie pływał stary niedopałek, plamiąc wodę brązem. Cień spłukał go.
W szafie znalazł pościel i koce i przygotował łóżko. Potem zdjął buty, kurtkę i zegarek i położył się w ubraniu, ciekaw, ile czasu minie, nim zdoła się ogrzać.
Leżał przy zgaszonym świetle. W mieszkaniu panowała cisza, zakłócana jedynie brzęczeniem lodówki i dobiegającym gdzieś z głębi budynku odgłosem grającego radia. Leżał tak w ciemności, zastanawiając się, czy po drzemce w autobusie w ogóle zdoła zasnąć, czy może głód, zimno, nowe łóżko i obłęd ostatnich tygodni zupełnie pozbawią go snu.
W ciszy usłyszał trzask. Gałąź, pomyślał, albo lód. Na zewnątrz panował mróz.
Ciekawe, ile będzie musiał czekać na przybycie Wednesdaya. Dzień? Tydzień? Zresztą nieważne. Wiedział, że tymczasem musi się czymś zająć. Postanowił, że znów zacznie trenować i ćwiczyć sztuczki z monetami, póki nie osiągnie perfekcji (wszystkie sztuczki, szepnął ktoś wewnątrz jego głowy, głos nie należący do niego, wszystkie prócz jednej, tej którą pokazał ci biedny nieżyjący Szalony Sweeney, który zmarł z zimna, wyczerpania, zapomnienia i poczucia, że jest niepotrzebny. Tylko nie tę sztuczkę, o, tylko nie tę).
Ale to rzeczywiście było dobre miasto. Czuł to.
Pomyślał o swym śnie, jeśli w ogóle to był sen, owej pierwszej nocy w Kairze. Myślał o Zorii… jak się u diabła nazywała? Siostra północna.
A potem pomyślał o Laurze…
I zupełnie jakby ta myśl otworzyła okno w jego umyśle, ujrzał ją. Jakimś cudem ją widział.
Była w Eagle Point, na podwórku przed wielkim domem matki.
Stała na mrozie, którego już nie czuła, albo może czuła stale, przed domem kupionym przez matkę w 1989 roku za pieniądze z ubezpieczenia (ojciec Laury, Harvey McCabe, zmarł na atak serca, siedząc na kiblu); zaglądała do środka, przyciskając do szyby zimne dłonie, a szkło nie parowało od oddechu, ani odrobinę. Obserwowała matkę, siostrę, dzieci siostry i męża z Teksasu przy świątecznej kolacji. A Laura tkwiła w ciemności i nie mogła nie patrzeć.
Zapiekły go oczy. Cień odwrócił się na drugi bok.
Czuł się jak podglądacz, toteż odepchnął tamte myśli, przyzywając do siebie inne: widział rozciągające się w dole jezioro, wiatr wiejący z Arktyki, lodowate palce mrozu, sto razy zimniej-sze niż ręce trupa.
Jego oddech stawał się coraz płytszy. Słyszał zrywający się wiatr, gorzki skowyt na dworze. Przez sekundę — wydało mu się, że słychać w nim słowa.
Skoro już gdzieś muszę być, to czemu nie tutaj? — pomyślał, a potem zasnął.
Dzyńdzyń.
— Pani Wrona?
— Tak.
— Pani Samantha Czarna Wrona?
— Tak.
— Czy moglibyśmy zadać kilka pytań, proszę pani?
— Jesteście z policji? O co chodzi?
— Nazywam się Town. Mój kolega to pan Road. Badamy sprawę zniknięcia dwóch naszych współpracowników.
— Jak się nazywali?
— Słucham?
— Proszę podać ich nazwiska. Chcę wiedzieć, jak się nazywali. Wasi współpracownicy. Jeśli poda mi pan nazwiska, może pomogę.
— W porządku. Nazywali się pan Stone i pan Wood. Czy teraz możemy zadać kilka pytań?
— Stone i Wood? Kamień i Drewno? Czy wy dobieracie sobie nazwiska według tego, co akurat zobaczycie? Ty będziesz panem Chodnikiem, on panem Dywanem? Powitajcie pana Samolota?
— Bardzo zabawne, młoda damo. Pierwsze pytanie: musimy wiedzieć, czy widziała pani tego człowieka? Proszę, oto zdjęcie.
— No, no. En face i z profilu, z liczbami na dole… Duży gość, całkiem przystojny. Co zrobił?
— Był zamieszany w napad na bank w małym miasteczku, jako kierowca. Kilka lat temu. Jego dwóch kolegów postanowiło zatrzymać sobie cały łup. Zdenerwował się, znalazł ich, o mało nie zabił gołymi rękami. Prokurator zawarł umowę z tamtymi, zeznawali przeciw niemu. Widoczny tu Cień dostał sześć lat. Odsiedział trzy. Moim zdaniem takich gości powinno się zamykać na dobre.
— Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś tak mówił. A już z pewnością nie głośno.
— Jak, panno Wrono?
— Łup. Ludzie nie używają takich słów. Może w filmach, ale nie naprawdę.
— To nie jest film, panno Wrono.
— Czarna Wrono. Pani Czarna Wrono. Przyjaciele mówią mi Sam.
— W porządku, Sam. A teraz co do…
— Ale wy nie jesteście moimi przyjaciółmi. Możecie mi mówić: pani Czarna Wrono.
— Posłuchaj, ty bezczelna smarkulo…
— Nic nie szkodzi, panie Road. Sam, to znaczy, szanowna pani, pani Czarna Wrona chce nam pomóc. Jest praworządną obywatelką.
— Wiemy, że pomogła pani Cieniowi. Widziano panią z nim w białym Chevy Nova. Podwiózł panią, kupił obiad. Czy wspominał o czymś, co mogłoby pomóc nam w śledztwie? Zniknęło dwóch naszych najlepszych ludzi.
— Nigdy go nie spotkałam.
— Spotkała pani. Proszę nie popełniać błędu i nie zakładać, że jesteśmy głupi. Nie jesteśmy.
— Hmm, spotykam wielu ludzi. Może spotkałam go i zapomniałam.
— Naprawdę, lepiej dla pani byłoby, gdyby zgodziła się współpracować.
— Bo w przeciwnym razie przedstawicie mnie swoim przyjaciołom, panu Śrubie i panu Pentotalowi?
— Nie ułatwia nam pani zadania.
— Jakże mi przykro. Coś jeszcze? Bo zamierzam powiedzieć pa, pa i zamknąć drzwi. Wy dwaj możecie wsiąść do pana samochodu i odjechać.
— Zapamiętamy pani brak woli współdziałania.
— Pa, pa.
Szczęk zamka.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Całe życie spędzone w ciemności, smrodzie i brudzie — oto, o czym śnił Cień swej pierwszej nocy w Lakeside. Dziecięce życie, dawno temu, daleko stąd, w kraju za oceanem, tam gdzie wschodzi słońce. Jednakże w życiu owym słońce nigdy nie wschodziło: po półmroku dnia następowała ślepota nocy.